„Tam jest ciemność, głęboko w mojej duszy,
Wciąż moim celem jest służyć,
Więc dajecie światłu świecić, w mojej głębi,
Boże, nie pozwól mi stracić odwagi,
Stracić odwagi."
Carlos Santana „Put your lights on"Krzesło z hukiem uderzyło o podłogę, gdy poderwał się nagle do pionu, by utkwić wzrok prosto w dyrektorskich oczach. Stężałe rysy nadawały jego zapadniętej twarzy koszmarnego charakteru. Zastanawiał się, czy w łagodnych tęczówkach Dumbledore'a nie kryje się zalążek szaleństwa. Severus Snape był wściekły.
– Nie możesz uczynić Blacka strażnikiem! – podniesiony głos Snape'a przepełniony był jadem. – Albusie, nie możesz skazać ich na pewną śmierć!
Poważne oczy dyrektora spoglądały na niego przenikliwie, zbyt przenikliwie, jak na gust Severusa. Te cholernie czyste i dobre oczy przewiercały jego duszę na wylot.
Coś w jego wnętrzu zaniosło się sarkastycznym, szyderczym śmiechem.
Dusza? To coś, co nie pozwala ci sypiać? Czy to, co sprowadziło cię roli podnóżka Voldemorta?
– Severusie... – spokojny głos dyrektora dołączył do przenikliwego spojrzenia. – To jest decyzja Lily i Jamesa, nie mamy na nią żadnego wpływu. Musisz to zrozumieć, James odrzucił nawet moją kandydaturę.
Zaciśnięte pięści Snape'a pobielały i choć jego twarz pozostawała zamknięta w szyderczym grymasie, głęboko w środku wył z wściekłości. James to głupiec. Cholerny, ułomny głupiec! Odrzucił pomocną dłoń Dumbledore'a, jedynego czarodzieja, którego lękał się Czarny Pan. I komu postanowił powierzyć życie swojej żony? Psu... Kundel był nieodpowiedzialny, Severus wiedział o tym od pierwszej chwili, gdy go ujrzał – impertynenckiego, rozpuszczonego jak dziadowski bicz bachora, który całe życie opływał w luksusach. Tak właściwie, Severus nie miał nic przeciwko takiej postawie, o ile Black trzymał się z dala od wszystkiego, co wymagało choć znikomych umiejętności zdrowego rozsądku. Jednak teraz, do cholery jasnej, chodziło o Lily! Ta zapchlona karykatura psa nie była w stanie niczego jej zapewnić, żadnego minimum bezpieczeństwa!
Jakbyś ty mógł to zrobić.
Och, zamknij się!
Snape ponownie spojrzał w oczy dyrektora i pozwolił wypłynąć na wierzch temu wspomnieniu, w którym o mało nie umarł rozszarpany z winy przeklętego Blacka.
– Dyrektorze, nie możemy zaufać Blackowi – wysyczał przez zaciśnięte szczęki. – To nieodpowiedzialny, narwany choleryk nie mający żadnych skrupułów! On jest gotów dla własnej rozrywki poświęcić cudze życie!
Kurwa!
Drgnął.
Brawo, Severusie, oklumencja poszła się jebać. Przy twoich umiejętnościach Lily zginie przy pierwszej lepszej okazji!
Był tak uniesiony, że nie usłyszał za sobą kroków i w tej chwili czuł, jak jego gardło jest boleśnie dźgane zimnym końcem różdżki Blacka.
– Ja?! – usłyszał za sobą podniesiony głos kundla. – Ja cholerykiem?! Spójrz na siebie! Nie panujesz nad emocjami, dajesz się podejść jak dziecko! Gdybym chciał, mógłbym cię teraz zabić!
Snape odwrócił się powoli w jego stronę i ujrzał, że Black drży w ślepej furii. Jego oczy przysłaniała chęć mordu
I on ma być Strażnikiem? Ten kundel nie potrafi nawet utrzymać języka za zębami, wystarczy go odpowiednio zmanipulować i wykrzyczy wszystko, co wie! On nie ochroni Lily, narazi ją!
Posłał Blackowi szydercze spojrzenie.
– Ja nie panuję nad emocjami, Black? A twoja różdżka właśnie postanowiła mi z nudy zadźgać krtań? – zrykoszetował, czując się coraz bardziej zirytowanym.
– Módl się, żebym ci jej nie wydrapał tępym końcem, ślizgonie!
Snape spojrzał na niego cynicznie, z wyraźną pogardą w oczach.
– Właśnie o tym mówiłem, dyrektorze – Snape zwrócił się ponownie w stronę Dumbledora. – Ten impertynencki kundel jest w stanie zabić dla własnej uciechy!
– Ty nędzny, ślizgoński padalcu! – wydarł się Black i mocniej zacisnął drżącą dłoń na różdżce. – Nigdy nie skrzywdziłbym ani Lily, ani Jamesa, ani mojego chrzestnego syna! Jak śmiesz tak mówić?! Ty? Parszywy smark, czarną magią wynagradzający sobie braki w życiu prywatnym?! Do tej pory plujesz sobie w twarz za to, że Lily wybrała Jamesa, prawda? Nie jesteś jej wart, Snape, nie jesteś wart jakiegokolwiek uczucia prócz pogardy!
Snape zapomniał o tym, że stoi tuż obok Dubledore'a. Gniew przysłonił mu pole widzenia rozmywając kształty i kontury, zalewając obraz stojący przed jego oczami pulsującą czerwienią. Zesztywniały z wściekłości widział jedynie Blacka.
Zabiję skurwiela! Zabiję!
Ociekał niemą furią, niezdolny do logicznego myślenia. Całkowicie zapomniał o tym, że może sięgnąć po różdżkę. Całą siłą woli powstrzymał się przed rękoczynem, przed zmiażdżeniem tej przeklętej, skundlonej mordy. Miast tego, niezauważalnym, szybkim i pewnym ruchem zacisnął dłoń w żelaznym uścisku na nadgarstku Blacka.
– Nie wypowiadaj się na tematy, o których nie masz bladego pojęcia, Black! – wysyczał jadowitym tonem.
– Wiem więcej od ciebie – wytknął mu drwiąco pchlarz. – Chociażby o tym, jak nie odstręczać od siebie przyjaciół, Snape.
Uścisk na ręce Blacka zacieśnił się. Różdżka wysunęła się z jego dłoni i z cichym trzaskiem uderzyła o posadzkę, po czym potoczyła się wprost pod nogi dyrektora. Dubledore kaszlnął znacząco i spojrzał na nich z naganą, tym samym ściągając na siebie uwagę Snape'a i pozwalając mu wrócić za bezpieczne zasłony cynizmu.
– Nie wyrażam zgody, dyrektorze. Czarny Pan jest inteligentny, przebiegły. Z pewnością będzie się spodziewał, że strażnikiem jest Black – Snape ujrzał, że wiekowy czarodziej otwiera usta, więc natychmiast kontynuował. – Albusie. Nawet najsilniejsi łamią się pod torturami Voldemorta i jego śmierciożerców.
Nas, śmierciożerców.
– Przykro mi, Severusie, ale nie mogę kwestionować decyzji Jamesa i Lily. Wierzę, że oni sami najlepiej wiedzą, jak powinni postąpić.
W gabinecie zapadła cisza. Przerywały ją jedynie dźwięki pracy dziwnych urządzeń należących do dyrektora i przyspieszone oddechy Snape'a i Blacka.
Po chwili Snape odwrócił się na pięcie i szybkim krokiem opuścił pomieszczenie.
CZYTASZ
Bezdomni - severitus
ФанфикLily umiera, a jakaś część Severusa umiera wraz z nią. Harry trafia pod opiekę Dursley'ów. Dwa światy się łamią, a dom pozostaje tylko pustym pojęciem. Książka, którą być może kiedyś dokończę. Fabuła jest, tylko czasu i chęci brak.