Wszystko było dokładnie przemyślane, Ofelia musiała zrezygnować z pracy w gospodzie, nie służyło to jej aparycji, poza tym potrzebowali pewności, że nikt jej nie pozna już po metamorfozie. Tullia obraziła się śmiertelnie na przyjaciółkę, gdy ta powiedziała jej o swojej rezygnacji, ale tak musiało być, blondynka miała spędzić najbliższy czas na Dworze Lata, opalenizna mogła ją dodatkowo odmienić. Tyreese początkowo bardzo sceptycznie podchodził do całego planu, obawiał się o niedoszłego księcia, zgodził się z nadzieją, że w ten sposób odciąży go chociaż trochę i zmniejszy ryzyko niepowodzenia.
Vanserra powrócił do swoich rutynowych patroli, upewnił się, że przyjaciółce uda się dostać do granicy z Dworem Lata bez większych komplikacji, ważne było, aby zrobiła to sama, im mniej było jego własnej ingerencji, tym lepiej dla wszystkich. Tyreese przyrzekł czekać na dziewczynę.
Las był gęsty, liście chrupały pod każdym jej krokiem, łamiące się gałęzie przyprawiały ją o palpitacje serca. Mimo wszystko szła szybko do przodu, lawirując między krzewami podszytu a pniami wiekowych drzew. Odległość nie była do zbagatelizowania, zdawała sobie sprawę, że coś może ją zaatakować, wprawdzie dostała nóż myśliwski w razie problemów, ale nie wyobrażała sobie, żeby potrafiła go właściwie użyć. Cieszyły ją tylko nowe skórzane buty, które dostała razem z resztą stroju myśliwskiego, wszystko było trochę za duże, Ofelia zdążyła jedynie zwęzić spodnie, reszta zwisała ku ziemi.
Szła już bardzo długo, do zachodu słońca zostało jej może kilka godzin, dlatego nie przerywała marszu. Czasem dostrzegała na drzewach pozostawione zawczasu wstążki przewiązane wokół pni, Vanserra wątpił w umiejętności dziewczyny i postarał się o to, żeby nie zboczyła ze szlaku. Ofelia nie ufała w pełni tej metodzie, bo za wytyczenie drogi odpowiadał nie kto inny tylko Randal.
“Pieprzony zboczeniec” pomyślała, przypominając sobie zarówno incydent z karczmy, jak i ich pierwsze spotkanie w jakimś zagrzybionym zaułku.
Ten wieczór, kiedy wymknęła się z domu towarzyskiego, żeby spędzić kilka godzin na wolności. Stanął jej wtedy na drodze, groził jej. Mówił, że albo się nim zajmie, albo on zajmie się nią raz na zawsze i zabierze, to czego chciał. Od zawsze Ofelia zdawała sobie sprawę, z tego, jak paskudni są żołnierze, miała z nimi często do czynienia, ale tego zapamiętała już do końca życia. Ten zaułek to było miejsce, w którym po raz ostatni zdecydowała się użyć swojej magii, nikt nie uczył jej jak nad nią panować, dlatego rzadko sięgała po dar daemati. Na jej szczęście gwardzista nie był na to przygotowany, udało się jej wejść w jego podświadomość, dzięki czemu zdoła wyjść z tego cało, jednocześnie pozbawiła go wspomnień z tej konfrontacji w obawie przed odwetem.
Z retrospekcji wyrwał dziewczynę dźwięk zatrzaskujących się wnyk. Szybko schowała się w krzakach i zaczęła rozglądać się za miejscem, z którego dobiegł huk, we wnyki zdecydowanie złapało się coś większego od jelenia. Pojedynczy jęk dobiegł do jej uszu ze wschodu, ciało kazało jej uciekać, ale nie pokonała swojej wewnętrznej ciekawości. Zeszła z drogi, powoli i ostrożnie szła na wschód, aż w końcu zza krzaków wyłoniła się ofiara myśliwego.
“O cholera” pomyślała.
Na ziemi z krwawiącą nogą leżał Illyr, fae pierwszy raz widziała go na oczy, ale przypuszczała, że był to ten sam, o którym kilkakrotnie opowiadał jej Eris.
— Wiem, że tam jesteś — powiedział cicho, jego ton zmroził krew w jej żyłach.
Przez chwilę chciała uciec, ale czuła, że nogi się pod nią załamią, jeśli chociażby drgnie. Sumienie nie pozwalało jej go zostawić na pastwę losu, pomimo tych wszystkich okropności, które słyszała od przyjaciela. Z drugiej strony wiedziała, co Eris zrobił Morrigan, jej samej wystarczyłby dużo mniejszy wybryk, żeby próbować go udusić. Nie wiedziała, komu należy się zaufanie, więc zaufała swoim instynktom.
“Nie bądź tchórzem, nie bądź tchórzem” powtarzała sobie szybko w głowie. Zdała sobie sprawę, że jeśli złapie go któryś z ludzi Berona, to będzie mógł ja wydać.
Powoli, starając się stawiać pewne kroki, wyszła ze swojej nieudanej kryjówki. Illyr trzymał w dłoni sztylet, nie pomagało jej to w opanowaniu emocji.
— Spróbuję ci pomóc, nie mam złych zamiarów — mówiąc to, zrzuciła torbę z ramienia. — Proszę, odłóż nóż.
Azriel zdecydowanie jej nie ufał, przyglądał się jej uważnie, tak jakby zapomniał o krwawiącej stopie. Cienie, które go otaczały, zrobiły się ciemniejsze, ich ilość podwoiła się, gdy się do niej zbliżyły poczuła dreszcz zimna, przechodzący w dół po jej plecach.
— Mogę? — zapytała, robiąc niewielki krok w przód. Mężczyzna skinął głową. — Odpowiedz mi, chce mieć pewność, że się rozumiemy.
— Tak, możesz.
Obojgu ta sytuacja bardzo się nie podobała, Ofelia nie wiedziała, czy sobie poradzi z wnykami, w zasadzie prawdopodobnie traciła tylko cenny czas. Tyreese pewnie już ją przeklinał. Odrzuciła te myśli od siebie i klęknęła u nóg wojownika, nie wiedziała gdzie zacząć, żeby dodatkowo go nie ranić. Illyr zauważył jej wahania.
— Musisz odciągnąć ten pręt, owiń czymś ręce, najlepiej czymś grubym.
Ofelia zastosowała się do jego słów, wyciągnęła wszystko, co miała w torbie i owinęła nią dłoń, ostrożnie pociągnęła drut, nic się nie ruszyło.
— Potrzeba więcej siły — powiedział, zaciskając zęby, w oczach pojawił mu się łzy.
— Nie zrobię ci tak krzywdy? — Już teraz była przerażona, tym jak zareagował na pierwszą próbę.
— Nie myśl o tym. Zrób to mocniej.
Znów złapała za pręt, tym razem z dużą siłą przycisnęła metal do samej ziemi. Udało się, rozbroiła pułapkę. Wnyki rozchyliły się nieznacznie, instynktownie wsunęła dłonie między szczęki a nogę mężczyzny i rozchyliła je mocniej. Az wyciągnął ją powoli, krew przesiąkła przez materiał, była też na jej rękach. Na pierwszej pomocny kobieta znała się już znacznie lepiej niż na sprzęcie łowieckim i mimo protestów z jego strony, rozcięła spodnie, odsłaniając ranę. Sącząca się krew była ciemna, co gwarantowało im już połowę sukcesu. Nie miała wprawdzie bandaży, ale szybko rozdarła swoją zapasową koszulę na pasy. Mocno owinęła je wokół ran, dodatkowy pas zawiązała ciasno na opatrunku, aby ucisnąć ranę.
— Więcej już nie jestem w stanie zrobić — powiedziała, patrząc na niego, na czole skraplał się mu pot. Słońce zachodziło już za widnokręgiem, wcześniej tego nie zauważyła przez adrenalinę, która uderzyła jej do głowy.
Wiedzieli, że są skazani na siebie przynajmniej do rana, Ofelia nie była już w stanie dotrzeć na Dwór Lata, a już z pewnością przekroczyć granicy, która była najbardziej problematycznym elementem w jej planach, ponieważ nie miała pewności gdzie czekać będzie przyjaciel Erisa. Azriel natomiast stracił za dużo krwi, żeby mieć teraz siłę przeskoczyć, nie mógł też wstać.
— Co teraz zrobimy? — zapytała.
— Nie pamiętam, żeby było w tym miejscu jakieś schronienie — odpowiedział, sięgnął za pas po mapę. Blondynka czekała w milczeniu na jego wyrok. — Co ty tu właściwie robisz?
— Nie ważne — powiedziała, spięła się na to pytanie, bała się, że coś podejrzewa.
Illyr nie ufał jej ani trochę, ale wiedział, że bez niego kobieta nie przetrwa nocy, gdyby był sam, prawdopodobnie próbowałby mimo wszystko, wrócić do granicy, aby nie pozostawać na terytorium Berona. Z balastem w postaci słabej fae nie było nawet mowy o takiej próbie.
— Musimy się stąd oddalić.
— Czemu?
— Sidła były stare, ale widać ktoś liczył tu na jakieś spore zwierze — wytłumaczył.
Z racji, że Az nie był w stanie chodzić, to ona przeszła się po okolicy w poszukiwaniu miejsca nadającego się na tymczasową kryjówkę. Znalazła sporej rozmiarów jamę wykopaną pod drzewem. Pomogła się przenieść Illyrowi i przeczekali w ukryciu do rana. Blondynka pierwszy raz spędzała noc w lesie, na każdy najmniejszy dźwięk panikowała. Mężczyzna zastanawiał się jakim cudem nic jej wcześniej nie zjadło.
CZYTASZ
Dwór Intryg i Zdrad
FanfictionOfelia będąca zakładniczką własnej przeszłości, po pięciu stuleciach nieustannego usługiwania mężczyznom w alkowach, pragnęła już tylko śmierci, najlepiej szybkiej i bezbolesnej. Nic nie zapowiadało, że pewnego dnia przekorny los rzuci ją w świat d...