„Będę cię kochać, dopóki mnie nie znienawidzisz [...] Powinieneś wiedzieć lepiej – ze mną nie należy zadzierać. Będę cię kochać niczym czarna wdowa" ~ „Black Widow"
Londyn, czerwiec, rok 1940
Zasnute przez ciemne chmury niebo zdawało się płakać razem z zebranymi na cmentarzu ludźmi. Wokół panował chłód raczej niespotykany o tej porze roku, a dotyk deszczu na skórze był zimny niczym muśnięcie lodu.
Samotna bogini stała przy starym, spróchniałym drzewie, lustrując pogrążonych w smutku ludzi przenikliwym wzrokiem. Nikt jej nie dostrzegł, nikt na nią nie spojrzał. Doskonale wmieszała się w tłum, chociaż nie stała się jego częścią. Obserwowała, ale nie była obserwowana.
Imię jej brzmiało Ramnuzja, bo przybywała niespodziewanie i działała bez litości. Każdy, kto kiedykolwiek spróbował ją zatrzymać, szybko przekonał się, jak bezsilny jest wobec boskiej potęgi i przewrotności losu, który potrafiła zmienić zależnie od swojego kaprysu.
Zazwyczaj jednak nie angażowała się osobiście w ziemskie sprawy, pozostając jedynie biernym widzem. Od tego miała swe wierne pomocnice, Furie, które z jej mocy zaprowadzały na świecie sprawiedliwość. Tego dnia jednak bogini postanowiła zrobić pewien wyjątek. Nie była do końca pewna, co ją do tego skłoniło. Czyżby nuda? Ciekawość? Modlitwy pewnej naiwnej kobiety? A może to wszystko po trochu? Nieważne.
Grunt, że z jakiegoś powodu pojawiła się właśnie w tym miejscu, o tej porze, z jednym tylko postanowieniem. Nieść zemstę.
Narazie jednak tylko patrzyła i planowała. Nigdy nie działała zbyt pochopnie. Tymczasem scena rozgrywająca się na jej oczach wydawała się nader interesująca.
Ramnuzja szczególnie skupiła swoją uwagę na mężczyźnie, który stał w pewnym oddaleniu od całej reszty żałobników.
To on. O niego jej chodziło, pomyślała, marszcząc brwi.
Widziała niepewność w jego oczach, czuła niemal dreszcze wstrząsające jego ciałem. Mogła usłyszeć jego myśli. Aura śmierci panującą wokół budziła w nim niepokój. Mężczyzna bał się, ale nie to uczucie w nim dominowało.
Ma wyrzuty sumienia i tylko dlatego przyszedł na pogrzeb. Żałuje tej decyzji. Gdyby nie dręczące go poczucie winy i obowiązek wobec zmarłych, zapewne nigdy by się tu nie pojawił.
To jej nie zaskoczyło. Spotykała już wcześniej takich ludzi. Niechętnych, udręczonych.
Mężczyzna, nawet jeśli bardzo tego chciał, nie potrafił uronić ani jednej łzy. Stał pośród żałobników, ponury i nieruchomy, jakby wykuty z kamienia.
— Okazujesz obojętność, tak jakby to wcale nie byli twoi dawni towarzysze broni, lecz zupełnie obce ci osoby. Kim się stałeś, Darrenie, że nie potrafisz nawet godnie ich pożegnać? — wyszeptała lodowato bogini, wdzierając się do umysłu mężczyzny i zasiewając w nim jeszcze większy chaos niż dotychczas.
Powinienem był umrzeć razem z nimi. Dlaczego ja przeżyłem a oni, młodzi, zginęli? — Słyszała jego udręczone myśli i czuła, że wzrasta w niej gniew.
Znał przecież odpowiedź! Wiedział, czemu zginęli, z czyjej winy! Wcześniej nie żałował swojego czynu. Za późno! Nie czas na wyrzuty sumienia.
Ramnuzja dostrzegła zmianę w wyrazie twarzy mężczyzny, kiedy dębowe trumny zostały opuszczone do dołu i zakryte warstewką ziemi.
To jedyne, co wam przyszło otrzymać – grób zroszony słonymi łzami, przemknęło mu przez myśl, Ty, Frederic, już nigdy nie dostaniesz wymarzonych naszywek kapitana i nie pójdziesz w ślady swojego ojca. A ty, Matt, nie skończysz studiów i nie podarujesz Celine tego pierścionka, o którym tak chętnie rozmawiałeś. Gdybyście żyli, moglibyście jeszcze wiele zrobić... A ja? Mnie nic więcej nie czeka.
CZYTASZ
Lot jaskółek || miniaturki
Short StoryMałe i jeszcze mniejsze formy literackie. Miniaturki, wiersze, krótkie zapowiedzi nowych opowiadań || okładka wykonana przez @supersymetria||