Zaczynało świtać, gdy Severus otworzył oczy. Zatopiony w półmroku salon zdawał się być jedynie omamem, odległym i wytłumionym cienką pajęczyną ułudy. Sam, przytulony do jego boku, drgał niespokojnie, zupełnie jakby za ciężką kotarą snu gnał za czymś, czego nigdy nie schwyta.
Ciche chrapanie skierowało spojrzenie mężczyzny w stronę fotela, w poprzek którego leżał Lucas. Norweg spał, lecz jego rysy co chwilę napinały się, ujawniając w nim zazwyczaj niewidoczne podobieństwo do Snape’ów. Severus odwrócił głowę. Wolałby nigdy nie zobaczyć tego odbicia w swoim bracie.
Na wpół przytomnie uniósł się znad poduszek i opuścił bose stopy na podłogę. Czując się dziwnie nagim, okrył się szczelniej swoim płaszczem. Ciężka tkanina niosła za sobą dobrze mu znaną woń lochów: cichej, bezpiecznej samotności. Ten zapach zawsze zdawał mu się być dziwnie niewłaściwym, niepasującym do tego domu. Zadrżał, mimo iż przygasające palenisko nadal promieniowało nikłym ciepłem.
Dom wokół niego milczał. Milczały białe ściany i płomienie w kominku. Milczało poszarzałe niebo za oknem i zgięte pod ciężarem mgły trawy. I milczał on sam, spoglądając na to wszystko, ale nie widząc niczego. Buczenie zamrażalnika i cichy oddech Lucasa zdawały się być jedynie przedłużeniem tej niespokojnej ciszy. Jej macki, niczym pajęcze odnóża, oplotły jego samego, mimowolnie zwalniając jego oddech do minimum. Miał wrażenie, że słyszy szum krwi w swojej głowie. Potrząsnął nią, próbując pozbyć się niechcianego uczucia.
Nie powinno być tak cicho, nie w tym domu.
Sam, jakby zbudzony jego myślą, poderwał łeb i wwiercił w niego niespokojne spojrzenie swoich oczu. Severus pogładził ciepły bok psa, próbując zawczasu go uciszyć.
– Nie budź go – szepnął Severus, spoglądając na napięte ciało śpiącego Norwega.
Pies lustrował go jeszcze przez chwilę, po czym leniwie zsunął się z kanapy. Najpierw podszedł do okna, wyglądając na zewnątrz, by następnie skierować się w stronę przeszklonych drzwi wejściowych. Po drodze zahaczył o swoje miski, po czym ułożył się na wycieraczce i niczym pies obronny, wpatrzył się w prowadzącą do domu alejkę. Zupełnie jakby, pamiętny wczorajszego dnia, zamierzał rzucić się na pierwszą osobę, która spróbuje dostać się do środka.
Severus oderwał nadal nieco zaspane spojrzenie od warującego Sama i zaczął powoli, z niemałym trudem, podnosić się do pionu. Obolałe po wysiłku wczorajszego wieczoru mięśnie żarliwie protestowały, lecz mężczyzna dostrzegał to jakby przez mgłę. Pozbawiona snów noc wyciszyła jego umysł, lecz wiedział, że zasłony w końcu opadną i…
I w końcu będę musiał się z tym zmierzyć bez demolowania wszystkiego wokół.
Zacisnął usta w wąską, bladą kreskę. Próbując oddzielić się od myśli, wpatrzył się w dogorywające płomienie w kominku i zaczął mozolnie oczyszczać umysł. Oklumencja przez tak wiele lat była dla niego jedyną ucieczką przed samym sobą i przeczuwał, że ten stan rzeczy nie zamierza ulec zmianie. Chyba już do końca życia będzie odpokutowywał błędy przeszłości.
Jeszcze przez chwilę wpatrywał się nieprzytomnie w płomień, po czym uspokajając się ciężarem różdżki tkwiącej w rękawie, skierował się w stronę kuchni. Póki jego umysł był otumaniony nienaturalnym snem, postanowił wmusić w żołądek jakiekolwiek pożywienie, a później…
Cholera, nie chciał o tym myśleć.
Lodówka była aż nazbyt pełna, więc bez zastanowienia chwycił pierwszy z brzegu słoik. Automatycznie przeszukiwał szafki, wyjmując kolejne produkty, których i tak nie zamierzał użyć. Chciał jedynie zająć czymś spazmatycznie zaciskające się pięści. Powoli rozbudzającym się mózgiem zajmie się później.
Zamarł na sekundę z nożem w dłoni, gdy dobiegające z salonu chrapanie umilkło, zmieniając się w miarowy oddech tak charakterystyczny dla jego brata. Zamierzał się wycofać, słysząc kierujące się w stronę kuchni kroki, jednak powstrzymała go dłoń, która po chwili wylądowała na jego barku.
– Ja to zrobię.
Poczuł, jak Lucas wysuwa nóż z jego ręki, jednak nie podniósł wzroku. Starannie unikając patrzenia na brata, pozwolił się popchnąć w stronę krzeseł, jednak nie usiadł na żadnym z nich. Opierając się biodrem o blat, utkwił martwe spojrzenie w logo The Who nadrukowane na pomiętej koszulce Norwega. Mugolskiej do bólu.
Sam, zwabiony dźwiękami otwieranych szafek, wślizgnął się do kuchni. Spoglądając błagalnie na jasnowłosego mężczyznę, usiadł wyczekująco pod lodówką. W tej chwili jakiekolwiek jej otwarcie skończyłoby się grabieżą, więc doskonale zaznajomiony z tym procesem Lucas zapobiegawczo poczęstował zwierzę pierwszą rzeczą, która nawinęła mu się pod rękę. Dopiero wtedy pies wspaniałomyślnie zgodził się opuścić swoje strategiczne stanowisko i ułożył się u stóp Severusa.
Mężczyzna machinalnie pogładził łeb, który od dłuższej chwili trącał jego dłoń. Napłynęła do niego myśl, że Sam również zachowuje się dzisiaj inaczej. Jest bardziej wyciszony, a jednocześnie niespokojny.
Jak my wszyscy…
Po chwili Lucas postawił przed nim talerz. Nie sądził, by udało mu się cokolwiek przełknąć, jednak czując na sobie wzrok brata, sięgnął po tosta z dżemem. Uniósł spojrzenie, słysząc ciche szuranie odsuwanego krzesła. Norweg usiadł naprzeciw niego i zajął się swoim jedzeniem. Severus podejrzewał, że cisza nie potrwa długo, więc prewencyjnie wcisnął w usta zbyt duży kęs chleba. Nie czuł się na siłach, by prowadzić jakąkolwiek konwersację.
– Nie chcesz rozmawiać – zauważył Lucas.
Mistrz eliksirów zmusił się do przełknięcia tosta, który, niczym kamień, nieprzyjemnie opadł w dół jego przełyku.
– Błyskotliwa uwaga. – Głos Severusa był pusty, jakby recytował uczniom jakąś podstawową recepturę z zakresu eliksirów.
– Co zamierzasz? – zapytał Norweg, ignorując zmęczone spojrzenie, którym obdarzył go Severus.
– Nie wiem. Na początek coś uwarzę, a później zapewne cię zamorduję, jeśli nie przestaniesz zadawać mi pytań.
Lucas milczał. Najwyraźniej on również przeżywał to, co zdarzyło się wczoraj. Severus, zgrzytając zębami, odsunął od siebie tę myśl. Nie chciał o tym pamiętać, jeszcze nie teraz. To było niczym krwawiąca, poszarpana rana, która wciąż pulsuje i boli przy każdym dotknięciu.
Dopiero po dłuższej chwili poczuł się zaniepokojony tą nienaturalną ciszą. Gdy uniósł głowę, ujrzał pobladłą twarz Norwega. Ostatni raz ten charakterystyczny wyraz oczu widział u niego…
Kurwa.
– Wszystko w porządku?
Lucas, jakby wyrwany z transu, drgnął niespokojnie. Przecierając twarz dłońmi, pozwolił jej wrócić do swojego zwykłego, beztroskiego wyrazu.
– Kiedyś te same słowa powiedziałeś Elli – oznajmił po chwili nieco cichszym głosem niż zazwyczaj.
Severus poczuł się, jakby ktoś wymierzył mu policzek. Unikając spojrzenia brata, utkwił wzrok w swoim talerzu. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie wyjść z kuchni, z tego domu i już więcej nie zatruwać sobą życia Lucasa. Zdał sobie sprawę, że od dawna nie czuł tak prostego, dziecięcego wstydu.
– Nie chciałem tego. – Severus wiedział, że te słowa to zbyt mało, by uznać je za przeprosiny, jednak tylko to udało mu się wychrypieć przez zaciśnięte gardło. Ciche szuranie krzesła i znów poczuł na barku dłoń swojego brata.
– Wiem. To nie twoja wina. Ani teraz, ani wtedy.
– To…
– Nie – przerwał mu Lucas. – Nie dzisiaj.
Mistrz eliksirów, czując na sobie intensywne spojrzenie brata, zmusił się, by ugryźć kolejny kawałek tosta.
– Dzisiaj musimy się zastanowić, co możemy zrobić dla Harry’ego. On nie może zostać u Dursley’ów. Wiesz o tym.
Dopiero wtedy Severus zdał sobie sprawę z tego, że wczoraj ten sam dżem musiał zaklęciem usuwać z koszulki Harry’ego. Przełykany właśnie kęs stanął mu w gardle. Ze złością rzucił niedojedzonego tosta na talerz.
– Nie jestem głodny.
![](https://img.wattpad.com/cover/274026421-288-k977173.jpg)
CZYTASZ
Bezdomni - severitus
FanfictionLily umiera, a jakaś część Severusa umiera wraz z nią. Harry trafia pod opiekę Dursley'ów. Dwa światy się łamią, a dom pozostaje tylko pustym pojęciem. Książka, którą być może kiedyś dokończę. Fabuła jest, tylko czasu i chęci brak.