Rodowód

121 10 3
                                    

— Przeklęty idioto! Mówiłem Ci! Miała się nie dowiedzieć, że to ja cię przysłałem! — wrzeszczał rudowłosy. Krew w jego żyłach buzowała wściekle. 

— Nie wiem, skąd wiedziała! Nie powiedziałem nic, co mogło mnie wydać! — Randal odpychał od siebie zarzuty, jednocześnie nie spuszczając wzroku ze sztyletu na gardle. 

    Eris wiedział, że źle postępuje, nie powinien dać po sobie poznać emocji, ale nie potrafił po śniadaniu. Przed oczami nadal miał ciemne wybroczyny na nadgarstkach matki. Ani razu na niego nie spojrzała, czuł, że go za to obwinia, uważa za współwinnego, mimo że przez cały wieczór trenował z generałem w koszarach i nie mógł o niczym wiedzieć. Nigdy nie przestała go obwiniać, za to, co przeszedł Lucien, całkowicie to rozumiał, ale nie był w stanie ścierpieć utożsamiania go z ojcem. Nie należał do miłych, nie mniej nie był okrutnikiem. 

— Musiała mnie już gdzieś widzieć, ale nie wiem gdzie — zarzekał się żołnierz.

— Nie wiesz psie przebrzydły! — zaśmiał się mu w twarz. 

— Przysięgam na Kocioł, nigdy nie byłem w jej burdelu! — Randal gotów był rzucić się do drzwi, patrząc w przekrwione oczy następcy tronu. — Może słyszała o mnie od koleżanek, ale to nie moja wina. 

    Zapach przerażenia wypełniał całą spiżarnię, zagłuszał zapach wilgotnych beczek. Nie mogli tu dłużej przebywać, każda minuta była dla nich zagrożeniem. Rudowłosy wziął głęboki wdech, mrowienie w dłoniach ustało, schował sztylet.

— Wyjdę pierwszy, ty odczekasz i zmyjesz się za kwadrans. Jeszcze raz cię zobaczę, a skończy się twoje rumakowanie.

***

    W pomieszczeniu było cicho, zasłony naciągnięte częściowo na okna, przepuszczały nieliczne promienie zachodzącego słońca. Eris siedział w fotelu i pił whisky, nadal czuł okropny gniew, chciał zmotywować przyjaciółkę do działania, zamiast tego zafundował jej upokorzenie i strach. Gdy wykupił ją z domu publicznego, owszem miała mu posłużyć wyłącznie jako narzędzie, ale potem okazała się błyskotliwą i asertywną kobietą, takich nie spotykało się na Dworze Jesieni. Ofelia nie była w stanie, powiedzieć mu, skąd pochodził jej ojciec, ani kim dokładnie był, zawsze powtarzała tylko to, co usłyszała od matki, zanim została sprzedana.

“Był obrotnym kupcem” wygrzebał to w pamięci. Opowiedziała mu to na pierwszych urodzinach, które z nim obchodziła ostatniej jesieni.

 Eris miał swoją teorię, podświadomość podpowiadała mu, że Ofelia musi być z Dworu Dnia, a jej ojciec, co nie podlegało dyskusji, musiał należeć do którejś z delegacji Heliona, które przebywały u Berona, gdy Czaroniszcz przejmował tron. On sam był wtedy jeszcze za mały, żeby pamiętać, któregokolwiek z tamtych dostojników, ale nie kłóciło się to z jego wizją życiorysu byłej prostytutki. 

— Dobry wieczór skarbie — powiedział mężczyzna, kładąc dłonie na jego ramionach. — Myślałem, że poczekasz na mnie z alkoholem — szeptał zmysłowo, pochylając się nad jego uchem. 

    Teraz żałował, że przyszedł do Tyreese’a, ale liczył, że jeśli da upust swoim żądzom, jego umysł oczyści się i minie cały gniew, jaki się w nim kumulował w ostatnim czasie. Rzadko pozwalał sobie na tego typu wybryki, nie chciał, żeby ktokolwiek się o tym dowiedział. Mimo świadomości konsekwencji nie był w stanie oprzeć się urodzie swojego kochanka z Dworu Lata.

    Wysoki umięśniony fae zdążył już rozpiąć guziki jego koszuli, klęcząc między jego kolanami, odpiął pas. Eris złapał go za ręce, Tyreese spojrzał w górę zawadiacko.

“Tylko on tak potrafi” pomyślał Vanserra.

Dwór Intryg i ZdradOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz