23 listopada 2014
Dzień katastrofySiedziałam w salonie i oglądałam telewizję, gdy zaczęło padać. Na początku krople deszczu tylko cicho bębniły w parapet, ale nieszkodliwa mżawka szybko przerodziła się w ulewę, a następnie w przerażająco głośną burzę. Pierwszym moim odruchem było zamknięcie wszystkich okien. Gdy misja zakończyła się powodzeniem, zaczęłam odłączać wszystkie urządzenia od kontaktu, oczywiście w granicach rozsądku. Nie spanikowałam na tyle, żeby z mojej głowy wyparowała informacja o tym, że lodówki się od prądu nie odłącza. Ed spał, pięciolatek zazwyczaj drzemał w okolicach szesnastej, a Robert był u kolegi, więc na dobrą sprawę byłam sama w domu. A tego nienawidziłam najbardziej podczas burzy.
Poszłam do siebie do pokoju po mój ulubiony koc, który zdążył przesiąknąć zapachem Luke'a. Blondyn za każdym razem, gdy do mnie przychodził, zagrzebywał się w materiale i musiałam go siłą ściągać z chłopaka. Nie rozumiałam, co on tak bardzo uwielbiał w tym kocu, nie wyróżniał się niczym szczególnym, a moim ulubieńcem był z prostego powodu - mam go od wczesnego dzieciństwa. Ale fakt, że przedmiot pachniał Hemmingsem w najmniejszym stopniu mi nie przeszkadzał.
Zeszłam na dół wlokąc materiał za sobą i usiadłam na kanapie owijając się kocem. Telefon położyłam obok siebie i sięgnęłam po książkę, którą zostawiłam na stoliku. Zaczęłam czytać by odciągnąć myśli od burzy szalejącej na zewnątrz, ale za każdym razem, gdy za oknem rozbrzmiewał odgłos grzmotu i błysk pioruna, podskakiwałam w miejscu podciągając kolana pod brodę i chowając głowę w dłoniach. W pewnym momencie zaczęłam rozważać pójście spać, ale doszłam do wniosku, że nie mogłam tego zrobić, bo przecież ktoś musiał odebrać rodziców i Jace'a z lotniska jak już wylądują. A wielka szkoda, bo odrobina odpoczynku z całą pewnością by mi nie zaszkodziła, ponieważ tamten dzień był wyjątkowo wyczerpujący. Musiałam wstać wcześnie rano, żeby przygotować braciom śniadanie - Robert szedł do kolegi, a Eda musiałam odwieźć do babci, która mieszkała w małym miasteczku niedaleko Lawrence. Potem przyszła Jess, żeby mnie nauczyć matmy, co trwało półtorej godziny, ale przynajmniej czułam się przygotowana na sprawdzian. Potem znowu pojechałam do babci, tym razem po to, żeby odebrać młodszego brata, a po powrocie musiałam posprzątać cały dom na przyjazd rodziców. Nie chciałam kolejnej awantury z powodu bałaganu, który przecież mogłam ogarnąć. Jak już mówimy o awanturach, to obecnie moje relacje z rodzicami nie miały się najlepiej. Gdy tylko wylądowali w Londynie, tata zadzwonił do mnie nie zawracając sobie głowy różnicą czasu, co poskutkowało obudzeniem mnie w środku nocy. Ojciec zdzierał sobie gardło robiąc mi wyrzuty, że przecież przeze mnie mogli się spóźnić na lot oraz wytykając mi raz po raz, że jestem nieodpowiedzialna i lekkomyślna, bo nie wzięłam ze sobą kurtki i stałam na dworze w deszczu. Aż się we mnie gotowało, ale nie mogłam krzyczeć, bo bym wszystkich pobudziła, a tego nie chciałam. Krótko mówiąc skończyło się na tym, że nie odzywałam się do nich przez cały ich wyjazd, rozmawiałam tylko z Jace'em. Mieli wrócić tego dnia, a ja miałam nadzieję, że tacie już trochę przeszło. Mama szybko zapomniała o całej sprawie.
Siedziałam w miejscu przez około dwie godziny, a burza nie ustawała. Zaczęłam się martwić o to, czy moja rodzina bezpiecznie wyląduje. Nie było sensu dzwonić, i tak by nie odebrali, poza tym byliśmy umówieni, że się odezwą jak tylko wyjdą z samolotu.
Jak do tej pory ten wieczór miał bardzo duże szanse w znalezieniu się w ścisłej dziesiątce moich najgorszych wieczorów życia, a dzień jeszcze nie dobiegł końca.
No właśnie.
Gdy wybiła dziewiętnasta, zaczęłam się niepokoić o los rodziców i brata. Powinni wylądować pół godziny temu, a jednak do tej pory nie otrzymałam żadnej informacji. Uspokajałam się tym, że pewnie nastąpiło opóźnienie ze względu na złe warunki pogodowe, ale intuicja podpowiadała mi coś innego Miałam wrażenie, że tej nocy stanie się coś, czego nie zapomnę do końca życia. Coś, co zmieni mój dotychczasowy tryb życia.
CZYTASZ
Thunder // l.h.
FanficNie powinien był mnie całować, jeśli bał się piorunów, bo moje życie wtedy było burzą. Do tej pory jest. Wygląda na to, że tamtej nocy popełnił błąd.