25 stycznia 2015 / 26 stycznia 2015
107 dni / 106 dni
Urządzanie imprezy urodzinowej starszego brata i najlepszego przyjaciela w jednym w poniedziałek to horrendalnie zły pomysł, ale co ja miałam do gadania? To Jace zadecydował, a Calum został powiadomiony na ostatnią chwilę.
Tak czy owak, były urodziny i Caluma i Jace'a, a z tego co wiedziałam, to ten drugi planował jakieś wielkie wydarzenie na ten dzień. Nie powiedział mi nawet słowa, więc nie miałam bladego pojęcia o co chodzi, ale to mi powierzono kwestię zaproszenia gości. W tym można mi było zaufać, ponieważ i tak znałam znaczącą większość przyjaciół Jace'a i wiedziałam, kogo brat nie chciałby widzieć na swoim przyjęciu urodzinowym.
Przez cały dzień przygotowania szły pełną parą. Nawet Ed pomagał, a babcia zobowiązała się zabrać młodsze rodzeństwo do swojego domu poza miastem na czas imprezy. O ile Ed był dużym obciążeniem, o tyle oboje chcieliśmy, żeby Robert uczestniczył w imprezie, ale temu z kolei stanowczo zabroniła babcia, a my nie mieliśmy nic do gadania.
Większość zaproszonych osób potwierdziła swoje przybycie, co ucieszyło nas oboje. Gdy chłopcy także zobowiązali się do przyjścia uśmiech wkradł mi się na twarz. Co jak co, ale oni po pijaku to był dopiero niezły widok. Ashton zaczynał się do wszystkich przytulać i robił się nadto ckliwy, Michaelowi coś odpierdalało, Calum próbował udowodnić to, jak bardzo nie jest pijany co zazwyczaj kończyło się próbami powstrzymania go od stawania na głowie, a Luke stawał się aż za bardzo szczery. Mówił wszystko to, co mu ślina na język przyniosła. A ponieważ nie mogłam pić za dużo ze względu na wadliwą trzustkę, zazwyczaj byłam wystarczająco trzeźwa żeby to wszystko zapamiętać i się z nich bezwstydnie śmiać. Później niektórych z tych historii mogłam spokojnie użyć do przyjacielskiego szantażu.
Tak więc zapowiadał się ciekawy wieczór. Calum i chłopcy przyszli jako pierwsi ze względu na to, że ich o to poprosiłam. W końcu każdy, kto powiedział, że się pojawi został uprzedzony o tym, iż to też impreza dla Hooda, a byłoby głupio gdyby ktoś przyszedł zanim obaj solenizanci byliby na miejscu.
Pierwsze osoby zjawiły się trochę po dwudziestej, a towarzystwo zostało skompletowane niecałe pół godziny później. Wtedy przyszedł czas na torty.
Szybko odszukałam wzrokiem najbliższego przyjaciela, którym okazał się być Ashton i bez słowa zaciągnęłam go do kuchni. Dopiero tam wytłumaczyłam mu, po co mi był potrzebny.
- Ashton, musisz mi pomóc. Musimy wnieść dwa torty na raz, a są za ciężkie żebym wniosła je sama.
- Jasne, nie ma sprawy. - Irwin opowiedział z uśmiechem na twarzy odgarniając kosmyki włosów, które opadły mu na oczy. Wspólnie zapaliliśmy świeczki, a gdy wszystko było gotowe, szybko wymknęłam się do piwnicy i wyłączyłam korki. Musiałam to zrobić, gdybym po prostu zgasiła światło w salonie ktoś zaraz zapaliłby je z powrotem. Jak najszybciej wróciłam do kuchni, wzięłam tort Jace'a i w miarę równym tempie weszliśmy do salonu. W tamtym momencie jedynym źródłem światła były właśnie świeczki na ciastach, a o to chodziło. Kiwnęłam głową w stronę Irwina, co było znakiem, który wcześniej ustaliliśmy i w tym samym momencie zaczęliśmy śpiewać "So lat", tym samym zwracając na siebie uwagę wszystkich, co sprawiło, że goście ustawili się w mniej więcej okręgu wokół stołu zostawiając dla nas przejście i wypychając solenizantów na środek, prawie wpychając ich na stół. Wtedy wszyscy dołączyli się do naszego śpiewania, więc zrobiło się trochę głośno, ale kiedy piosenka się skończyła, zapadła cisza.
- Pomyślcie życzenia. - powiedziałam prawie szepcząc. Calum szybko zdmuchnął świeczki, ale Jace zastanawiał się przez chwilę, po czym uśmiechnął się sam do siebie i poszedł w ślady Hooda. Po pokoju rozniosła się fala oklasków, którą Jace uciszył krzykiem.
CZYTASZ
Thunder // l.h.
FanfictionNie powinien był mnie całować, jeśli bał się piorunów, bo moje życie wtedy było burzą. Do tej pory jest. Wygląda na to, że tamtej nocy popełnił błąd.