„Zaśpiewaj mi do snu,
zaśpiewaj mi do snu.
Nie chcę już więcej
budzić się samotnie.
Nie czuj się przeze mnie źle.
Chcę, żebyś wiedziała, że
z całego serca chcę odejść."The Smiths „Asleep"
Po chwili drzwi się otworzyły. Stała w nich roześmiana Lily. Na widok jej przyjemnie uchylonych ust zachłysnął się powietrzem. Znów było mu zbyt ciężko utrzymać maskę cynika, zresztą jak zawsze, gdy była obok.
Jej rude włosy nadal były w ten przyjemny sposób rozwiane, niedające się w żaden sposób poskromić, a oczy rozbiegane, figlarnie skrzące się na tle jasnej, otwartej twarzy. On zaś za swą boleśnie zobojętniałą maską korzystał z tej sekundy, podczas której mógł się bezkarnie napawać ciepłem jej spojrzenia.
Jest piękna. Nawet ten bydlak, Potter, nie był wstanie tego zmienić. Ona nadal jest piękna. Piękna i dobra.
Jego serce szarpnęło się w ostrym spazmie bólu, gdy z ciemnego holu wyłonił się On – James Bydlak Potter i objął ramieniem Lily, szepcząc jej coś do ucha na widok Snape'a. Z pewnością nie był zadowolony tą wizytą, lecz nie okazał tego, gdy uprzejmie, acz z nutą rezerwy, podał rękę swojemu wrogowi, po czym znów odwrócił się w stronę żony z uśmiechem na ustach i blaskiem w oczach.
Severus poczuł, jak jedna z barier w jego wnętrzu zostaje z chirurgiczną dokładnością rozcięta, a jego samego zaś zalewa fala bólu. Nabrał gwałtownie powietrza zaciskając usta w wąską kreskę, po czym, nie mogąc już znieść widoku tego bydlaka bezczeszczącego ciepło Lily, odwrócił od nich swoje spojrzenie.
Jego wzrok padł na ogródek po przeciwległej stronie ulicy, gdzie figura ubranego na czerwono, spasionego gnoma żałośnie wyła wciąż ten samą kolędę przerywaną skrzeczącym „ho ho ho". Skupił na niej całą swoją uwagę, by choć na chwilę oderwać się od myślenia. Po chwili rzeźba eksplodowała, pozostawiając po sobie jedynie kupkę porcelanowych skorup przemieszanych ze strzępami szkarłatnego kubraka i długiej brody.
Cholera.
Jego spojrzenie znów przykuł Potter wiszący na Lily.
– Dawno cię u nas nie było, Severusie – stwierdziła Lily, zapraszając go do środka. – Byłeś zajęty przez te dwa miesiące?
– Tak – odparł bez namysłu. Wiedział, że Lily nie będzie chciała drążyć tego tematu.
Bydlak Potter przesunął się w progu, robiąc mu miejsce. Skorzystał. Przeszedł obok, starannie unikając jakiegokolwiek kontaktu z nim, po czym, z wyuczoną już i nieuleczalną ostrożnością, skierował się w głąb mieszkania.
Kto raz wstąpi w kręgi śmierciożerców, nie będzie już nigdy umiał inaczej patrzeć na świat.
Salon był jasny, pełen światła. Severus czuł się w nim przesadnie odsłonięty, więc, nie czekając na zaproszenie, zapadł się w głębokim fotelu zastygając w wystudiowanej pozie arystokraty. Bruzda na jego czole pogłębiła się, gdy Lily i Potter usiedli naprzeciwko. Coś uwięzione w jego środku boleśnie szarpnęło się w swej klatce, gdy Ona oparła głowę na ramieniu bydlaka.
Nie musiałem tu przychodzić.
– Dlaczego tu przeszedłeś? – zapytał bydlak, podczas gdy jego ręka zacisnęła się na drobnej dłoni Lily.
To zabolało. Wykrzyczało Severusowi prosto w twarz, że Lily należy do Bydlaka Pottera. Że Bydlak Potter odebrał mu to, co kochał najbardziej.
Snape położył głowę na oparciu fotela, zaś spojrzenie utkwił w przebarwieniu na suficie. Zaczerpnął głęboki oddech, starając się uspokoić serce boleśnie szamoczące się w klatce piersiowej. Usłyszał szept Pottera. Lily zaśmiała się cicho w odpowiedzi, on sam zaś zadrżał w duchu, próbując pohamować zalewającą go kolejną falę bólu.
Nie, na pewno nie musiałem tu przychodzić. Nie powinienem...
Gdy upewnił się, że jego postura i twarz nie wyrażają tego, co właśnie czuł, znów na Nią spojrzał.
Piękna.
Ostrożnie nabrał powietrza w płuca.
– Zniknę na pewien czas. Chciałem się pożegnać – stwierdził wymuszenie obojętnym, cichym głosem, patrząc w Jej oczy.
Oczy Lily były tak samo zielone jak wtedy, gdy mając jedenaście lat opowiadał jej o magii. Jak wtedy, gdy spoglądała na niego ze smutkiem, kierując się w stronę stołu wspólnego Gryffindoru. Gdy pomagał jej zbierać książki. Gdy nazwał ją szlamą. Gdy spoglądała na Pottera.
Nie!
Pochylił głowę, pozwalając włosom opaść na twarz. Jego powieki zamknęły się, zaś dłonie kurczowo zacisnęły na kolanach, pragnąc pohamować mimowolne drżenie. Głos uwiązł mu w krtani i czuł, że nie zdoła w tej chwili niczego więcej powiedzieć.
Cóż za niegodna szpiega postawa, bydlaku nad bydlaki.
Coś cicho zastukało w drzwi wejściowe.
–James, to kot – Snape usłyszał szept Lily. – Wpuść go do domu i nakarm. Możesz też nam zrobić herbatę.
Sofa naprzeciw Severusa zaskrzypiała wdzięcznie, uwalniając się od ciężaru Pottera.
– Lily? – mruknął niepewnie bydlak.
– James, proszę. Nie martw się, idź.
Severus jeszcze mocniej zacisnął dłonie.
Ironia.
Nie skrzywdzę jej, nie masz się czego obawiać.
Z cichnących kroków bydlaka wywnioskował, że ten wyszedł. Po sekundzie kanapa naprzeciw niego znów zaskrzypiała, zaś jego ukryte za powiekami oczy wychwyciły zmianę z natężeniu światła. Poczuł ciepłą dłoń na swym ramieniu.
– Severus? – usłyszał przed sobą szept Lily.
Uchylił oczy, spoglądając na nią wykrzywiony prawie niezauważalnym grymasem bólu. Przypomniał sobie, po co tu przyszedł. Co prawda, do misji pozostało wiele czasu, lecz on nie potrafił już patrzeć Lily w oczy. Pragnął zaszyć się w laboratorium na dworze Voldemorta, pozwolić sobie wciąż i wciąż na nowo przeżywać swą karę, gdy patrzył na katowanych ludzi.
Wtedy, gdy nazwał Lily szlamą, nie chciała go znać. Próbował odzyskać jej przyjaźń, lecz nadaremno. To, jak i czysta nienawiść do huncwotów, pchnęła go po ukończeniu Hogwartu w stronę śmierciożerców. Przyjął mroczny znak. Tylko ona to wiedziała, zauważyła pomimo tego, iż widziała go pierwszy raz od miesięcy. Miał ochotę kląć.
To, co tamtego dnia ujrzał w jej oczach...
Strach, ból, krzywdę i już ostateczną, nieodwracalną nienawiść. Koniec... Po prostu pierdolony koniec.
Wtedy zrozumiał, że postąpił lekkomyślnie, że nikła szansa, którą wciąż u niej posiadał, zniknęła. Obwiniał się o to, boże, obwiniał się cholernie, lecz jeszcze bardziej obwiniał Pottera. Gdyby nie ten Bydlak, gdyby nie to, co tamtego dnia mu uczynił, jak bardzo go poniżył, nigdy nie znieważyłby Lily. Gdy wspomnieniami wracał do tamtego dnia, wciąż na nowo przypominał sobie, dlaczego lepiej jest gnębić, niż samemu być gnębionym. W tym sensie przypominał Voldemorta. To dlatego do niego dołączył, prawda? Pragnął siły, potęgi groźniejszej od legilimencji. Nie znajdował dla siebie usprawiedliwienia, znał przecież czarną magię już prędzej, znał skutki. Głupi, głupi Severus.
Jestem zły. Jestem bydlakiem gorszym od Pottera. Nie zasługuję na Nią jeszcze bardziej, niż nie zasługuje on.
Snape wiedział, że nie będzie łatwo przedostać się przez potężne zaklęcia i strażników, którzy zapewne chronili dzieciaka z przepowiedni. To niebezpieczne zadanie. Pragnął, by w tej misji zostało mu dane umrzeć, by cały świat ujrzawszy jego martwe oblicze, mógł na nie splunąć.
Śmierć godna śmierciożercy, bydlaka nad bydlaki.
Severus nie oczekiwał od Lily zapomnienia. Nie oczekiwał również zrozumienia. Nie zamierzał nawet wyjaśniać jej, w jakich okolicznościach dane mu będzie zginąć, a już z pewnością nie zamierzał mówić tego, że umrze. Nie chciał widzieć bólu w jej radosnych oczach.
Nie pragnął nawet, by mu przebaczyła.
Pragnął, by skłamała. By powiedziała, że już nie ma do niego aż takiego żalu. Wtedy będzie mógł umrzeć, wystawić swe zwłoki na publiczny osąd z pełną świadomością tego, że nie ma już po co żyć. Mówią; „nadzieja matką głupich". A wtedy nadzieja odejdzie, głupiemu Severusowi zostanie dane zdechnąć. Powinni wymyślić temu jakąś fachową nazwę. Może Syndrom Ikara? Nie, Ikar miał szczytny cel, miał marzenie.
Drobna dłoń zacisnęła się mocniej na jego ramieniu, druga zaś dotknęła policzka.
– Severusie, gdzie chcesz odejść? Dlaczego? – jej szept przepełniony był goryczą.
Żałuje mnie?
Wyrzucił z oczu wszelkie emocje, nie chcąc jej jeszcze bardziej niepokoić. Spojrzał na nią. Klęczała przed nim nie dbając o to, że kolanami dotyka jego szaty. Zbolałe serce szarpnęło się w jego piersi.
– Nie martw się o mnie – jego głos był zachrypnięty. – Chciałem się tylko pożegnać przed drogą.
– Chciałeś wyjechać z czystym sumieniem? – dłoń delikatnie przesunęła się po jego policzku.
Severus zaśmiał się rozgoryczony, zaś jego twarz przeciął nieskrywany grymas bólu.
– Lily, do cholery, ja nie mam sumienia, nie po tym wszystkim, co... – jego głos załamał się, nie pozwalając mu dokończyć zdania. Wiedział, że przy niej nie musi się kryć za żadną maską, nie teraz.
Lily chwyciła jego podbródek i stanowczo skierowała jego spojrzenie na siebie. W jej oczach widział skrywany gdzieś głęboko ból tak bardzo różny od radosnych iskierek, które zazwyczaj w nich gościły.
Z mojej winy ten ból.
– Severusie, nie jesteś zły. Mówiłeś i robiłeś złe rzeczy. Nadal robisz – ból w jej spojrzeniu pogłębił się. – Severusie, na boga, robisz rzeczy potworne, ale nie jesteś zły. Nie jesteś i nigdy nie będziesz, choćbyś bardzo się starał. Wiesz, najgorsze rzeczy czynią najlepsi z nas. Nie gniewam się na ciebie o to, że nazwałeś mnie szlamą. Wtedy też nie umiałam powstrzymać śmiechu, więc w pewnym stopniu to również moja wina. Wybaczyłam ci. Nie potrafię zapomnieć ci tylko tego, jaką decyzję podjąłeś. Wiem przecież, że nie należysz do tamtego świata.
– Więc kim jestem, Lily? Kim jest człowiek, który robi złe rzeczy, jeśli nie złem?
Jego głos był roztrzęsiony.
Kobieta wstała i podeszła do okna, za którym tańczył śnieg. Oparła się o parapet zwrócona w stronę chłodnej szyby i zastygła w tej pięknej pozie. Jej twarz odbijała się niewyraźnie w tafli szkła. Coś ponownie zaszamotało we wnętrzu Severusa, rozpaczliwie pragnąc się uwolnić i wypłynąć na powierzchnię.
– Jesteś dobrym człowiekiem – stwierdziła Lily pewnym, lecz cichym głosem. – Możesz odejść od Voldemorta.
– Nawet gdy to zrobię, ludzie zlinczują byłego śmieriożercę – zaśmiał się nieco zbyt zachrypnięty. – Nie znajdę nigdzie pracy, odtrącą mnie. Nie będę miał dokąd iść. Czarny Pan, chcąc mnie dopaść, zniszczy mój dom. On nie wybacza zdrajcom.
– Nikt nie wie, nikomu nie powiedziałam. Możesz mi wierzyć, inaczej James nie wpuściłby cię do domu. Nie zostawiłby nas samych, wiesz o tym.
Ujrzał, jak rozmazane odbicie twarzy Lily uśmiecha się delikatnie. Drgnął niepewnie i wstał. Podszedł do niej, stając tuż za nią. Nadal widział jej uśmiech. Znów zabolało go to, jak wiele stracił. To uczucie zaś zostało spotęgowanie wyznaniem dziewczyny, że nie czuje do niego żalu.
Już za późno. Nawet jeśli odejdę od Voldemorta, Lily już nigdy nie będzie moja.
– Możesz zwrócić się o pomoc do Dumbledore'a – kontynuowała po chwili ciszy. – On da ci schronienie, jestem tego pewna, on do nikogo nie żywi urazy.
Severus uśmiechnął się ironicznie pod nosem.
– Nie byłbym tego taki pewien, Lily. Dumbledore jest potężnym magiem, bardzo potężnym, lecz nadal pozostaje tylko człowiekiem. Ta właśnie ta cecha w połączeniu z diabelną inteligencją sprawia, że dyrektor, chcąc doprowadzić sprawy do jak najkorzystniejszego finału, wybiera zawsze mniejsze zło. Nie mówię, że go potępiam. Potępiam to, że znając konsekwencje swoich decyzji, manipuluje ludźmi będąc w pełni świadomym tego, co stawia na szali. On jest w stanie poświęcić tych, których musi. Tylko po to, by doprowadzić do jak najbardziej pozytywnego obrotu sprawy.
Lily zadrżała lekko. Objęła ramiona dłońmi, jakoby szukając schronienia przed przejmującym chłodem. Severus wiedział, że dziewczyna intensywnie myśli, jak odwieźć go od jego decyzji, jak zatrzymać go blisko siebie. Zacisnął szczękę. Musiał odejść, ponieść karę za swoje grzechy. Musiał. Podświadomie czuł, że tym spotkaniem chciał się tylko pognębić.
– A Lucas? – ciche pytanie Lily wplotło się w ciszę.
Severus drgnął. Nie chciał myśleć o Lucasie, zbyt wiele pozytywnych wspomnień się z nim wiązało. On zawsze stał po stronie mistrza eliksirów, potrafił wytłumaczyć każde jego przewinienie, każdą złą podjętą decyzję.
Lucas znał Severusa jak nikt inny.
Nie zasługujesz na jego przyjaźń. Zniszczysz go.
Severus westchnął cicho, odpychając od siebie niechciane myśli.
– Lucas zrozumie – stwierdził po chwili to, czego był pewien. – Dobrze mu się żyje i tak powinno pozostać.
– Więc to koniec, Severusie?
Lily zamilkła. Snape czuł jej smutek zawieszony gdzieś pomiędzy nimi. Czy płakała? Jego serce pękało na miliony kawałków.
Nie powinienem tu przychodzić. Nie powinienem tak bardzo pragnąć ostatni raz ją zobaczyć.
Niepewnie położył ręce na jej ramionach. Wciąż pamiętał, że kiedyś jego dotyk ją uspokajał. Nie chciał, by była smutna. Powinna o nim nie myśleć, zapomnieć tak, jak zrobili to wszyscy inni.
– Już niedługo święta, prawda? – zapytał po chwili milczenia. – Zawsze je lubiłaś. Wyjeżdżałaś wtedy do rodziców, a gdy wracałaś, godzinami opowiadałaś mi o tym, jak je spędziłaś. Zawsze przywoziłaś mi jakiś prezent. Do tej pory mam wrażenie, że nie spodobała ci się replika tłuczka, którą podarowałem ci na pierwszym roku na gwiazdkę.
Przerwał mu śmiech Lily.
– Może to dlatego, że był niebezpieczny i bałam się go wziąć do ręki – odparła radosnym głosem.
Nie potrafił powstrzymać uśmiechu wpełzającego mu na twarz.
– Nie pomyślałem o tym – przyznał, pragnąć rozśmieszyć ją jeszcze bardziej. – Za to zrehabilitowałem się w kolejne święta, gdy na drugim roku podarowałem ci różę, która rozkwitała za każdym razem, gdy brałaś ją do ręki. Spędziłem każdy wieczór grudnia na tworzeniu jej.
Lily chwyciła pudełko leżące na parapecie i wyciągnęła z niego zwiędłą różę, która zaczęła rozkwitać, gdy tylko jej dotknęła. Severus popatrzył na nią zdziwiony.
– Nie podejrzewałem, ze nadal ją masz.
– To bardzo piękne czary. – stwierdziła dziewczyna, dotykając palcem szkarłatnego płatka. – Jesteś dobrym człowiekiem, Severusie. Wierzę w to. Jestem tego pewna. Właśnie dzięki tej róży.
Nie odważył się odpowiedzieć. Nie spodziewał się, że kiedykolwiek usłyszy od kogokolwiek takie słowa. Słowa, które były zaprzeczeniem wszystkiego złego, czego do tej pory w swym życiu dokonał. Poczuł, jak po raz kolejny tego dnia coś w nim pęka.
Delikatnie pogłaskał Lily po włosach drżącą dłonią. Nie dbał już o to, że ona to zauważy. Był słaby, nie chciał temu zaprzeczać. Z całej siły zacisnął oczy.
Jej nie mogę okłamywać.
– Lily, nie potrafię spać – szepnął jej w ucho łamiącym się głosem. – Widzę, co Voldemort im wszystkim robi. Boże, nie chciałbym, byś kiedykolwiek coś takiego ujrzała. To potworne, a ja nie mogę im pomóc. Nie mogę krzyczeć. Nie mogę nawet odwrócić wzroku. A później to wszystko do mnie wraca, gdy śnię. Nawet wtedy, gdy tylko zamykam oczy. Ich wrzaski zalewają moje uszy i nie jestem w stanie już niczego innego słyszeć. Wszystko we mnie zaprzecza temu, co musze robić.
Umilkł. Drżał całym ciałem, nie mógł się przed tym powstrzymać. Tak bardzo pragnął zapłakać nad sobą w jej ramię. By mogła go ukoić. By choć na chwilę przestał o tym wszystkim myśleć i był tylko Severusem.
Nie śmierciożercą, nie bestią. Po prostu Severusem.
Poczuł, jak Lily odwraca się w jego stronę. Po chwili zamknęła go w swoich objęciach. Zesztywniał zaskoczony. Usłyszał jej głos.
– Wszystko będzie dobrze, Severusie – szeptała w jego włosy cichą litanię. – Będzie dobrze, jestem tego pewna. Wszystko się ułoży i będzie dobrze. Nie bój się, zawsze możesz do mnie przyjść. Będzie dobrze. Wszystko będzie dobrze.
Kocham ją.
Szept nadal płynął z ust Lily, zaś ciało Severusa rozluźniło się. Przestał drżeć, swojej głowie pozwolił opaść na ramię kobiety. Objął ją delikatnie, nie chcąc jej skrzywdzić. Czuł jakby po wielu latach snu powoli budził się do życia.
W tej chwili jasny salon nie zdawał mu się już tak otwarty i niebezpieczny, jak wcześniej. Teraz był przytulny. Wszystko zdawało się dokładnie takie, jak powinno. Świat zatrzymał się wokół niego w idealnej harmonii, światło równoważyło się cieniem, chłód grudniowej nocy z ciepłem pokoju, w którym się znajdowali.
Lily zaś była w tej chwili tylko jego.
Trwali tak przez długie minuty, Lily szeptała, zaś on pozwalał sobie na poczucie bezpieczeństwa podsycane wytłumionym, zaszytym gdzieś głęboko strachem.
W końcu Severus wydobył z rękawa różdżkę.
– Lily – szepnął jej do ucha. – Święta tak blisko, a ty nadal nie masz choinki.
Zaśmiała się w jego ramię.
– Byłam ostatnio bardzo zajęta, nie miałam do tego głowy.
Severus wymruczał ciche inkantacje, po czym zgrabnym ruchem machnął różdżką w stronę kąta, w którym natychmiast pojawiła się wypełniona ziemią donica. Po chwili wykiełkowało z niej zielone źdźbło rosnące w tak zastraszającym tempie, że po minucie było już sięgającą po sufit choinką.
Kolejne machnięcie różdżki wystarczyło, by zwisły na niej kolorowe bombki i łańcuchy. Gałęzie ugięły się odrobinę pod ich ciężarem. Sekundę później zielone igły zostały rozjaśnione przez liczne świeczki.
Lily obróciła się zachwycona w stronę choinki. Z ciężkim sercem Severus postanowił ją puścić, lecz dziewczyna przytrzymała jego dłonie na swoim brzuchu i oparła się o jego klatkę piersiową. Wtulił twarz w jej włosy i uśmiechnął się mimowolnie.
– Brakuje gwiazdy na czubku – usłyszał głos Lily.
Poczuł jak chwyta dłoń, w której trzymał różdżkę. Z uśmiechem na ustach wyszeptał w jej włosy zaklęcie, zaś ona poruszyła jego ręką w odpowiedni sposób. Gwiazda zajaśniała na czubku choinki, jarząc się delikatnym światłem.
Severus odetchnął głęboko. Czuł się...
Szczęśliwy. Tak mógłby wyglądać każdy mój dzień. Z nią w objęciach mógłbym się budzić i zasypiać. Boże, z tą kobietą mógłbym wychowywać dzieci, przeżyć całe życie nie wadząc już nikomu. Byłbym cholernie szczęśliwy.
Coś uderzyło w szybę. Severus instynktownie zacisnął dłoń na różdżce, automatycznie już spodziewając najgorszego, lecz Lily w jego objęciach wyciągnęła dłoń i zwinnie otworzyła okno. Do salonu z zawrotną prędkością wleciała czarna sowa, pośpiesznie zapikowała nad podłogą mało nie zabijając się o meble, po czym porzuciła na parapecie pękatą kopertę i wyfrunęła z powrotem w śnieg. Snape z niechęcią stwierdził, że tak destrukcyjne stworzenie mogło należeć tylko do Blacka.
Severus zaklęciem zamknął okno, gdy Lily rozrywała kopertę. Wyciągnęła z niej list i przeczytała go pobieżnie.
– Syriusz każe pozdrowić wszystkich w domu – stwierdziła z uśmiechem. – Załapałeś się na pozdrowienia, Severusie.
Przez twarz Snape'a przebiegł nieprzyjemny grymas.
– Podziękuję – stwierdził o wiele łagodniejszym tonem, niż zazwyczaj, gdy rozmowa dotyczyła któregoś z huncwotów. – Coś jeszcze jest w kopercie?
– Spójrz – uśmiechnęła się nieco niepewnie Lily.
Wsunęła dłoń w kopertę, po czym wyjęła z niej dwa białe, skórzane przedmioty.
Boże...
Snape powstrzymał się przed przeklęciem czegokolwiek, co znajdowało się w zasięgu jego różdżki.
Boże, nie...
– To dopiero początek, ale Syriusz już teraz szaleje z radości – stwierdziła dziewczyna łagodnym tonem. – Już teraz zaoferował się, że zostanie chrzestnym. James się zgodził, więc Łapa przysyła co tydzień prezenty. Jest na tyle inteligentny, że podarunki są uniwersalne, więc nie ważne, czy urodzi się chłopiec, czy dziewczynka. Białe buciki będą pasowały każdemu dziecku.
Boże, nie... Tylko nie to...
Puścił Lily i zachwiał się na nogach. Kurczowo uczepił się chudymi palcami ściany.
To nie może być prawda, na pewno się mylę!
Spojrzał na wystraszoną dziewczynę przyglądającą mu się bacznie. Przerażenie wyrysowało na jego twarzy głębokie bruzdy, usta uchyliły się lekko.
– Lily – zaczął zdławionym głosem. – Lily, błagam cię, Lily, powiedz, który to miesiąc.
– Drugi – drżąca odpowiedź zawisła w powietrzu.
Nie!
„Zrodzony z tych, którzy trzykrotnie mu się oparli, a narodzi się, gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca..."
Nie!
– Lily, muszę skontaktować się z Dumbledorem – głos wiązł mu w krtani. – Idź do Pottera, spakujcie się, czekajcie na dyrektora. Nie wychodźcie z domu. Słyszysz?
Była wystraszona, jednak widział to jak przez mgłę. Zataczał się z bólu, miał ochotę zwrócić wszystko, co zjadł w przeciągu ostatniego tygodnia. Myśli bezwładnie tłukły mu się w głowie, a jego zdolność oklumencji nagle zmalała do zerowego poziomu.
– Severusie... – usłyszał przerażenie w jej głosie. – Dlaczego, co się dzieje?
Boże, nie ona...
– Lily – szepnął, chwytając jej twarz w dłonie. – Boże, Lily. Musisz mi zaufać. Nie ruszaj się z domu, nie zostawiaj nigdzie różdżki. Lily, rozumiesz? Nie wychodź, czekaj na dyrektora! Ja wszystkim się zajmę, czekaj!
Zrób coś, głupcze!
Nerwowym machnięciem różdżki zablokował kominek stojący obok choinki. Nie chciał, by ktokolwiek dostał się do domu przez Sieć Fiuu. Ruszył w stronę drzwi wyjściowych. Usłyszał za sobą łkanie Lily i przekleństwo Pottera oraz jego donośnie kroki , gdy biegł do żony.
Ujrzał, że jest już za progiem. Zatrzasnął za sobą drzwi, po czym spędził długie minuty pieczętując je najsilniejszymi zaklęciami, jakie przyszły mu do głowy. Gdzieś tam, w środku, była bezbronna Lily zdana tylko na siebie i na tego głąba, Pottera. Musiał zapewnić jej minimum bezpieczeństwa, więc bez namysłu zaczął rzucać czary również na okna.
Po dłuższej chwili opadł wyczerpany na kolana.
Głupi!
Musiało mu wystarczyć siły na teleportację do Hoggsmeade. Nie mógł zawieść. Nie Lily. Zebrał się w sobie i zacisnął różdżkę mocniej w dłoni chcąc wypowiedzieć zaklęcie, lecz w tej chwili napłynęła do niego myśl, która przecięła jego umysł niczym topór.
Boże, to moja wina...
Skulił się w sobie, nie mając siły do żadnego ruchu.
To ja powiedziałem Voldemortowi o przepowiedni, to przeze mnie Czarny Pan chce zabić Lily i jej dziecko... Boże... Nie... Nie... Nie!
Załkał, nie potrafiąc złapać oddechu. Osunął się na ziemię. Czarna szata kontrastowała ze śniegiem. Igły chłodu uderzyły w ciało Severusa, lecz ten nic nie czuł, zamknięty w swym umyśle, targany poczuciem winy.
Zabił kobietę ,którą kochał nad własne życie.
Boże, nie ona...
Dumbledore będzie wiedział, jak ich ochronić. Musi wiedzieć, musi jej pomóc!
Podniósł się i na drżących nogach przeszedł parę kroków, po czym uniósł różdżkę i zacisnął oczy. Zaklął szpetnie, nie mogąc sobie przypomnieć zaklęcia. Bruzda na jego czole pogłębiła się, gdy odsunął od siebie gonitwę myśli, starając się wydobyć na wierzch chaosu odpowiednią formułę. Jego usta poruszyły się, gdy wyszeptał inkantację, po czym z cichym trzaskiem zniknął, pozostawiając za sobą jedynie ciemną mgiełkę leniwie unoszącą się w powietrzu.
CZYTASZ
Bezdomni - severitus
FanfictionLily umiera, a jakaś część Severusa umiera wraz z nią. Harry trafia pod opiekę Dursley'ów. Dwa światy się łamią, a dom pozostaje tylko pustym pojęciem. Książka, którą być może kiedyś dokończę. Fabuła jest, tylko czasu i chęci brak.