Wszystko po staremu

42 5 6
                                    

    Chłodna poranna bryza kojąco działała na rozpaloną skroń rudowłosego. Przed sobą widział pobielaną chatę, dzisiejszego dnia nie planował odwiedzać Tyreese’a, ale po zamknięciu sprawy z polowaniem nie mógł się oprzeć pragnieniu porozmawiania z ukochanym. 
    Wszedł do środka. Dom stał pusty, wszystkie jego zakamarki napełniał zapach pieczonych jabłek — fae musiał wyjść tylko na chwilę. Eris przeszedł się po wszystkich pokojach, sprawdzając czy wszystko zostało tak jak było w trakcie, gdy był tu ostatnim razem podczas Przesilenia. Wszedł do sypialni na końcu korytarza. Była całkowicie pusta, łóżko ze świeżą pościelą zostało zaścielone po żołniersku przez gospodarza i mimo że wszystkie ślady przebywania w nim Ofelii zniknęły nadal czuł jej zapach unoszący się w tych czterech ścianach. Westchnął i podszedł do kufra, w środku zobaczył sukienkę, którą miała na sobie podczas ich wspólnego świętowania. Przesunął dłonią po gładkim materiale, pod spodem ukazał się grzbiet książki.
    “Słownik książąt Dworu Jesieni” taki tytuł nosiło opracowanie które trzymał w ręku. Zaśmiał się pod nosem, lata temu uczył się z niego razem z matką o swoich przodkach, zazwyczaj słuchał o dokonaniach pradziadów leżąc pod warstwą kołder i skór. 
— Robisz sobie powtórkę? — Tyreese stał z rękami założonymi na piersi, oparty o framugę drzwi.
— Pamiętam jeszcze, jak któregoś razu, gdy matka czytała mi o prapradziadku, po raz pierwszy obudziły się we mnie moje moce. O mały włos nie wysadziłem kominka w powietrze — opowiedział Eris, jeszcze nie dokońca przebudzony ze swoich wspomnień.
— Ile miałeś wtedy lat? — zapytał fae, obejmując ukochanego w pasie.
— Nie pamiętam, ale ledwo odrastałem od ziemi. — Rudowłosy odrzucił książkę na łóżko. — Może osiem albo i trochę mniej. 
    Tyreese przyciągnął ukochanego bliżej, składając kilka niespiesznych pocałunków na jego ustach. Eris zajęczał głucho, gdy ten przegryzł mu wargę. Nim żołnierz na dobre zajął się rozpinaniem koszuli młodego księcia, ten złapał go za dłoń.
— Tak? — zapytał zaskoczony kochanek, przekrzywiając głowę lekko w bok.
— Nie chcesz najpierw dowiedzieć się co się u mnie działo przez ostatnie tygodnie?
— Oczywiście, że chcę, ale obawiam się, że jeśli opowiesz mi o tym teraz nic z tego nie zrozumiem — przyznał bez cienia żenady.
    Eris niemalże odruchowo spojrzał w dół, Tyreese mówił prawdę, rozmowa w tym momencie byłaby czczą paplaniną. Z zalotnym uśmiechem dokończył zdejmować opinającą go koszulę. Ciemnoskóry zadowolony z siebie, błyskawicznie zzuł buty i zdjął spodnie, razem ze wszystkim co miał pod spodem. 
— Chyba nie chcesz tego robić tutaj? — zapytał Eris, sceptycznie patrząc na wymiary łóżka. Chwycił kochanka za dłoń i wciągnął do właściwego pokoju.
    Tu nie zastał już takiego porządku, wszędzie walały się książki i rulony pergaminów. Tyreese trochę speszony szybko zabrał się za zrzucanie rzeczy z pościeli na podłogę.
— Przygotowywałem ostatnio materiały dla Kresejdy — rzucił ponad ramieniem, uważnie zwijając pogniecioną mapę. 
— Wiesz jak zadbać  o romantyczną atmosferę — zachichotał, rozpinając klamrę w spodniach. 
— Mogłeś się zapowiedzieć.
— Jak już ci o wszystkim opowiem, zrozumiesz, że nie mogłem — odepchnął od siebie zarzuty.
    Nie czekając dłużej upadł plecami na łóżko, uważnie obserwował grymas ukochanego, wyciągającego spod jego nóg opasły i obdarty tom, z którego wypadło kilka luźnych szkiców. Nie mógł już dłużej czekać, chwycił go za podbródek i pociągnął ku sobie. Pocałunek był długi i namiętny. Tyreese przesuwał paznokciami wzdłuż pleców rudowłosego, zesztywniałe mięśnie powoli się rozluźniły w akompaniamencie cichych westchnień Erisa. 
    Dzielili ze sobą każdy oddech, nie było czasu na słowa, potrzebowali siebie od dawna, złaknieni do granic możliwości obdarowywali się nawzajem tuzinami pocałunków. Rudowłosy wytyczał ustami szlak po pobliźnionym torsie Tyreese’a, mimo że znał wszystkie te szramy równie dobrze jak własne. 

***

    Eris leżał na wznak pokryty potem, dysząc z wysiłku. Wpatrywał się w otwarte drzwi, którymi przed sekundą wyszedł Tyreese po wodę. Dopiero teraz czuł jak bardzo potrzebował takiej bliskości, tygodnie spiskowania i nieustannie dręczących go myśli dotyczących powodzenia intrygi doprowadzały go do szaleństwa. Kilka godzin w ramionach kochanka zadziałały na niego uspokajająco. 
— Proszę bardzo wasza wysokość — powiedział, podając mu szklankę. — Tylko się nie udław — dodał widząc jak łapczywie pił ciemnooki.
— Dawno nie byłem taki złakniony — przyznał z uśmiechem, podstawiając szkło pod dzbanek, z którego Tyreese nalał mu jeszcze jedną szklankę. — Co takiego szykowałeś dla Kresejdy?
    Eris machnął brodą w stronę, gdzie piętrzyła się góra papierów. Tyreese jak na zawołanie narzucił na nią koc, który miał pod ręką. 
— Nic takiego, w zasadzie drobnostka, ale wolałbym zostawić to tylko dla siebie — tłumaczył się fae.
— Powiedz szczerze, to na pewno było dla Kresejdy? — Eris zmarszczył brwi, widząc zakłopotanie w oczach wojownika.
— Ehh… nie całkiem. — Tyreese podrapał się po karku. — Reorganizuje z Varianem wojsko.
— Po co? — Eris dawno nie słyszał takiej rewelacji, nie było żadnej wzmianki na ten temat w listach, które dostawał z Dworu Lata.
— Jeszcze nie wiem, nie jest taki skory do dzielenia się ze mną poufnymi informacjami. Nie wkupiłem się w łaski Tarquina jak na razie i obawiam się, że dopóki tego nie zmienię będziesz musiał, żyć w tej niewiedzy. 
— Robisz to złośliwie, prawda? — Robił wszystko co tylko możliwe, żeby nie wybuchnąć gniewem. 
— Eris! Mówię ci jak jest, już raz zrezygnowałem ze służby, nie zaufają mi teraz tak o! na pstryknięcie palcem. Szczególnie, gdy nie złożyłem ponownie przysięgi. Varian mnie zna, więc poprosił mnie o pomoc, ale Tarquin ma wobec mnie rezerwę. Zresztą słusznie, jakby nie było — przyznał Tyreese, kładąc dłoń na ramieniu ukochanego, który znów wrócił do swojego stanu pełnej czujności. 
— Zdecyduj się wreszcie! Nie możesz stać jedną nogą na Dworze Lata, a drugą na Dworze Jesieni!
— Dobrze wiesz, że zawsze jestem z tobą — uspokajał go. — Varianowi pomagam, bo to mój przyjaciel, ale dzięki niemu mam szansę, przedostać się bliżej księcia. Potrzeba tylko czasu, myślę, że nawet nie tak wiele, żebym mógł zdobyć więcej informacji. Nie dziwi cię, że Beron do tej pory nie wysłał do Tarquina żadnego posła? 
    Eris milczał, porażony tym spostrzeżeniem, którego wcześniej nie zdołał zauważyć. Faktycznie ojciec nikogo nie posłał do księcia, mimo że po wojnie i latach Pod Górą wszelkie zbudowane wcześniej porozumienia nie miały już zasadniczej mocy. To znaczyło tylko jedno — Beron coś przed nim ukrywał, a on tego nie zauważył, pochłonięty układem z Rhysandem i spotkaniami z Keirem.
— Masz rację, powinieneś zbliżyć się do Variana i Kresejdy.
— O czym myślisz?
— Hmm?
— Widzę, że o czymś myślisz. Daleko odpłynąłeś. — Tyreese spojrzał w mętne bursztynowe oczy. — Co to takiego?
— Muszę to jeszcze przemyśleć, innym razem o tym porozmawiamy. Na razie skup się na tym co robisz. Ufam ci.
Tyreese był naprawdę zaskoczony reakcją rudowłosego, przycisnął go do siebie z całej siły, wzruszony.
— Zmiażdżysz mnie wielkoludzie!
— Nie marudź! Lepiej opowiadaj co u ciebie. Najlepiej zacznij od Ofelii, jestem ciekaw jak sobie radzi. — Mężczyzna puścił wreszcie następcę tronu i oparł się o wezgłowie łóżka.
    Ofelia. Największa zmora Erisa od stuleci, myśl o niej ciąglę spędzała mu sen z powiek, szczególnie teraz w obliczu zbliżającego się balu, który mógł przynieść pierwszy przełom, chociaż on sam zaczynał w to wątpić. Ojciec zdawał się całkowicie zapomnieć o wszelkich swoich romansach, na rzecz… No właśnie, czego? Teraz nie potrafił tego stwierdzić. 
— Chyba nie chcę o niej mówić — przyznał Eris, przytłoczony ilością zmartwień jakie ściągnął na siebie sprowadzając ją do Leśnego Domu.
— O nie nie kochany! Nie po to tyle czasu poświęciłem tej małolacie, żebyś teraz mnie tak zbywał. Mów — zażądał wojownik.
— Owney i paru innych się na nią czaili — powiedział w końcu.
— Co za drań! — Na twarzy ciemnoskórego pojawiły się gniewne zmarszczki. — Gdybym mógł, rozbiłbym mu ten głupi pysk gołymi rękoma.
— Sprawa jest już zamknięta — westchnął Eris, wpatrując się w klatkę piersiową Tyreesa, która unosiła się wyraźnie od jego głębokich wdechów.
— Czyli plotki o wypadku to prawda? 
— Dobrze, że już wiesz — odpowiedział fae, zadowolony, że ma z głowy opowiadanie od początku o wszystkim. Nie opisywał sprawy w listach z obawy przed wykryciem, był pilnie obserwowany z każdej strony. — Ostatnio niczym poza tym się nie zajmowałem. Martwię się o nią, chyba przeceniłem jej możliwości. Jest na to wszystko za słaba.
— Chcesz ją od tego odsunąć?
— Chciałbym, ale moja matka ją polubiła. Ciągle razem spacerują po parku, chodzą razem do biblioteki. Nie mam stuprocentowej pewności, ale matka chyba zaczęła dawać Ofelii lekcję gry na fortepianie. Nie otwierała go od stuleci — opowiedział z żalem w głosie. 
— Nie widziałeś jej na treningach, ma w sobie to coś, jestem pewien, że z twoją pomocą da radę.
— Gówno prawda! Widzę ją wystarczająco często, żeby stwierdzić, że jest na to za krucha — zaprotestował rozgoryczony Eris. — Jej jedyną bronią jest ładny tyłek.
— To co w takim razie chcesz zrobić?! — Tyreese odrzucił od siebie wszelkie skrupuły. — Jeśli nie podoła, to po co ją trzymać na dworze? Nie możesz zajmować się chronieniem jej… Nie przerywaj mi! Wiem, zająłeś się Owney’em, ale co z tego wszyscy wiedzą, że myśli chujem a nie głową. Jestem pewien, że jeszcze spróbuję się do niej dobrać i co wtedy? Nie możesz się zajmować przejmowaniem władzy i jej bezpieczeństwem. 
— Jak do tej pory to właśnie robię i to całkowicie skutecznie. Nie odbiorę mojej matce resztki radości.
— Dobrze wiem, że nie chodzi o twoją matkę! 
— Zamknij się! Nic nie wiesz! Nic nie rozumiesz! Mam cię dość, ciebie i twojej zazdrości! Ofelia jest tylko narzędziem, ty też, żadne z was nie jest mi do niczego potrzebnę. Nie chcę ciąglę słyszeć jej krzyku! Nigdy nie musiałeś oglądać tego co ja! 
    Eris zagotował się w sobie, na wszystko był w stanie pozwolić Tyreesowi, ale nie na oskarżenia i wrzaski. Zerwał się na równe nogi i zaczął się ubierać w błyskawicznym tempie.
— Eris! Cholera jasna! Nie zachowuj się jak szczenię! Wracaj! — wołał Tyreese za oddalającym się w mroku mężczyzną, który w mgnieniu oka opuścił jego dom. 

Dwór Intryg i ZdradOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz