Rozdział 4. Oczy ciemności. Część I

390 27 1
                                    

„Oh, nie usłyszysz jak płaczę
Spójrz, moje marzenia giną
Z miejsca, w którym stoisz sam
Tutaj jest tak cicho
I jest mi tak zimno
Ten dom nie zdaje się być dłużej domem”
Ben Cooks „So cold”

Drzwi komórki zatrzasnęły się i Harry wreszcie nie musiał oglądać czerwonej z wściekłości twarzy wuja Vernona. Chłopiec słyszał, jak otyły mężczyzna blokuje zasuwkę i znów poczuł się uwięziony. Zrezygnowany rozejrzał się po małym, zakurzonym pomieszczeniu, choć jego obraz dostatecznie mocno wyrył mu się w pamięci podczas tych wszystkich godzin, gdy pozostawał tu zamknięty. W końcu, całkowicie wypruty z nadziei, stwierdził, że nie pozostaje mu nic innego, jak czekać, aż wujostwo położy się spać.
Zrezygnowany wydobył spod łóżko kartonowe pudło, które służyło mu za garderobę i wyciągną z niego rozciągniętą koszulkę po Dudley’u. Zdjął z siebie ubranie, złożył w schludną kostkę i włożył pod poduszkę. Wsunął na siebie „piżamę”. Sięgała mu prawie do kolan. Westchnął głęboko.
Usiadł na łóżku, opierając się plecami o ścianę. Po chwili zastanowienia wydobył spod materaca książkę, którą tydzień temu skradł z drugiej sypialni Dudley’a. Chłopiec był z siebie naprawdę dumny – dzięki własnej przebiegłości miał co czytać w swoim więzieniu.
Po niecałej godzinie wuj Vernon bez słowa zgasił światło w komórce. Dziecko kurczowo zacisnęło palce na książce. Nasłuchiwał, jak wujostwo wchodzi po schodach i zamyka drzwi do swojej sypialni. Chłopiec wiedział, że z wyjściem z komórki musi jeszcze trochę poczekać. Miast tego, po omacku namacał dłonią starego obdartego z farby resoraka, którego parę lat temu Dudley w napadzie furii wyrzucił przez okno swojego pokoju. Harry znalazł go tego samego dnia w trawie i doszedł do wniosku, że korzystniej będzie się do tego nie przyznawać.
Po chwili metalowe autko zaczęło jarzyć się przytłumionym blaskiem. Chłopiec poczuł, jak spływa na niego ulga. Wiedział, dlaczego tak bardzo boi się ciemności. Przypominała mu odrobinę przysłoniętą deskami studnię znajdującą się na tyłach opuszczonego domu przy starym placu zabaw. Choć może słowo „studnia” to wyolbrzymione określenie dla ogromnej dziury w ziemi otoczonej niskim murkiem rozsypujących się cegłówek. Kiedyś udało mu się przesunąć o kilka centymetrów jedną z desek, którymi została przykryta. Wewnątrz niepodzielnie panowały mrok i zatęchły odór wilgoci. Harry spoglądał w tą otchłań tak długo, aż w końcu zaczął mieć wrażenie, że otchłań patrzy również w sam środek niego i widzi wszystkie jego myśli, wspomnienia i sekrety. Nabrał wtedy przekonania, że ciemność może ożywać i nie powinien więcej jej obserwować. Biegł wtedy bardzo szybko, ale jeszcze przez długi czas czuł ją na karku. Zadrżał na samą myśl o tym.
Po kwadransie Harry zsunął się cicho z łóżka i przyłożył dłoń do drzwi komórki. Usłyszał, jak po drugiej stronie odblokowuje się zasuwka. Pchnął lekko i po chwili był już na zewnątrz. Odetchnął z ulgą. Nie wiedział, jak to zrobił, ale dzięki temu mógł nocami podjadać z lodówki. Dziękował bogom za to, że parę tygodni temu odkrył ten sposób.
Ostrożnie przemknął się do łazienki. Z ulgą opróżnił pęcherz i przemył twarz chłodną wodą. Spojrzał w lustro wiszące nad umywalką. Ujrzał wychudzonego, drobnego chłopca o głębokich, szmaragdowych oczach. Czoło zdobiła blizna w kształcie błyskawicy. Uśmiechnął się, obrysowując ją opuszkiem palca. Znamię było skryte pod czarnymi, nastroszonymi włosami niedającymi się w żaden sposób okiełznać. Ciotka petunia nienawidziła jego fryzurę, lecz po każdym strzyżeniu, które mu zafundowała, kosmyki w przeciągu jednej nocy odrastały do swojej zwykłej długości.
Harry przypomniał sobie minę jego ciotki każdego ranka po strzyżeniu i uśmiechnięty skierował się w stronę drzwi. Gdy tylko je otworzył, tłusta ręka złapała go za koszulę na klatce piersiowej i wyciągnęła na zewnątrz. Wystraszony spojrzał na czerwonego z wściekłości wuja Vernona, na którego czole niebezpiecznie pulsowała żyła. Przerażony chłopiec przełkną gęstą ślinę wypełniającą mu usta.
– Ty… – wysapał mężczyzna. – Ty! Ja i ciocia Petunia wszystko dla ciebie z dobroci serca, a ty tak się nam odpłacasz, chłopcze?
Głowa Harry’ego odskoczyła na bok, gdy poczuł na policzku silne uderzenie dłoni wuja Vernona.
– Ty niewdzięczniku! – warknął wuj. – Powinieneś być nam wdzięczny, że przyjęliśmy cię pod swój dach po śmierci twoich rodziców. Jak możesz?! Wytłumacz się, chłopcze! Mów!
Harry milczał. Przerażenie odebrało mu mowę. Cieszył się, że przed chwilą skorzystał z toalety. Obawiał się, że w tej sytuacji nie byłby w stanie utrzymać moczu w pęcherzu.
Ciężka dłoń znów opadła na jego policzek. Później na szczękę. I znów na policzek.
– Nie bij mnie… – wyszeptał przerażony chłopiec, po czym zwiotczał w dłoniach wuja.
Zemdlał.

Bezdomni - severitusOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz