Rozdział 4. Oczy ciemności. Część II

382 30 1
                                    

Harry leżał na łóżku w zamkniętym schowku i przysłuchiwał się, jak Dursley’owie pochłaniają przygotowany przez niego obiad. Pomyślał o mięsie, które dziś panierował pod czujnym okiem ciotki Petuni pilnującym go, by niczego sobie nie przywłaszczył. Żałował, że ani na chwilę gdzieś nie wyszła, wtedy miałby czas, by coś zjeść. Rozciągnął się zrezygnowany i wsłuchał w przytłumiony głos prezentera telewizyjnego, by nie myśleć o głodzie – dziś chłopiec spóźnił się z pracą, nie zasłużył na posiłek.
Ani na chwilę nie zapomniał jednak o tym, że dziś jest szczególny dzień. Dzień jego piątych urodzin. Cudowny, zaprawdę wspaniały dzień. Od pozostałych różnił się tylko tym, że rano ciotka Petunia wręczyła mu taniego lizaka. Jednego z tych, które były stanowczo zbyt mało słodkie, by zostały pochłonięte przez Dudley’a. Harry skończył go jeść pół godziny temu, lecz nadal czuł na języku nieprzyjemny, przesiąknięty chemią posmak. Nie narzekał jednak, wiedział, że dziś na nic innego nie powinien liczyć. Nie po tym, jak wczoraj jego kuzyn potknął się i zrzucił na niego winę.
Chłopiec westchnął. Podejrzewał, że wuj do jutra nie wypuści go z komórki. Po chwili doszedł jednak do wniosku, że te urodziny nie są aż takie złe – nikt przez cały dzień nie zwracał na niego uwagi, nikt nie będzie krzyczał, popychał. Harry zaś zrobi wszystko, co tylko zechce. Co prawda w wąskich granicach, jakie wyznaczał mu schowek, lecz lepsze to, niż wysłuchiwanie niekończących się tyrad wujostwa dotyczących każdego aspektu jego pięcioletniego życia.

  --

Severus z gracją wyszedł z dyrektorskiego kominka i pod czujnym spojrzeniem Dumbledore’a szybkim zaklęciem oczyścił swoją szatę z sadzy. Wiedział, jak będzie wyglądać ich rozmowa – usiądzie, odmówi najpierw ciastek, później dropsa, odpowie na kilka podchwytliwych pytań i jak najszybciej ulotni się do swoich lochów, pozostawiając za sobą nietkniętą herbatę.
Miał ochotę pomyśleć, że marnuje tu swój czas, jednak nie zrobił tego. Zwyciężył wyrobiony w nim szacunek do Dumledore’a, które spędził zbyt wiele czasu chroniąc go przed losem byłego śmierciożercy.
– Dyrektorze – mruknął Severus nieco zbyt pustym głosem, gdy już stanął naprzeciw Dumbledore’a.
­– Severusie, mój drogi chłopcze – oczy staruszka śmiały się do niego. – Tak dawno nie rozmawialiśmy ze sobą.
– Rzeczywiście, dawno – odparł Snape, myśląc o wczorajszych odwiedzinach Dumledore’a w lochach. – Pozwoli pan, że usiądę i przejdziemy do meritum.
Dyrektor uprzejmie skinął głową, więc Snape z niezauważalną odrazą zatopił się w zbyt miękkim fotelu i napiął wszystkie mięśnie pod stanowczo zbyt przenikliwym spojrzeniem błękitnych tęczówek. Cały Albus – on i całe jego otoczenie zawsze było dla Severusa „zbyt”... przesadne. Mimo to, posłusznie chwycił w dłoń filiżankę i zapatrzył się w ciemną, przesłodzoną herbatę. Nie zamierzał jej próbować, nawet pod Imperiusem.
– Ciastko? – pytanie Dumbledore’a jak zwykle wyprowadziło go nieco z równowagi.
– Podziękuję, dyrektorze – spojrzał na staruszka, postanawiając obrać inną taktykę. – Czy jest jakiś powód, dla którego chciał mnie pan widzieć?
Patrzył, jak Dumbledore poprawia się w fotelu i patrzy wprost w jego oczy, jakby chciał wyczytać z nich jakiś głęboko skrywany sekret Severusa. Mężczyzna mimowolnie oczyścił umysł i odwrócił wzrok, nie umiał wytrzymać tego czystego spojrzenia. Wstrząsnął nim jakiś irracjonalny lęk, że za chwilę Albus zobaczy w nim śmierciożercę, że zawiedziony wyrzuci go za drzwi.
Nigdy nie będziesz dobrym człowiekiem, wiesz o tym, bydlaku.
Usłyszał westchnięcie dyrektora i poczuł, jak wiekowa ręka zaciska się na jego splecionych dłoniach.
– Severusie, nie wyglądasz dobrze – zatroskany głos dyrektora wzbudził w nim poczucie winy. – Powinieneś więcej sypiać. Są wakacje, chłopcze, wyjdź z laboratorium i zrób sobie chwilę przerwy, odpocznij.
Severus nie mógł zrobić sobie przerwy. Wiedział o tym. Praca pozwalała mu nie myśleć, zaś gdyby jej zaprzestał, nie miałby czym zajmować umysłu. Bał się krzyku sumienia, napływających falami wspomnień, przez które tonął, nie mógł złapać oddechu. Lękał się głosu w swojej głowie, szepczącego potępieńcze mantry głośniej i głośniej, aż w końcu powalającego go na kolana z siłą wichury. Nie…
Nie mógł zrobić sobie przerwy, to by go zabiło, a nadal miał dług u dyrektora. Dług, który musiał spłacić. Więc milczał. Milczał z opuszczoną głową – dziwiło go to, że miał odwagę patrzeć w oczy Czarnego Pana, zaś bał się spojrzenia Dumbledore’a.
Boisz się go zawieść, przyznaj się, Severusie.
– Nie mam czasu na odpoczynek, dyrektorze.
Kłamał i wiedział, ze Dumbledore zdaje sobie z tego sprawę.
– Musi mi pan wybaczyć, ale mam zbyt wiele pracy – zachrypnięty głos z trudem przechodził przez jego gardło. Dlaczego tak trudno było mu okłamywać dyrektora?
– Skoro tak twierdzisz, mój kochany chłopcze – dyrektorskie oczy patrzyły na niego smutno. – Nie będę cię już dłużej zatrzymywał. Podejrzewam, że i tak nie zechcesz poczęstować się ciastkami. Cóż, gdybyś kiedykolwiek szukał chwili wytchnienia, mój gabinet pozostaje dla ciebie otwarty. Jednak, czy jest coś, o czym chciałbyś teraz ze mną porozmawiać?
Severus jeszcze głębiej zapadł się w fotelu. Zacisnął drżące dłonie w pięści i zaczerpnął płytki haust powietrza, jednak nie odważył się spojrzeć na dyrektora. W przeciągu niecałej sekundy przez głowę przepłynęły mu wszystkie wspomnienia składające się na jego jarzmo. Wiedział jednak, że swoją żałobę musi znosić sam, nie miał prawa obciążać nią dyrektora.
Był z tym sam, przeraźliwie sam. Zastygły we wciąż niezmiennym bólu przeszywającym jego klatkę piersiową, budzącym go każdej nocy swym wyciem. To była jego kara i przyjmował ją w dobrowolnym milczeniu, niczym kiedyś Cruciatusy Czarnego Lorda.
– Nie, dyrektorze, nie ma niczego takiego.

Bezdomni - severitusOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz