Rozdział 13

681 61 30
                                    

24 listopada 2014
162 dni

Obudziłam się wtulona w Hemmingsa. W zasadzie to nie pamiętam, kiedy oboje odpłynęliśmy, byłam zbyt zmęczona bezsenną nocą. Przeturlałam się na bok i zerknęłam na budzik stojący na szafce. Pokazywał drugą po południu. Normalnie przyjęłabym się tym, że nie było mnie w szkole, ale wtedy miałam ważniejsze rzeczy na głowie. Usiadłam uważając na to, żeby nie obudzić Luke'a. Niechcący trąciłam go łokciem, ale jedyną reakcją z jego strony było głośne chrapnięcie. Przeczesałam włosy dłonią odgarniając z twarzy przeszkadzające mi kosmyki i przejechałam ręką po czole. Wolałam nie myśleć o tym, jak musiałam wyglądać po całej nocy płakania. Położyłam się z powrotem wzdychając ciężko i zamykając oczy. W ten sposób mogłam wmówić sobie, że to był koszmar, a ja właśnie się z niego obudziłam.

Strata rodziny to był jeden z koszmarów, które prześladował mnie, gdy byłam młodsza. Panicznie bałam się tego, że kiedyś mogłam stracić rodziców. Jednocześnie wyobrażałam sobie, że oni zawsze będą przy mnie. To było jedno z moich dziecięcych marzeń, nie rozstawać się z rodziną.

Cóż, mama mi kiedyś powiedziała, że wszystkie nasze sny się spełniają, ale chyba zapomniała dodać, że koszmary to także sny.

I tym sposobem mój największy koszmar stał się rzeczywistością.

Poczułam pieczenie pod powiekami zwiastujące nadchodzące łzy. Nie chciałam moim płaczem obudzić Luke'a, więc szybko wstałam z łóżka i skierowałam się do łazienki. Zamknęłam drzwi trzęsącymi się rękoma i podeszłam do umywalki. Zacisnęłam ręce na chłodnym tworzywie tak mocno, że aż pobielały mi kłykcie. Nie chciałam znowu się rozkleić, poprzedniego dnia płakałam zdecydowanie za dużo. Odkręciłam wodę i nabierając płynu w dłonie, ochlapałam sobie twarz. Pomogło, trochę się uspokoiłam. Zakręciłam kran i popatrzyłam się w lustro wiszące nad umywalką. To, co tam ujrzałam sprawiło, że jęknęłam załamana. Nigdy nie byłam jedną z tych lasek, które jakoś bardzo przejmują się wyglądem, ale umówmy się: każda z nas by się przejęła czymś takim. Moje włosy były w totalnym nieładzie, pod oczami i na policzkach widniały czarne ślady od rozmazanej mascary. Twarz miałam napuchniętą od płaczu, białka oczu czerwone jak u królika albinosa. Mimo chwilowego przerażenia, które zostało spowodowane przez odbicie w lustrze zdecydowałam, że ogarnę się później. Miałam ważniejsze rzeczy do roboty. Przede wszystkim musiałam się dowiedzieć, co się stało z Jacem. W chwili, gdy usłyszałam o śmierci mamy i taty założyłam, że on również nie żyje, ale uświadomiłam sobie, że to wcale nie musi być prawdą. Ponownie puściłam wodę z kranu i już miałam zabrać się z mycie zębów, gdy ktoś zapukał do drzwi łazienki. Podejrzewając, że to Luke, otworzyłam drzwi.

Zamurowało mnie. Przede mną stał Fletcher. Osoba, której nie miałam ochoty oglądać w tamtym momencie.

- Chryste, Sam, tak mi przykro, jak się... - chłopak zaczął swój wywód, jednak przerwałam mu w połowie pytania

- Kto cię wpuścił? - zapytałam chłodnym tonem

- Michael, właśnie jest w kuchni. - okej, czyli to Clifford musiał zajmować się Edem podczas mojej chwilowej "niedyspozycji"

- Masz wyjść z tego domu, Fletcher. Rozumiesz? Nie chcę cię widzieć. - powiedziałam starając się zachować spokój. Nie wiedziałam, jak on miał czelność pokazywać się tutaj po tym, jak poprzedniej nocy nie raczył nawet zadzwonić i zapytać się, czy wszystko gra.

-Co? Jak to, nie rozumiem. Sam, przecież przyjechałem! - w głosie Caine'a pobrzmiewała irytacja i konsternacja

- Ty naprawdę nie wiesz, o co mi chodzi? Jesteś aż takim idiotą, Fletcher? - wykrztusiłam z siebie zaciskając zęby

Thunder // l.h.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz