Rozdział 14. Siostra Lily. Część I

194 24 4
                                    

„Więc pokaż mi rodzinę.
Całą tę krew, którą mam wylać.
Nie wiem, gdzie jest moje miejsce.
Nie wiem, gdzie popełniłem błąd.”
The Lumineers „Ho Hey”

Severus ze zgrozą stwierdził, że tym razem jest o wiele gorzej. Prędzej wszystko wydawało mu się obrzydliwie pospolite i niewyróżniające się. Jednakie domy, jednakie trawniki i na nich ozdoby. Oczywiście praktycznie takie same, bo kupowane z myślą o tym, żeby dobrze wyglądać w oczach sąsiadów.

Teraz jednak, w świetle dnia, Severus dostrzegał szczegóły, których nie zauważył prędzej. Starannie wypucowane samochody, oczywiście prorodzinne, nic zbytnio wyszukanego, ale bardzo zadbane. Czyżby tutaj istniał zakaz poruszania się zabrudzonym autem? W sumie, Severusa nawet by to nie zdziwiło.

Skrzywił się, powoli przemierzając drogę do numeru czwartego. Wiedział, że w jego ubiorze nie ma niczego, co mogłoby zdradzić, że nie jest pospolitym mugolem, ale mimo wszystko przyciągał ciekawskie spojrzenia. Minął dwie kobiet w starannie wyprasowanych spódnicach, które chyba wymieniały się najświeższymi nowinkami, ale wymownie zamilkły na jego widok, przyglądając mu się ukradkiem. Grupa chłopców, która jechała chodnikiem na rowerach, zatrzymała się nagle i zaczęła go pokazywać palcami. Kiedyś by go to ruszyło, teraz jednak rzucił im jedynie swoje popisowe spojrzenie. Dzieciaki pośpiesznie zniknęły mu z oczu, a miejscowe plotkary pośpiesznie się pożegnały i unikając jego wzroku, rzuciły się w stronę swoich domów.

Stanął przed drzwiami opatrzonymi mosiężną czwórką. Żołądek przewrócił mu się na lewą stronę. Z jednej strony był diabelnie wściekły, ale z drugiej strach wypełniał mu wnętrzności. Wiedział, że musi to dobrze rozegrać. Petunia od zawsze go nienawidziła i miał wrażenie, że z czystej zemsty zażąda zwrotu Harry’ego.

Przełknął ciężko i nacisnął przycisk mugolskiego dzwonka. Był pewien, że nie zdoła wydobyć z siebie jakiejkolwiek imitacji uprzejmego uśmiechu

Kreatury zasługują na śmierć w męczarniach!

ale postarał się zmyć z twarzy nienawiść. W tym momencie nie wiedział, czy bardziej chory robi się na myśl o Albusie, czy o Dursley’ach. Jedno było pewne – jeśli Petunia i jej mężulek będą próbowali cokolwiek ugrać kosztem Harry’ego, zmusi ich do podpisania papierów własną krwią.

Drzwi się otworzyły i Dursley zmierzył go pogardliwym, pełnym nieukrywanej nienawiści spojrzeniem. Severus musiał mocno zacisnąć dłonie w pięści i założyć je na piersi, żeby z automatu nie sięgnąć po różdżkę. Gdyby tylko mógł przekląć tego bydlaka, który ośmielił się podnieć rękę na jego dziecko…

Zmełł w ustach przekleństwo. Nigdy nie będzie miał prawa nazywać Harry’ego swoim dzieciakiem. Nawet jeśli prawnie stanie się jego opiekunem, nie będzie to oznaczało, że kiedykolwiek zasłuży na bycie dla niego kimś więcej.

– Właź, Snape! – warknął na niego Dursley. – Nie mogłeś zadzwonić, jak normalny człowiek? Gdybym prędzej wiedział, że mogę tak łatwo pozbyć się bachora, wysłałbym go do was z tymi papierami w zębach. No, wchodź, zanim sąsiedzi cię zauważą!

Na to było zdecydowanie za późno, ale Snape postanowił nie informować o tym Dursleya. Był tu tylko w jednym celu i chciał mieć to jak najszybciej z głowy. Z każdą minutą, którą tutaj spędzał rosło prawdopodobieństwo, że zwyczajnie nie wytrzyma i kogoś zamorduje.

Bez słowa przepchnął się w drzwiach i starając się nie patrzeć na cokolwiek, skierował się w stronę salonu. Nikt nie zaproponował mu fotela, a i on sam nie chciał żadnego zajmować. Stanął obok stolika i bez słowa rozłożył na nim dokumenty adopcyjne.

– Wystarczą mi dwa podpisy, Dursley – oznajmił tonem, którego zazwyczaj używał do zastraszania uczniów. Vernon poczerwieniał, ale nie uciekł spojrzeniem. – W tym miejscu twój, a obok małżonki. Zróbcie to i zapomnijmy o sobie.

Bezdomni - severitusOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz