Mężczyzna stał nieruchomo na kamiennym balkonie, pozwalając, żeby strugi zimnego deszczu spływały po jego twarzy i poszarzałym ubraniu. W milczeniu wpatrywał się w dal, gdzie niebo przecinały poszarpane błyskawice, a morze szalało, zbyt dzikie i wzburzone, by ktokolwiek mógł je okiełznać. Wyglądało to niemal tak, jakby jakiś podmorski smok dał upust swej potwornej wściekłości, rozdzierając na dwie części firmament i ziemię, topiąc statki i zalewając nawet największe wyspy.
Ale w Krainie nie ma już przecież smoków — pomyślał posępnie Sombra, otulając się szczelniej podartym płaszczem. Zatrząsł się niekontrolowanie, kiedy silniejszy podmuch wiatru niemal zdmuchnął go ze szczytu wieży wprost do usłanej skałami czeluści rozciągającej się w dole.
Wyjście w tak zdradliwą pogodę było głupotą — przemknęło mu przez myśl. Mimo to nie wrócił do wnętrza warowni. W napięciu śledził wędrówkę bladego słońca, które dopiero co zdołało wynurzyć się zza poszarpanych chmur i niestrudzenie pięło się na szczyt nieboskłonu.
Można powiedzieć, że poczuł się w pewien sposób onieśmielony tym widokiem. W końcu jeszcze niedawno uparcie twierdził, że świat chyli się ku upadkowi i lada dzień zginie w ciemnościach. Tymczasem teraz, wbrew wszelkim ponurym scenariuszom, które układał w swojej głowie, do ostatecznej zagłady nie doszło. Czy powinien cieszyć się z tego powodu czy może wręcz przeciwnie? Sam już nie wiedział.
— Wybacz, panie, że ci przeszkadzam, ale nadszedł odpowiedni czas, żebyś do nas dołączył. — Sombra nie odwrócił się nawet, żeby spojrzeć na swojego doradcę.
— Czas jest pojęciem względnym — mruknął, wychylając się ostrożnie przez kamienną balustradę. Jego uwagę przykuły jasne światła majaczące w pobliskiej zatoce, gdzie u szczytu jednego ze wzgórz rozciągał się na wpół wymarłe miasto.
Sombra wiedział, że światła są dla jego poddanych symbolem nowego dnia, nastającego na wyspie po wielu godzinach mroków. Jemu jednak mimowolnie skojarzyły się one z widokiem ognistej łuny, który od paru dni wciąż pojawiał mu się przed oczami. W pożarze mogłem ostatecznie stracić wszystko, co do tej pory udało mi się ocalić, pomyślał z goryczą, zaciskając dłonie w pięści.
— Panie, nalegam na twoją obecność — odezwał się znowu doradca. — Musisz wyjść do swoich ludzi. Musisz pokazać im, że… Że żyjesz — dodał już znacznie ciszej.
Sombra po raz pierwszy obdarzył go długim, badawczym spojrzeniem.
— Powiedz mi, Chalmersie, jak bardzo jesteś mi wierny? — zapytał dość obojętnym tonem, tak jakby dyskutowali o pogodzie. — Gaven byłby gotowy poświęcić w mojej obronie własne życie. Z kolei Meric obiecał przynieść mi głowy wszystkich naszych wrogów na dowód swego przywiązania. A ty? Co ty zrobiłbyś dla swojego króla?
Doradca przez chwilę milczał, po czym pokręcił głową.
— Nie wiem, co odpowiedzieć, panie. Czy oczekujesz ode mnie zapewnień o lojalności? Przysięgi? Jakichś konkretnych działań z mojej strony? Przecież sam dobrze wiesz, że nie mam w zwyczaju składać przyrzeczeń, których nie będę w stanie dotrzymać. Brakuje mi porywczości Merica czy odwagi Gavena, ale jestem wiernym sługą — powiedział, ostrożnie ważąc swoje słowa. — Nie opuściłem cię, kiedy mnie najbardziej potrzebowałeś. Zawsze byłem z tobą szczery, nawet wtedy, gdy prawda bywała bolesna. Starałem się dawać ci dobre rady i pomagać, jak tylko potrafię. Przepraszam, jeśli kiedykolwiek w jakiś sposób cię zawiodłem i…
CZYTASZ
Lot jaskółek || miniaturki
Short StoryMałe i jeszcze mniejsze formy literackie. Miniaturki, wiersze, krótkie zapowiedzi nowych opowiadań || okładka wykonana przez @supersymetria||