Rozdział 7

1.1K 66 20
                                    

Drżę. Lejąca się krwią katana ponownie przecina na pół moje ubranie. Obślizgłe dłonie łapią mnie za...

- Za trzydzieści minut będziemy lądować – mocny głos pilota wybudza mnie ze snu. Przecieram czoło z potu powstałego na wskutek nawracających koszmarów. Za pół godziny nadejdzie dalszy ciąg mojej próby.

Wyskakuję z łóżka i rozciągam się we wszystkie możliwe strony, niezbyt wygodnie się śpi w biustonoszu, ale nie chciałam świecić przed nimi piersiami tak jak wcześniej. Czwórka mężczyzn spogląda na mnie zaspanymi oczami. Borys wygląda, jakby doskonale się wyspał, a pozostała trójka, jakby byli po ostrej libacji alkoholowej. Iwan naprawdę dobrze ich ocenił, w kwestii picia na pewno sobie z nimi poradzę. Podchodzę do szafy i wyciągam cztery przygotowane dla nich kurtki wodoodporne, po czym rzucam każdemu z nich po jednej.

- Na Alasce jest zimniej niż w Hiszpanii – tłumaczę im, po czym wychodzę z pomieszczenia, nie chcąc ich ponownie oglądać w samych bokserkach. Korzystam z toalety, a później chwytam butelkę wody i zasiadam w jednym z foteli. Drzwi do sypialni się otwierają i wychodzą z niej mężczyźni. Kiwają mi głowami, ale ja widzę, że są wymęczeni. Najwidoczniej będę musiała zrewidować nasze plany.

- Proszę zapiąć pasy. Za dziesięć minut będziemy lądować – z głośników dochodzi nas głos drugiego pilota.

- Chyba za dużo wypiliście – uśmiecham się do nich miło. – Rosjanie wiedzą jak pić, no nie Boris?

- Nie przejmuj się, oni tak zawsze – wybuchamy w dwójkę śmiechem, zawiązując nić porozumienia.

- Ciszeeeej – jęczy Diego i zasłania uszy, a na jego twarzy pojawia się grymas boleści.

- Bracie, ile razy ci mówiłem, żebyś tyle nie chlał?

- Spierdalaj, Marcos. Sam wyglądasz jak gówno – Boris uśmiecha się głupkowato i podchodzi do mnie.

- Diego!

- Spokojnie bracie! W razie czego mamy szybki dostęp do wysokiej jakości świeżutkich wątróbek. Prawda? – prycha i puszcza mi oczko.

- Tak – potwierdzam krótko.

- Diego! To wcale nie oznacza, że masz zniszczyć własną wątrobę! – Marcos mierzy groźnie brata, próbując go przywołać do porządku, ale on tylko wybucha śmiechem i wzrusza ramionami.

Wszyscy zasiadają w fotelach i zapinają pasy. Spoglądam w dół, za szybę i delektuję się cudownymi, dzikimi widokami krainy, która w większości nie została jeszcze tknięta przez ludzką rękę. Daleko, w oddali pojawiają się pokryte śniegiem wyniosłe górskie szczyty, a tuż pod nami zaczyna się bujna leśna zieleń rozciągająca się aż po sam kres horyzontu, gdzieniegdzie ustępująca kobaltowemu kolorowi wód jezior oraz rzek.

Przelatujemy nad ogromnym jeziorem Kluane Lake i zaczynamy zniżać się jeszcze mocniej ku naszej destynacji, mijając po lewej stronie Mount Taylor z koniuszkiem lekko przyprószonym białym puszkiem. Przełykam głośno ślinę, starając się walczyć z zatkanymi uszami.

Widoki za oknem coraz szybciej się zmieniają i dostrzegam już sylwetki pojedynczych drzew oraz nasze główne jezioro. Po zaledwie krótkiej chwili wśród wszędzie ogarniającej nas zieleni pojawia się szarość pasa startowego.

Nasza wysokość gwałtowanie spada, a gdy dotykamy kołami betonu, samolot zaczyna maksymalnie wyhamowywać, sprawiając, że szarpie nas w siedzeniach do przodu i pasy mocno wżynają się w skórę. Mimowolnie przygryzam wargę, żeby nie warknąć z powodu lekkiego bólu. Po chwili stajemy w miejscu. Pierwsza odpinam zabezpieczenie i kieruję się do wyjścia otwieranego przez jednego z moich żołnierzy.

Związani bezpieczeństwem- ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz