Rozdział 25

147 19 3
                                    

17 lutego 2015
84 dni

Pierwsze kilka dni po wyjeździe chłopaków było spokojnych. Nic się nie działo, wszystko toczyło się stałym rytmem, jakby nie było żadnego zagrożenia. Chodziłam do szkoły, udawałam, że nic się nie stało, grałam rolę dobrej i posłusznej wnuczki, która dobrze się uczy.

Szesnastego zadzwoniła do mnie Amy z pytaniem, czy nie chcę gdzieś z nią wyjść, ale odmówiłam. Wolałam zostać w domu i pogadać przez chwilę na Skypie z chłopakami, o ile strefy czasowe miały nam na to pozwolić.

Tak więc od razu po powrocie ze szkoły i rzuceniu plecaka na ziemię poszłam do siebie do pokoju i odpaliłam komputer. Nikogo nie było w domu, babcia wyszła gdzieś z Edem, Robert miał zajęcia dodatkowe a Jamie pewnie włóczył się po mieście z kumplami albo z Chan. Nic nowego. Nie pierwszy raz zostawałam sama w domu.

Moje plany uległy zniweczeniu kiedy po odpaleniu laptopa okazało się, że nie mam internetu. Stwierdziłam, iż to chwilowe problemy z siecią albo z operatorem, więc zeszłam na dół, zrobiłam sobie herbaty i z kubkiem ciepłym od gorącego napoju wróciłam do pokoju.

Ku mojemu zdziwieniu internetu wciąż nie było. Zdecydowałam się przeczekać tę awarię oglądając telewizję, więc nie wyłączając komputera zeszłam z powrotem na dół, usiadłam na kanapie w salonie i nakrywając się swoim kocykiem włączyłam telewizor. Zaczęłam skakać po kanałach aż udało mi się znaleźć coś, co ewentualnie mogłam chcieć obejrzeć.

Siedziałam tak wlepiając oczy w ekran i grzejąc się pod kocem kiedy nagle światło w kuchni zaczęło migać. Już chciałam wstać żeby sprawdzić co się dzieje, ale wtedy wszystko zgasło. Przynajmniej z tego co widziałam, na całym pierwszym piętrze zgasły światła, a urządzenia elektroniczne przestały działać.

Na początku po prostu siedziałam dalej i nie wiedziałam co robić. Za to winię dezorientację. Jeszcze nigdy wcześniej nie spotkałam się z czymś takim. Otrzeźwiałam po dłuższej chwili. Wtedy też przypomniałam sobie, że mama zawsze trzymała latarkę w kuchni, właśnie na takie sytuacje. Zrzuciłam z siebie koc i ostrożnie odstawiłam herbatę na stolik obok kanapy po czym wyruszyłam po latarkę. Nie przypuszczałam, że znalezienie jej będzie dużo trudniejsze, niż mi się wydawało.

Najpierw sprawdziłam pierwszą szufladę z brzegu, w której zazwyczaj trzymaliśmy sztućce. Potem zaczęłam szukać po przypadkowych szufladach, jednak dalej nie mogłam jej znaleźć. To zaczynało być wkurzające, nie dość, że prawie nic nie widziałam to jeszcze nie mogłam zlokalizować potrzebnego źródła światła.

Kiedy wreszcie udało mi się odnaleźć tę upierdliwą latarkę wyruszyłam w podróż pełną niebezpieczeństw, czyli na górę. Jako dziecko panicznie bałam się ciemności, a wtedy wciąż odczuwałam dyskomfort na samą myśl o dłuższym przebywaniu w domu bez stałego źródła światła.

Udało mi się wdrapać po niebezpiecznej machinie zwanej schodami i dzięki Bogu, bo z moją koordynacją ruchową nawet taka potencjalnie prosta rzecz jak wejście po schodach z latarką mogła się skończyć upadkiem. Całe szczęście obyło się bez szwanku z mojej strony.

Ku mojemu przerażeniu na górze też nie było światła. Poszłam do swojego pokoju by sprawdzić, co z laptopem. Komputer się oczywiście wyłączył, ponieważ już od dawna miał popsutą baterię i bez prądu siadał po dwóch minutach.

Westchnęłam zdenerwowana i wyszłam z pokoju w celu udania się do łazienki kiedy usłyszałam hałas na dole.

 Moje serce zabiło szybciej. Przestraszyłam się, w końcu byłam sama w domu a nikt z rodziny nie miał wrócić przed osiemnastą. Była siedemnasta trzydzieści, w razie czego musiałam wytrwać tylko pół godziny w mroku.

Thunder // l.h.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz