Rozdział 7. Weź oddech. Część I

332 37 6
                                    

„Boże, uwolnij nas
Od naszego, naszego sumienia
Abyśmy mogli odpłynąć”
Archive „Consience”

Ta aportacja była nieco zbyt gwałtowna i nie należała do przyjemnych. Severus zachwiał się, gdy jego stopy z impetem uderzyły o podłoże. Mimo tego, dziecko nadal spało.
Choroba i emocje musiały cię naprawdę wyczerpać.
Rozejrzał się wokół. Zewsząd przywitały go zazielenione trawą pagórki, zaś gdzieś obok siebie usłyszał szum wody. Wiedział, że gdyby wspiął się na wzniesienie po prawej stronie, ujrzałby ciągnącą się kilometrami i mocno wcinającą się w ląd zatokę. Pamiętał, jak Lucas dawno temu pokazywał mu fiordy. To „dawno” wydawało mu się teraz odległe o miliony lat.
Westchnął cicho, wyrzucając z głowy myśli o Lucasie. Wystarczająco przerażało go to, że za parę chwil będzie musiał przed nim stanąć. O mało się nie wzdrygnął. Zdziwiło go to, że powstrzymał się nie tylko z przyzwyczajenia, lecz również przez to, by nie zbudzić śpiącego w jego ramionach chłopca.
Co się z tobą dzieje, Severusie?
Nie chciał o tym myśleć. Przed sobą ujrzał wysoki mur wyłożony jasnymi kamieniami i wgryzającą się w niego czarną, stalową bramę. Uchylił lekko jej skrzydło i cicho wsunął się na teren posiadłości. Wiedział, że nawet jeśli syberyjski pies Lucasa jest na zewnątrz, nie wzniesie alarmu. Samwise od początku miał do niego swobodne, życzliwe podejście. Ten fakt od zawsze zastanawiał Severusa, który nigdy nie miał ani przyjaznego wyglądu, ani tym bardziej usposobienia.
Zamknął za sobą bramę i ruszył białą, żwirową aleją. Otaczały go krzewy i choinki. Przypomniał sobie, jak kiedyś przesiadywał wśród nich z Lucasem i Marią, która przez te dwa lata, nim przystąpił do Czarnego Pana, była mu niczym prawdziwa matka. Nie mógł zdecydować, czy to wspomnienie napawa go szczęściem, czy też raczej bólem. Mimo wszystko obstawiał to drugie uczucie.
Przed sobą ujrzał biały, przeszklony dom o czarnym, dwuspadowym dachu. Dawno temu to był jego synonim bezpieczeństwa. Cichego azylu i strefy, w której nie spodziewał się wrogich oddziałów budzących lęk. Kiedyś kochał to miejsce i choć te uczucia próbowały teraz wypłynąć na zewnątrz, zostały pociągnięte do środka przez pokłady niepokoju.
Teraz nie czuł się tu bezpiecznie. Ogarną go niepokój, gdy powoli zbliżał się do przeszklonych drzwi. Zatrzymał się tuż przed nimi. Poczuł, że jego ręce zaczynają drżeć, lecz zacisnął je w pięści, dusząc w sobie ten haniebny odruch. Położył dłoń na klamce i zastygł w bezruchu. Ogarnęło go jakieś nieprzyjemne uczucie. Dopiero po dłuższej chwili dotarło do niego, że to panika.
I po co tu przychodziłeś? Lucas nie zechce cię widzieć. W jego życiu nie ma dla ciebie miejsca.
Nieświadomie otulił Harry’ego szczelniej swoim płaszczem, gdy ten zaczął drżeć z zimna. Początek lipca w Norwegii jest mroźniejszy niż w Anglii. Nie mogło być więcej, niż dziesięć stopni, więc chłopiec trząsł się coraz bardziej. Naga stopa wysunęła się spod prowizorycznego przykrycia. Severus skrył ją w wolnej dłoni.
Nagle usłyszał przytłumiony pisk. Sam pojawił się po drugiej stronie drzwi i ucieszony widokiem dawnego przyjaciela, opierał się o szkło przednimi łapami. Po chwili wewnątrz zapaliło się światło i do Severusa dobiegł niewyraźny, lecz znajomy mu głos. Całe jego żelazne opanowanie, z którego przecież słynął, w jednej chwili runęło. Miał ochotę odwrócić się i uciec. Przez myśl przemknęło mu, że nie tylko Harry jest wyczerpany tym wszystkim. Poczuł, jak oddech więźnie mu w gardle, zaś dłonie zaczynają się pocić.
O, kurwa… Co ja robię?!
Po chwili z korytarza wyłoniła się znajoma mu głowa o niezwykle jasnych, przydługich włosach i zaspanych, wodnistych oczach. Typowe, norweskie rysy wyraźnie odznaczały się na bladej twarzy mężczyzny. Przez chaos w umyśle Severusa przebiegła myśl, że nigdy nie był podobny do swojego brata.
Cholera…
Severus chciał przekląć, lecz żadne słowa nie potrafiły wydobyć się z jego kurczowo zaciśniętych warg. Tymczasem Lucas podszedł do psa i poklepał go po głowie. Dopiero po przeraźliwie długich sekundach podniósł wzrok. Jego źrenice rozszerzyły się na widok jego brata. Brata trzymającego w ramionach dziecko. Mimowolnie wstrzymał oddech. Stał przez chwilę nieruchomo, po czym przekręcił klucz w zamku i otworzył drzwi. Bez słowa przesunął się na bok robiąc przejście dla Severusa i jednocześnie bezgłośnym szeptem powstrzymując Sama przed rzuceniem się na przybysza.
Severus machinalnie odsunął od siebie wszystkie myśli. To było chyba najlepsze, dostępne mu wyjście. Lepiej rozbroić kogoś, nim ten zdąży sięgnąć po różdżkę, czyż nie? Pożałował, że nie może się upić, czuł bowiem, że na trzeźwo z pewnością nie przełknie „tego wszystko”. W najlepszym wypadku stanie mu to w gardle. Perspektywa nienawiści i zawodu w oczach Lucasa sprawiała, że tylko śpiące w jego ramionach dziecko powstrzymywało go od natychmiastowej deportacji. To właśnie przez Harry’ego zmusił swoje otępiałe ciało do ruchu i, utrzymując pozory obojętnej pogardy, wszedł do środka pozornie pewnym krokiem.
Stanął w progu salonu. Usłyszał, jak w drzwiach za nim zostaje przekręcony klucz i po paru sekundach pojawił się Lucas. Norweg wskazał bratu jeden z białych foteli stojących obok kominka, tuż pod ogromną, przeszkloną ścianą. Severus usiadł w nim bez słowa protestu. Spięty do granic możliwości, przyjął wystudiowaną, lekceważąco uprzejmą pozę i niewerbalnym zaklęciem odkleił od siebie Harry’ego. Ułożył chłopca wygodniej na swoich kolanach mimo tego, iż niedaleko niego stała sofa. Sam natychmiast doskoczył do niego i obwąchawszy pierw dziecko, wsunął łeb pod dłoń czarodzieja domagając się pieszczot. Mężczyzna machinalnie pogładził długą sierść i utkwił wzrok w jakimś martwym punkcie za oknem. Nie był pewien, czy da radę spojrzeć w oczy Lucasa.
– Wino, whisky, burbon? – ciche pytanie Lucasa zawisło gdzieś nad nim. Severus, nie będąc pewnym swojego głosu, pokręcił przecząco głową.
I tak nie dam rady się upić.
Norweg bez słowa postawił przed nim wodę z lodem, Severus zaś natychmiast wlał w siebie zawartość. Czuł, że musi jakoś przełknąć drżenie zbierające się w jego gardle. Po chwili Lucas usiadł w fotelu naprzeciw niego. W dłoni trzymał kielich z winem, co wyglądało tak irracjonalnie, że w zimnych kątach salonu rozlała się mgła surrealizmu. Norweg westchnął cicho i spojrzał pytająco na swojego marnotrawnego brata.
– Ten dzieciak jest synem Lily, prawda? – głos Lucasa był wyraźnie zmęczony. – Wiesz, że o jej śmierci dowiedziałem się z Proroka?
– Zdziwiłbym się, gdybyś się o tym nie dowiedział. Nawet gryfoni posiadają szczątkowe umiejętności czytania.
Śmiech Lucasa wypełnił salon.
– Jak zawsze sarkastyczny. Widzę, że wyostrzył ci się humor, Sev.
– Lata ćwiczeń w komentowaniu „elaboratów” autorstwa Hogwarckiej indolencji zmusiły mnie do znacznego poszerzenia repertuaru inwektyw.
Mimo poczucia winy, Severus poczuł, jak jego mięśnie się rozluźniają. Za sprawą Proroka Lucas był poinformowany o większości jego upublicznionych grzechów, a mimo to śmiał się w jego towarzystwie. Zupełnie jakby nic się przez te lata nie zmieniło. Wreszcie mężczyzna odważył się spojrzeć w oczy swojego brata. Nie było w nich ani litości, ani rozczarowania, ani wściekłości, ani nawet żalu. Odetchnął. Powietrze w końcu smakowało tak, jak powinno.
– Skąd on się tu wziął? – zapytał Lucas patrząc wymownie na Harry’ego, który właśnie poruszył się na kolanach Severusa.

Bezdomni - severitusOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz