Najedzony i do nieprzytomności opity mlekiem Harry przyciągnął z „ich” sypialni parę książek ze swojego osobistego regaliku, który Severus transmutował dla niego ze starego krzesła ogrodowego, po czym wygodnie umościł się na kanapie obok mężczyzny i dołączył do niego w czytaniu. Nadal dziwiło go to, że chłopiec składa już litery. Kiedy jednak spoglądał na niego znad swojej gazety, wydawało mu się to dziwnie oczywiste i jakoby właściwe. Zupełnie „domowe”, choć miał opory, by użyć tego słowa.
Była dziesiąta, gdy Severus zorientował się, że zbytnio zatopił się w lekturze, a Harry śpi oparty o jego bok. Z fotela obok dobiegało go chrapanie. Przez chwilę siedział jeszcze na miejscu i wpatrywał się w chłopca. W śnie wyglądał na zupełnie bezbronnego. Mężczyzna nie mógł sobie wyobrazić tego, jak ktokolwiek mógł chcieć skrzywdzić to dziecko, przecież nawet on sam był na początku dumą swego ojca.
Tobiasz Snape przez pierwsze lata małżeństwa był przykładnym mężem. Każdego ranka wychodził do pracy, zaś wieczorem wracał do swojej żony z czerwoną różą schowaną za plecami. Szeptał jej, że ją kocha i że da jej wszystko, czego tylko zapragnie. Eileen Prince pragnęła tylko tego, by zaakceptował jedyny sekret, którego prędzej mu nie wyjawiła. Wierzyła, że gdy powie mu, że jest czarownicą… Nic się nie zmieni. Zmieniło się jednak wszystko. Tobiasz okazał się człowiekiem zabobonnym, bojącym się wszystkiego, co obce i „nienormalne”. A magia była obca i przecząca naturze. I, w jego mniemaniu, niebezpieczna.
Tamtej nocy, gdy Tobiasz usłyszał, że wyszedł za czarownicę, pierwszy raz upił się i podniósł rękę na swoją żonę. Zrozpaczona Eileen próbowała tłumaczyć, że magia nie jest czymś skrajnie złym, lecz nie przyniosło to żadnego rezultatu i wciąż widziała, jak każdego dnia jej mąż oddala się od niej bardziej i bardziej mimo tego, że w jakiś spaczony sposób dalej ją kocha i przemocą usiłuje wyplenić z niej „nienormalność”. Tobiasz pragnął z powrotem kobiety, którą poślubił, do bólu normalnej i niewyróżniającej się niczym poza urodą.
Zrozpaczona i zaślepiona miłością Eileen, przysięgła w końcu swojemu mężowi, że nigdy więcej nie będzie czarować i na zawsze porzuci magiczny świat. Obiecała mu, że da mu dziecko, normalne zdrowe dziecko, którego zawsze pragnął. Tobiasz powoli przestał pić i na powrót zaczął widzieć w tej kobiecie swoja żonę, zaś po roku na świat przyszedł ich syn, któremu na imię dał Severus po swoim dziadku. Zdawało się, że Snape raz na zawsze zapomniał o „mrocznej” stronie swojej żony i na powrót stał się kochającym mężem.
Uczucie Eileen do syna było w głównej mierze wdzięcznością. W małym, czarnowłosym noworodku widziała przede wszystkim cudowny środek, dzięki któremu na powrót zyskała miłość męża. Czasami brała malca na ręce i tuliła przez dłuższą chwilę w głębi serca czując, że ten chłopiec jest ciałem z jej ciała, że jest jej synem i owocem miłości Tobiasza do niej, jednak przez większość czasu zwyczajnie starała się, by niczego mu nie zabrakło, całą swoją pozostałą uwagę skupiając na mężu.
Gdy Severus miał jedenaście miesięcy, pierwszy raz stało się coś „nienormalnego”. Drewniane klocki, którymi bawił się z ojcem zaczęły lewitować wokół nich w jakimś dzikim, radosnym tańcu. Tobiasz był przerażony, zaś strach zawsze budził w nim ślepą furię. Wtedy, pierwszy raz od dawna, uderzył Eileen.
Przez następne lata Tobiasz pił i pił i pił i pogrążał się coraz bardziej. Znikał z domu na całe tygodnie i wracał tylko po to, by po miesiącu znów wybyć. Swoje ekskursje zakończył, gdy Severus miał dwa lat. Wtedy osiadł w domu na stałe i dla Eileen i jej syna nie było już nadziei.
Tobiasz bił żonę i katował swoje „nienormalne” dziecko mając nadzieję, że agresją wypędzi z nich czary. Było to jednak błędne koło, gdyż przerażonemu dziecku jeszcze częściej zdarzały się wybuchy niekontrolowanej, pierwotnej magii. Mimo wszystko, jeszcze przez kolejne trzy lata Severus pożądał miłości ojca i usilnie starał się mu przypodobać.
Eileen nadal kochała swojego męża. Skatowana prawie do nieprzytomności, troskliwie zajmowała się swoim śpiącym z przepicia mężczyzną. Tobiasz z czasem poczuł się w domu pewniej i podczas gdy syna traktował niczym śmiecia, żoną zaczął się wysługiwać. Kobieta służyła mu więc w każdej wolnej chwili, w międzyczasie dorabiając jako miejscowa krawcowa, by jej mąż miał za co pić. Mały Severus musiał wychowywać się sam. W cieniu ojca, który katował go przy każdej okazji.
Zaślepiona miłością do swojego męża, matka Severusa pragnęła dać mu kolejne dziecko, tym razem zupełnie mugolskie i „normalne”. Dbała o to, by Tobiasz w pijackim amoku padał na ich skrzypiące, małżeńskie łoże i zasypiał kamiennym snem. Prócz ich pierworodnego, Eileen nosiła jeszcze w sobie dwoje dzieci, które poroniła z powodu agresji ich ojca. Nie płakała po nich. W jej świecie istniał jedynie jej krwawy bóg.
Miłość Eileen do Severusa była miłością chorą. Matka nienawidziła go w prawie każdej chwili jego życia. To on zabrał jej męża. Był powodem wszystkich jej nieszczęść. Mimo tego, zawsze broniła chłopca przed jego ojcem. Czasami, gdy Tobiasz zbyt długo nie wracał do domu, przypominało się jej, że ma syna. Severus pamiętał te chwile niezwykle dokładnie.
Wtedy budził go zapach naleśników, które matka robiła specjalnie dla niego. Mógł usiąść przy stole i jeść tyle, ile tylko chciał. Po śniadaniu Eileen brała go na kolana niczym małego chłopca i opowiadała mu o Hogwarcie, miejscu, w którym kiedyś była szczęśliwa. W tamtych chwilach długo tuliła Severusa i nie chciała go puścić. „Jesteś moich małym chłopcem” szeptała. „Jedynym, co mi na tym świecie drogie. Mamusia cię kocha, wiesz? Musisz być dobrym chłopcem dla mamusi. Tatuś musi być z ciebie dumny.”
Severus od swoich dwunastych urodzin wiedział, że miłość jego matki do niego była toksyczna. Dopiero o wiele później zrozumiał, że Eileen nie potrafiła kochać nikogo. Jej uczucie zawsze było chore. Niewykluczone, że ona sama była chora. Jeśli tak, mężczyzna nie chciał o tym myśleć. Teraz, gdy niósł w ramionach śpiącego Harry’ego do ich sypialni, miał nadzieję, że nie odziedziczył po swojej rodzicielce skłonności do destrukcyjnego, niezdrowego przywiązania. Bezgłośnie modlił się, by to coś nie siedziało w jego genach. Nie chciał zranić tym tego małego chłopca, który tak rozpaczliwie go potrzebował.
O to, by nie stać się podobnym do swego ojca zadbał już dawno temu. Lekcje były długie, bolesne i skuteczne. Wychodził z założenia, że lepiej odciąć od siebie gniew i powoli się wykrwawiać, niż pozwolić, by wypłynął na wierzch w czymś, co nie było jedynie zdrową dawką cynizmu.
Mimo wszystko, Severus kochał swoją matkę. Może nie była idealna, nie sprawdziła się w swojej roli, może to przez nią był tak bardzo zamknięty w sobie, gdy przybył w mury Hogwartu, ale to właśnie ona dała mu ten pierwiastek ciepła, który co prawda okazał się niewystarczającym, by uczynić go kimś lepszym, ale gdyby nie on, ta mała drobina, nie miał wątpliwości, że po którymś z kolei katowaniu przez Tobiasza pozwoliłby sobie umrzeć.
W efekcie cieszył się, że jego matka nigdy nie dowiedziała się o zdradzie Tobiasza. O tym, że swojej idealnej rodziny szukał u innej, zupełnie mugolskiej kobiety o norweskich korzeniach. Eileen z pewnością by to zabiło. Zawsze była drobna i szczupła, zaś przez ciągłe katowanie swojego męża stała się chorobliwie chuda, blada i wycieńczona.
Od Marii dowiedział się, że to właśnie w jej domu Tobiasz spędzał te tygodnie, podczas których znikał z domu. U niej starał się ograniczać alkohol, wodził ją słodkimi słowami i obietnicami. Wszystko, byle tylko dała mu „normalne” dziecko. Ona, nieświadoma ani jego prawdziwej żony, ani prawdziwej natury, ani też prawdziwych pobudek, uległa. W drugim miesiącu znajomości oznajmiła mu, że jest w ciąży. Podobno był wtedy chorobliwie szczęśliwy. U Eileen bywał jeszcze rzadziej niż zazwyczaj.
Gdy w trzecim miesiącu życia Lucasa Tobiasz zauważył, że maskotki dziecka same przechadzają się po łóżeczku, skatował Marię, która próbowała ochronić swojego syna przed ślepą furią ojca i pijany wrócił do Eileen. Wtedy właśnie zaczął „niczego nie lubić”, jak mawiał Severus w młodości. Jego ojciec z każdym dniem bardziej i bardziej pogrążał się w depresji, żalu i wściekłości.
Maria wróciła do Norwegii i zamieszkała w domu, który odziedziczyła po dziadkach. Nie wiedziała, czym jest jej syn, lecz mimo strachu, stał się dla niej całym światem. Dała Lucasowi miłość, której Eileen nie była w stanie zapewnić Severusowi. Dopiero o wiele później w jej domu pojawił się odziany we wrzosowy melonik przedstawiciel Ministerstwa Magii, który wtajemniczył ją w istnienie czarodziei i magicznej części świata.
Severus uśmiechnął się pod nosem. Tobiasz miał pecha ze swoimi dziećmi.
A może to nie z nami, ale z twoim nasieniem coś było nie tak, ojcze? Wiesz, jak niskie jest prawdopodobieństwo urodzenia czarodzieja przez parę mugoli?
Przypomniał sobie, jak zabił swojego ojca. Wtedy już od czterech lat znał formułę zabijającego zaklęcia. Magia bezróżdżkowa mogła okazać się w tym przypadku niewystarczająca, ale zawsze nosił przy sobie różdżkę. Powstrzymywał go tylko Azkaban.
Jednak w wieku dziewiętnastu lat, jako początkujący śmierciożerca, już nie musiał obawiać się dementorów.
Czułeś się wtedy taki wielki, bydlaku. Byłeś żałosny.
Jesteś żałosny.
Severus wszedł do sypialni i bezróżdżkową magią cicho zatrzasnął za sobą drzwi. Ostrożnie położył Harry’ego na ich łóżku i sięgnąwszy po piżamę z wizerunkiem maski Darth Vadera, zaczął zdejmować z chłopca ubrania. Zamyślił się. Czy chciał zabić swojego ojca? Bez wątpienia. Pragnął tego mniej więcej od dziewiątego roku życia, jeszcze zanim poznał Lily. Czy myślał o tym akurat w tamtym momencie?
Wtedy, w wakacje, nie chciał już nigdy więcej widzieć ojca. Do domu przyjechał na dwa tygodnie tylko ze względu na Eileen. Miał nadzieję, że wreszcie przejrzała na oczy, że pozwoli mu się stamtąd zabrać. Mógł zapewnić jej nowe życie, bez wątpienia nieporównywalnie lepsze. Zamieszkałaby u Malfoy’ów, gdzie Tobiasz nigdy by jej nie znalazł. Z czasem poczułaby się o wiele lepiej, znów zapragnęłaby czarować. Byłaby zdrowa, szczęśliwa. Pokochałaby swojego syna tak, jak każda matka kocha swoje dziecko.
Siedział z nią w kuchni, tłumaczył jej to, gdy do domu wrócił pijany Tobiasz. Dokładnie pamiętał jego słowa, ich brzmienie.
„Mówiłem ci, że nie chcę więcej tu widzieć tego sukinsyna! Jaka suka, taki i szczeniak!”--
Nadal to w sobie czuł, to całe obrzydzenie do własnej osoby. Zbyt wiele razy użył zabijającego zaklęcia. Już jedno to za dużo dla człowieka. On zamordował nim dziesiątki ludzi. Młodych, strach, kobiet. Dzieci. Dawno o tym wszystkim nie myślał. Może ta spowiedź przed sobą samym była mu potrzebna, by mógł żyć dalej? Spojrzał na Harry’ego. To dla tego chłopca musiał żyć. Mały go potrzebował.
Harry obudził się, gdy mężczyzna położył się obok niego. Chłopiec spojrzał w jego ciemne oczy zabawnie mrużąc powieki.
– Profesorze, będziesz ze mną spał? – zapytał zaspanym głosem.
– Jeśli tylko tego chcesz.
– To dobrze… Chciałbym, żeby już zawsze tak było.
Severus pogładził dłonią włosy dziecka.
– Podoba ci się tutaj, Harry?
– Taaaak – ziewnął chłopiec. – Dlatego mówię, że tak by mogło być już zawsze. Opowiedzieć ci o tym?
– Jeśli masz ochotę, z chęcią posłucham.
Harry niepewnie przysunął się do niego i znieruchomiał. Dopiero po chwili Severus zdał sobie sprawę, czego chłopiec oczekuje, a boi się poprosić. Spychając gdzieś głęboko wyrzuty sumienia i obawę, że jego miłość do chłopca może okazać się równie toksyczna, co uczucie Eileen, mężczyzna delikatnie objął dzieciaka i pozwolił mu położyć się na swojej klatce piersiowej. Pod głowę wsunął mu jego poduszkę w gwiazdy i poczuł, jak malec rozluźnia się w jego ramionach. Uśmiechnął się i okrył go szczelniej kocem.
– Więc jakby było? – zachęcił chłopca.
– Naprawdę fajnie – wyszeptał Harry. – Ty byś robił śniadanie, a ja herbatę. Robię ją naprawdę dobrą, wiesz? I to by się liczyło, że razem robilibyśmy śniadanie, bo herbata to też śniadanie. I byśmy chodzili na spacery. Pokazałbym ci, jak się robi łódki z gazety. One potrafią pływać tylko trochę, bo zaraz toną, ale to i tak fajne. No i razem byśmy czytali. Czasami może trochę nawet ty byś mi czytał tak, jak ciotka Petunia czytała Dudley’owi, choć on tego nie lubił i tylko targał książki i mówił, że woli pooglądać TV.
– Mogę ci jutro poczytać, jeśli chcesz – zaproponował Severus, choć doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że większość uczniów nie umiała skupić się na jego wykładach i musiał ich zastraszać, by to robili.
Harry obrócił się w jego stronę i spojrzał mu w oczy.
– Nie byłby pan o to zły?
– O czytanie ci? – zapytał poważnym tonem Severus. – Nigdy. Jesteś małym chłopcem, a małym chłopcom powinno się sporo czytać. Nie wolałbyś jednak, żeby zrobił to Lucas? Jemu z pewnością lepiej by to wyszło i bardziej by ci się podobało.
Malec wyraźnie zmarkotniał.
– Jeśli pan tak mówi…
– Harry, jeśli chcesz, żebym to ja ci poczytał, to nie widzę w tym żadnego problemu – zareagował natychmiast mężczyzna. W sobie poczuł dziwne ciepło na myśl, że chłopiec woli jego.
Harry znieruchomiał i zastanawiał się nad czymś przez chwilę, po czym niepewnie uniósł ręce i objął nimi Severusa. Mężczyzna zamarł zszokowany. Do tej pory chłopiec jedynie lgnął do niego, przytulał się tylko przez sen lub gdy był skrajnie wyczerpany. Teraz jednak malec zrobił to w pełni świadomie. To zaufanie, prawda? Westchnął ciężko.
„Miłość dziecka jest bezinteresowna, synku. Możesz być kiedyś najgorszym z wszystkich, a twój syn będzie widział w tobie jedynie ojca, będzie łaknął twojej uwagi i miłości nade wszystko.”
– Poczytam ci jutro, nie martw się – wyszeptał we włosy dziecka. – Śpij już, Harry.
Tuż przed zaśnięciem przez głowę przemknęła mu myśl, że dzisiaj pierwszy raz świadomie przyznał się do tego, że kocha to dziecko. Prócz obawy o toksyczność tej miłości, czuł się z tym dziwnie dobrze. To był chyba spokój. Przejmujący spokój ogarniający jego całego.
CZYTASZ
Bezdomni - severitus
Fiksi PenggemarLily umiera, a jakaś część Severusa umiera wraz z nią. Harry trafia pod opiekę Dursley'ów. Dwa światy się łamią, a dom pozostaje tylko pustym pojęciem. Książka, którą być może kiedyś dokończę. Fabuła jest, tylko czasu i chęci brak.