Rozdział 20

350 42 8
                                    

24 grudnia 2014

132 dni

Przez całe życie nienawidziłam Świąt Bożego Narodzenia. Nawet jako dziecko nie cierpiałam tego święta, uważałam, że ludzie zapomnieli o tym, co tak naprawdę liczyło się w te dni. To znaczy uwielbiałam dostawać prezenty i tak dalej, ale nie lubiłam całej otoczki wokół tego. Moja rodzina nie była też zbytnio religijna, więc nie chodziliśmy na pasterkę, ale wiedziałam, że Boże Narodzenie powinno być świętem spędzanym w gronie najbliższych, nie rozumiałam komercjalizmu otaczającego te dni.

Ale w te Święta wszystko się odwróciło. Nagle Boże Narodzenie stało się moim ulubionym dniem w roku.

Tego roku chciałam zmusić chłopaków, żeby pojechali do Sydney i spędzili Święta z rodziną, ponieważ już od jakiegoś czasu spędzaliśmy ten czas roku razem, ale oni jak zwykle mieli swoją własną wizję. Zamiast wybrać się do rodziny, ściągnęli rodzinę do siebie. W ten sposób mogłam poznać ich rodziców twarzą w twarz i nie musieliśmy się rozstawać, co mi pasowało. Wolałam ich mieć przy sobie. Minusem było to, że dzięki temu razem z babcią miałyśmy dwa razy więcej roboty, ale co to dla nas. Poza tym i tak nie było gorzej niż na Dziękczynienie, bo nie zlatywała się cała rodzina, tylko jej najbliższa nam część, czyli krótko mówiąc ci, którzy byli na pogrzebie plus potomstwo oczywiście. Normalnie by mi to przeszkadzało, ale wtedy było to tylko ułatwieniem. Ed miał mieć zajęcie na czas nudnej dla dzieci kolacji Wigilijnej.

Oprócz chłopców, ich rodzin i mojej rodziny miała się zjawić Chan. Dziewczyna Jace'a już od dawna spędzała z nami Święta, a powód był bardzo prosty: jej rodzina mieszkała w Londynie. Nie było by w tym żadnego problemu, gdyby nie to, że nie zaprosili jej ani razu.

Tak więc już kilka dni przed Bożym Narodzeniem przygotowania szły pełną parą. Wszyscy mieliśmy wolne, więc staraliśmy się jak najbardziej pomóc. Nawet Ed starał się jak mógł i wykonywał czynności, które był w stanie wykonać. Robert i Jace też pomagali, a chłopcy wpadali codziennie i rezydowali w kuchni starając się nie zniszczyć tego, co udało nam się zrobić przy okazji wspierając babcię w prostych czynnościach, jak na przykład wyrabianie ciasta. Obdzwoniłam wszystkich gości by ustalić co kto ma zamiar przynieść. Przecież nie mogliśmy dopuścić do powtórek.

Wreszcie w dzień Bożego Narodzenia wszystko było gotowe. Wszyscy byliśmy już wyszykowani i siedzieliśmy w salonie czekając na pierwszych gości. Oczywiście chłopcy razem z rodzinami zjawili się jako pierwsi, następnie przyszła moja rodzina, a na końcu Chan. Wszyscy usiedliśmy do stołu już zastawionego potrawami i zaczęliśmy jeść rozmawiając między sobą. Goście zostali sobie przedstawieni jeszcze przed kolacją, więc wszyscy znali się przynajmniej z imienia. Młodzież i dorośli zostali poniekąd odseparowani - siedzieliśmy na drugim końcu stołu. Ed i reszta dzieciaków tylko coś przegryźli i polecieli się bawić do pokoju pięciolatka, co, umówmy się, pasowało wszystkim.

Kolacja przebiegła bez zbędnych zakłóceń. Oczywiście sytuacja między mną a Hemmingsem pozostawiała wiele do życzenia, ponieważ kręciliśmy się w wiecznym kole zażenowania i zawstydzenia. Nie chciałam, żeby nasza relacja tak wyglądała, więc postanowiłam, że będę musiała z nim porozmawiać, czy tego chciałam czy nie. Poza tym po naszej stronie stołu w zasadzie nie działo się nic oprócz nie ustających żartów i jeżdżenia po sobie nawzajem.

Posiłek zakończył się około dwudziestej trzeciej. Dzieci były już zmęczone, Ed słaniał się na nogach, więc naturalną koleją rzeczy było zabranie ich przez gości i powrót do miejsc, w których zdecydowali się zostać na czas Świąt. Rodziny chłopaków też poszły do domu, ale sami przyjaciele zostali, żeby mi trochę pomóc. Chan też poszła do domu.

Thunder // l.h.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz