Rozdział 2 ⭐

743 33 2
                                    

- Jesteś pewny, że sobie poradzisz? - pytam pełna obaw.

- Oczywiście kochanie. - próbuje mnie uspokoić. - Nic mi nie będzie. To nie pierwszy raz, kiedy zostaje sam w domu. - śmiech mojego męża jest zaraźliwy, dlatego wypuściła spod zębów wargę i perliście się roześmiałam. 

- No wiem, ale nie będzie mnie tydzień. - przysunęłam się do niego bliżej, a moje dłonie powędrowały na jego barki. Ron powoli, nie śpiesząc się objął mnie w talii i wtulił twarz na wysokość ramienia.

- Poradzę sobie. Jestem dużym chłopcem. - mruknął obejmując mnie mocniej. - Nie musisz się o nic martwić. - jego wargi zetknęły się z moimi. Rudowłosy obdarował mnie delikatnym pocałunkiem, po który promienny uśmiech zawitał na mojej twarz, a obawy odeszły w zapomnienie.

- Muszę się spakować. - jęknęłam zrozpaczona i przerwałam całą piękną chwilę. Zbliżyłam się do łóżka, na którym leżała torba zmniejszająca. Ostrożnie ją otworzyłam i usiadłam obok, aby chwilę pomyśleć. Muszę się zastanowić co będzie mi potrzebne, co powinnam zabrać.

- Wole ci nie przeszkadzać. Szybciej ci pójdzie, jak mnie tu nie będzie. - mój mąż przerwał ciszę, która zapanowała w sypialni i szybko się ulotnił, zostawiając mnie samą. Nie mając wyboru podeszła do szafy z ubraniami i ją otworzyłam. Przyglądałam się masie ubrań rozwieszonej na wieszakach. To szkolenie, a więc muszę wybrać klasyczne niczym nie wyróżniające się ubrania. Nie chce i też nie powinnam zbytnio się stroić. Najważniejsze, żebym wyglądała schludnie, dlatego ładuje do torby kilka par spodni, bluzek oraz bieliznę i jedną bluzę na wypadek, gdyby pogoda miałaby się pogorszyć. Nigdy nie wiadomo, czy nie zacznie padać.

Radosny uśmiech nie opuszcza moich ust. To szkolenie wiele dla mnie znaczy. Będę mogła poszerzyć swoją wiedzę, dokształcić się w dziedzinie która mnie pasjonuje. To szansa od losu, albo jakby powiedział Brandon "Szansa od szefuncia grubej ryby". Roześmiałam się na ten nieformalny pseudonim naszego dyrektora. Wszyscy pracownicy tak do niego mówią, o ile nie ma go w pobliżu. Biedny Lincoln. To dobry, wesolutki i gadatliwy staruszek. Lubi rozmawiać z wszystkimi, ale zwinnie zmienia maskę, gdy wymaga tego sytuacja. Potrafi zachować klase i profesjonalizm, a jego pseudonim wynika bardziej z wyglądu. To mały, puszysty mężczyzna z bajecznym wąsem i okrągłymi okularami. Czasami ciężko go zauważyć wśród tłumu. 

Śmieje się ostatni raz i na dobre wyrzucam przekomiczny widok mojego szefa ze swojej głowy. Zabieram z toalety szczoteczkę i płyny do pielęgnacji, upychając je do torby. Następnie wyciągam z szuflady przy nocnej szafce przezroczystą kosmetyczkę i zbieram najpotrzebniejsze malowidła. Wcześniej się nie malowałam. Dopiero po ślubie zaczęłam przywiązywać wagę do swojego wyglądu. Regularnie radziłam się Ginny, która miała na ten temat bogatą wiedzę i pomogła mi się odnaleźć. Jak zawsze stała się moją królową, guru, która pokazała mi jak nie zrobić sobie krzywdy. Zapinam niewielką kosmetyczkę i ładuje ją do torby. Rozglądam się dokoła i upewnia, czy wszystko wzięłam. Zawiesiłam wzrok na podłodze i przypomniałam sobie o butach. Pięciocentymetrowe szpilki razem z białymi adidasami jako ostatnie lądują w bagażu. Zatrzasnęłam niewielką walizkę, przerzuciłam torebkę na ramie i skierowałam się na dół.

Mój mąż siedział przy stole w kuchni i jadł odgrzany z wczoraj obiad. Postanowiłam do niego dołączyć za nim wyjadę, dlatego nałożyłam sobie skromną porcję i usiadłam po drugiej stronie.

- Napewno sobie poradzisz? - zadaje mu to pytanie od rana i jestem wręcz zaskoczona, że jeszcze się nie wkurzył. Ile razy można tego słuchać, a co dopiero na to odpowiadać. Rudowłosy ograniczył się do przytaknięcia głową i obdarowałam mnie czułym uśmiechem.

Niewłaściwe małżeństwo [Sevmione] 18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz