Wei Ying rozchorował się na dobre. To ciało było słabe, więc zwykłe wyziębienie spodowało chorobę. Niezadowolony z tego (i z tego, że jest uziemiony w łóżku) siedział naburmuszony i pozwalał, aby Lan Zhan się nim opiekował.
Najwyraźniej to sprawiało mu radość.
Latał wokół niego jak ptaszek, podając zioła, syrop z lipy i wycierając jego nosek. Zmieniał mu okłady na czole i wachlował, mimo że Wei Wuxian powtarzał, że wcale nie musi tego robić. Ale Lan Zhan się uparł, więc już odpuścił i pozwalał mu na te zabiegi. Jego mąż chyba lubił się nim opiekować.
Przyszli odwiedzić go tez Sizhui i Jingyi, a nawet Zewu-Jun, który przyniósł maść tygrysią z miasta oraz suszone liście lipy i kwiaty mniszka lekarskiego. Czyli jeszcze więcej paskudnych ziół do picia.
Wei Ying zauważył, że jest on blady, ale nie pytał o to, nie chcąc go urazić. Nie wiedział, że tym samym przypieczętował pewną decyzję mężczyzny, gdy był kolejną osobą, która go nieumyślnie zignorowała.
- tyle bym dał za miskę zupy mojej shije, albo jej chłodne ręce na moim czole...- jak zwykle w gorączce, Wei Ying ją wspominał z oczami świadczącymi o tym, że powstrzymuje płacz.
- masz mnie - przypomniał Lan Zhan i położył dłoń na jego czole, wedle prośby - ugotuję ci zupę - obiecał. Przepis w końcu odkrył i umiał ugotować zupę z lotosu i żeberek, niestety o ile drugi składnik był całkiem prosty do zdobycia, na drugi się czekało sporo. Musieli dostarczyć do z Yunmeng. A Jiang Cheng nie zamierzał chyba odwiedzić brata tylko dlatego, że ten jest chory.
Przyjechał dopiero, gdy stan ten utrzymywał się dwa tygodnie i pojawiły się nowe objawy, takie jak wymioty i brak apetytu.
Pojawił się również, bo Lan Zhan zwołał naradę liderów sekt, aby objaśnić nieustającą sprawę ataków nieuchwytnego złoczyńcy na zwierzęta, a teraz już nawet pasterzy.
Atakowały trupy, kontrolowane przez kogoś, jednak gdy się je złapało, od razu padały, jakby przestały być pod czyjąś opieką. To wszystko po to aby nie odkryć tożsamości osoby kontrolującej.Po streszczeniu tej sytuacji, Lan Zhan kontynuował - musi być to doświadczony i inteligentny demoniczny kultywator.
- Hanguang-Jun - przerwał mu lider sekty Feng, która ostatnio rosła i bogaciła się, pnąc w górę na drabinie społecznej. Chodziły plotki, że być może niedlugo stanie się Znamienitą Setką, jak Gusu czy Jiang. Sprawiało to również, że jej lider stał się nieco bezczelny. Feng Shui przemówił dalej - nie uważasz, że jest taka jedna osoba? Inteligenty i doświadczony Kultywator demoniczny... nie uważasz, że ten opis pasuje idealnie do twojego... męża, Hanguang-Jun? - zapytał bezczelnie i robiąc pauzę, przed tym jak wymówił słowo "mąż".
Lan Zhan westchnął, spodziewał się takich głosów -- to nie Wei Ying. Każdej nocy śpimy razem i budzimy się w swoich ramionach. Nie wychodzi w nocy. Poza tym ostatnio zachorował. - podał dwa silne argumenty i uciął temat.
- tak, dwóch znakomitych braci Lan ma jedną słabość, demonicznych kuktywatorów. Spójrz, Lan Wangji ma za męża Partiachę Yiling, a Zewu-Jun przyjaźnił się z Jin Guangyao...- rozległy się szepty, a uśmiechający się do tej pory Xichen zbladł i odwrócił wzrok. Gdyby znali prawdę...
- Lan Xichen nie wiedział nic o zbrodniach Meng Yao - niespodziewanie obronił go nie kto inny jak Jiang Cheng. Zerknął na niego zdziwiony, ale ten na niego nie patrzył. Westchnął.
Obradowania w końcu dobiegły końca.
***
Wei Ying był jakoś mocniej zmęczony konferencją niż kiedykolwiek, padł na łóżko i leżał, aż zaniepokojony Lan Zhan nie podszedł do niego.
- Wei Ying, źle się czujesz? - pogłaskał jego plecy, patrząc zmartwiony. Od czasu zaginięcia męża nie dawał mu spokoju i ciągle się o niego zamartwiał. W zasadzie Wei Wuxian nie był tym szczególnie zdziwiony, to zupełnie normalne.- mm... jestem zmęczony. I głodny. - przyznał, przymilając się do niego.
Lan Zhan obcałował jego obie ręce i kiwnął, wiedząc o co chodzi. Poszedł od razu do kuchni po jedzenie dla opatulonego kocem już ukochanego, leżącego w ciepełku.
Uwielbiał go rozpieszczać i dbać o niego, dawało mu to wielką radość.Idąc, prawie że uśmiechał się, zadowolony że Wei Wuxian wreszcie jest zdrowszy, słucha się go i jest szczery.
W pewnym momencie zauważył jakby przemykającą postać w niebieskiej szacie.
Zmarszczył brwii i zawahał się czy to złudzenie, czy jednak powinien iść sprawdzić.
***
Jiang Cheng naprawdę nie chciał wracać do Zacisza Obłoków. W zasadzie planował nie pojawiać się tam już nigdy.
Nie zniósłby widoku Xichena.
Lubił go, nawet bardzo. Ale lubił też Nie Huisanga czy swojego doradcę. Z nimi się jednak nie pieprzył, więc zgadywał, że coś poszło nie tak.Niestety przez zwołaną naradę musiał się pojawić.
Teraz, wykończony podróżą i myśleniem, przechadzał się na obrzeżach granic Gusu, tak przy skałach. Musiał pomyśleć... to wszystko było za trudne.
***
Oddychał, ale powietrze nie dochodziło do jego płuc. Słuchał, ale nie słyszał. Patrzył i nic nie widział.Wiedział tylko, że jest samotny. Że zawiedli go. Jue, który umarł i go zostawił. Yao, który zabił jego przyjaciela i kłamał tyle lat. Huisang, który okłamał go i sprawił, że zabił jedynego przyjaciela. Brat, który o nim zapomniał.
Kroplą goryczy w czarze rozpaczy był jednak Jiang Cheng. Rozpalił jego uczucia, jego namiętność, jego nadzieje... i zostawił.
Jak wszyscy.Śmiał się, gdy płakał, bo nie mógł zetrzeć uśmiechu z twarzy, mimo że ten był bolesny.
- jestem tak żałosny...- zaśmiał się histerycznie i zrobił krok w stronę przepaści. - samotny - kolejny krok. - a wszyscy, których kocham odchodzą! - wrzasnął ile sił w płucach i skoczył z klifu.
Czesc koledzy
Prosze nie bijcie mnie okej?
Jak sie podoba? Gniewacie sie ze tak dlugo nie bylo? Ktos to w ogole jeszcze czyta? Hihi
CZYTASZ
○•°Obietnica°•○|wangxian|
FanfictionPowietrze na szczycie góry było zimne i raniło płuca. Nie mniej jednak niż świadomość, że nie przyszedł. *** - Spotkamy się tu za pół roku? - zapytał Wei Wuxian, patrząc w oczy swojego ukochanego. Nie chciał go zostawiać, ale wiedział że musi. Miał...