„Zdrętwiałem,
Suchy jak moje kanały łzowe.
Stałem się niemy
I pusty,
Ale nie rezygnuj ze mnie…”
Low Roar „Give up”Vivienne od zawsze wiedziała, że lepiej się czuje żyjąc w biegu i tego samego oczekiwała od swojej przyszłości. Dokładnie to powiedziała w trakcie rozmowy kwalifikacyjnej, prowadzonej przez wyraźnie niewyspanego i depresyjnego jegomościa, który w trakcie spędzonych z nią dwudziestu minut, prócz rzucania jej ponurych spojrzeń, zdążył wlać w siebie cztery filiżanki kawy.
Dziewczyna nie spodziewała się jednak, że przydzielą ją do Komitetu Łagodzenia Mugoli. Owszem, chciała zrobić coś dla świata, jednak, znając swój charakter, wątpiła, czy da radę siedzieć w miejscu przez osiem godzin i rozpisywać się o racjonalnych powodach magicznych zdarzeń, które bynajmniej dało się racjonalnie wytłumaczyć mugolom. Wbrew jej obawom, nie spędzała jednak całych dni za biurkiem, lecz przydzielono ją do oddziału, który zajmował się bezpieczeństwem czarodziejskich dzieci pochodzących z pozamagicznych rodzin.
Tym samym, zamiast siedzieć w jednym z setek biur mieszczących się pod Londynem, dzień zaczynała od odebrania od ministerialnej sowy stosu arkuszy z adresami rodzin, które miała niezauważenie skontrolować, oraz wytycznymi dotyczącymi czarodziejskich dzieci, mugolskiego pochodzenia, którym przydarzyły się niekontrolowane wybuchy magii. Zazwyczaj w takich przypadkach odwiedzała przerażonych rodziców i zaznajamiała ich z pochodzeniem nowych umiejętności ich potomka oraz, jeśli zachodziła taka potrzeba, naprawiała zaistniałe szkody. Dzieciom, u których pierwszy raz objawiała się magia, zakładała teczki, które później były podstawą przy wysyłaniu listów kwalifikacyjnych do Hogwartu.
Dzisiaj jednak otrzymała nietypowe zlecenie. Na pomiętym kawałku pergaminu widniał jedynie adres i dopisek „Przypadkowa aportacja” i… i nic poza tym. Żadnych danych, ani w aktach Ministerstwa Magii, ani w mugolskich dokumentach. Z lokalizacją również coś było nie tak. Zawsze wskazywała rodzinny dom beneficjenta, jednak w tym przypadku wyraźnie kierowała Vivienne do budynku, który, mimo jej aż nazbyt gwałtownego szarpania za klamkę drzwi wejściowych, wciąż pozostawał zamknięty.
Dziewczyna, niecierpliwie kołysząc się na podeszwach sportowych butów, zadarła głowę wysoko w górę i ogarnęła rozbieganym spojrzeniem cały budynek. Nagle zastygła w miejscu, po czym oparła czoło o drzwi wejściowe, przeklinając pod nosem własną głupotę. Dlaczego zawsze musi być tak nieuważna? Był przecież późny wieczór, słońce chyliło się ku zachodowi, więc gdyby ktokolwiek był w domu, w którymś z okien na pewno świeciłoby się światło. Chcąc zyskać jednak stuprocentową pewność, wyszarpała zza paska mugolskich spodni różdżkę i wyszeptała dźwięczne „Wskaż mi”.
Nie wydarzyło się jednak nic. Różdżka nie pociągnęła jej w żadną stronę, zapewniając, że w domu nikogo nie ma. Vivienne wymruczała przez zaciśnięte zęby przekleństwo, po czym zaczęła niecierpliwie przechadzać się po ganku, mrucząc pod nosem „Czaruj się frajerze”, nową piosenkę Rockowych Kociołków. Czuła, że musi się skupić, a myślenie zawsze przychodziło jej łatwiej w ruchu.
Dom należał niegdyś do mugolskiej rodziny, z której pochodziła matka złotego dziecka, Harry’ego Pottera. Z dokumentów, które rankiem wręczono Vivienne wynikało, że Evansowie nie żyli, a budynek jest teraz w posiadaniu ich niemagicznej córki, jednak od wielu lat pozostaje niezamieszkany. Skąd więc wziął się tutaj sygnał dziecięcej magii?
„To wszystko jest bez sensu” stwierdziła niechętnie dziewczyna. Jednak, nie chcąc tłumaczyć się przełożonemu, dlaczego zostawiła sprawę samą sobie, postanowiła najpierw sprawdzić resztę okien, a później sforsować drzwi zaklęciem i zbadać budynek od środka. Nie zastanawiając się zbyt długo, zgrabnym ruchem przeskoczyła przez barierkę ganku i idąc wzdłuż żwirowanej alejki, ruszyła na tyły domu.
Za budynkiem ciągnął się niewielki sad owocowy, którego granicę wyznaczała mała, brudna rzeka. Mimo tego, zakątek prezentował się dość przyjaźnie. Uroku dodawała mu, co prawda już zardzewiała, ale nadal przyjaźnie wyglądająca huśtawka zawieszona na zdobnej ramie. Vivienne z uśmiechem odetchnęła zapachem letniego powietrza, który tak bardzo kojarzył się jej z rodzinnym domem.
Przechadzając się wzdłuż werandy, dziewczyna przebiegła wzrokiem po oknach, jednak za nimi również panował jedynie mrok.
– Wspaniale – westchnęła, wsuwając różdżkę na powrót za pasek. – Czaruj, czaruj się frajerze. Spadaj do kociołka, nie jesteś wart wampirzego kołka. Czaruj, czaruj się frajerze. Nie dziś i nie jutro, nie dam ci nic, prędzej zamienię cię w futro...
Śpiew powoli zamierał jej w ustach, gdyż z każdym kolejnym krokiem zbliżała się do starych, przeżartych rdzą kontenerów, zza których dobiegał cichy płacz.
CZYTASZ
Bezdomni - severitus
FanfictionLily umiera, a jakaś część Severusa umiera wraz z nią. Harry trafia pod opiekę Dursley'ów. Dwa światy się łamią, a dom pozostaje tylko pustym pojęciem. Książka, którą być może kiedyś dokończę. Fabuła jest, tylko czasu i chęci brak.