ninth

730 44 15
                                    

Kiedy wstałem Wooyounga już nie było, pewnie obudził go ten deszcz i zdecydował wrócić do swojej kajuty. A lało jak z cebra. Doskonale słyszałem jak krople biły o deski pokładu, tworząc niezrozumiałą dla mnie melodię. Raz mocniej tak jakby krople chciały przebić się aż do kajuty, a raz delikatnie stukały w szybkim tempie.

W końcu podniosłem się z koi i założyłem na siebie szybko jakąś koszulę. Zapaliłem świecę i położyłem ją na na krzywej i zabrudzonej podstawce, którą próbowałem wcześniej doczyścić wszelkimi znanymi mi środkami. Stanąłem przed małym lusterkiem zawieszonym obok pustej ramki i oceniłem swój wygląd. Nie było źle, ale najlepiej też nie. Moje włosy po tylu tygodniach na morzu, były suche jak chleb w kuchni. Już odchodząc od faktu, że były w słabej kondycji od ciągłego rozjaśniania. Przez chwilę nawet przeszła mi myśl, żeby wrócić do naturalnego koloru, ale kiedy przypomniałem sobie o istnieniu odrostów na pół głowy zrobiło mi się momentalnie niedobrze.

Przestałem w końcu zamartwiać się włosami i zebrałem do kupy. Włożyłem buty i poszedłem na pokład. Na zewnątrz wciąż było jeszcze ciemno, mogła być trzecia w nocy, przed czwartą.
A jak zimno było. Pożałowałem, że nie wziąłem ze sobą jakiejś peleryny z odmętów skrzyni albo koca. Zacisnąłem jednak zęby i z resztkami mojej dumy porzuciłem myśli o powrocie.

Trochę telepiąc się poszedłem na mostek. Było ciemno, więc szedłem intuicyjnie, mając nadzieję, że nie wyrobię się na pierwszej lepszej wystającej desce. O dziwo, nie wywaliłem się!

Na mostku ktoś już stał i nucił jakąś melodię. Stanął kilka metrów dalej, żeby nie zauważył mnie i zacząłem się przysłuchiwać. Muzyka brzmiała bardzo podobnie, miałem wrażenie, że już gdzieś ją słyszałem, ale nie wiedziałem gdzie. Co lepsze, potrafiłem ją zanucić. W mojej głowie nawet zaczął się przewijać tekst tej piosenki.

Zdziwiłem się, nawet bardzo i z tego zdziwienia cofnąłem się o krok, zaliczając przy tym spektakularną glebę. Oczywiście stojąca na mostku osoba od razu usłyszała ten dziwny trzask i obróciła się.

- Wracaj do kajuty, przeziębisz się - to był kapitan.

Podszedł do mnie i podał mi rękę. Chwyciłem za nią i podniosłem się.

- Ty też się przeziębisz jak zostaniesz na tej ulewie - nie dam mu się tak łatwo wygonić.

- Ja nie mam odporności noworodka - zaśmiał się i stuknął mnie w czoło. Bolało to!

- Nie mam odporności noworodka, wypraszam sobie!

- Dobrze, przypomnisz mi o tym jutro jak nie będziesz wstanie się podnieść z wyra - mówiąc to zarzucił na mnie swój płaszcz i obrócił w stronę zejścia pod pokład. - Śmigaj już, najlepiej pójdź spać, nawet czwartej nie ma.

- Nie zasnę, za bardzo stukają krople o deski - powiedziałem cicho.

- To nie śpij, ale nie kręć się w tym deszczu - wyciągnął z kieszeni fajkę i wsypał coś do niej.

- Co to jest? - spytałem, pierwszy raz widziałem coś takiego.

- Opium - powiedział i podgrzał naczynie, z którego zaraz zaczął wydobywać się dym.

"Opium" powtórzyłem sobie tę nazwę w myślach.

- Dobre to?

- Ohydne, nawet nie próbuj palić tego świństwa - buchnął dymem.

- To dlaczego ty palisz?

- Bo jak się jest na haju świat wydaje się piękniejszy - zaczął się śmiać. - Dalej tu sterczysz? Czekasz na specjalne zaproszenie? - chmura dymu poleciała w moją stronę.

You are my Wendy and this is Wonderland // ATEEZ PIRATE AUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz