Lan Sizhui w milczeniu oddał przybranemu ojcu połamany flet seniora Wuxiana...Bał się jego reakcji, w końcu wiedział jak ważny był...nie, jest Wei Ying dla Lan Zhana. Cóż, dla niego też był. Dopiero co dowiedział się prawdy o sobie i swojej przeszłości, ze łzami w oczach tulił nogi ludzi, którzy stali się dla niego ojcami. Wei Wuxian posadził go niegdyś w ziemi, jak rzodkiewkę, za to Lan Wangji oddał go stadu królików na wychowanie. Chciał przeżyć z nimi jeszcze więcej dobrych wspomnień po swoim powrocie... jednak w drodze powrotnej do Gusu Lan znalazł wyrzucony na brzeg flet Patriachy Yiling. Wiedział, że to nie może znaczyć nic dobrego. Spojrzał na Lan Zhana.
- Hanguang-Jun... - któryś z młodych Lanów chciał coś powiedzieć, jednak ściskający w rękach instrument mężczyzna, przerwał mu.
- Wszyscy wyjść. - rozkazał. Młodzi adepci posłusznie opuścili pomieszczenie, oprócz A-Yuana. Patrzył z cierpieniem na Lan Zhana, który z trudem powstrzymywał swoje emocje. Drżały mu dłonie, w których uporczywie ściskał Chenqing swojego ukochanego. Jak mógł pozwolić mu odejść? Tyle lat cierpiał po stracie a teraz jak głupiec pozwolił odejść swojego najdroższemu skarbowi, zamiast chronić go. Nawet jeśli siłą nie dałoby się zaciągnąć go do Gusu, mógł mu towarzyszyć... lub wysłać kogoś za nim! A teraz jest za późno. Lan Wangji wiedział, że nie może teraz bezczynnie czekać, jak doradzali mu inni. Zajmij się sprawą LanLing. Kto powinien objąć tam władzę? Zajmij się GusuLan. Kto powinien tam nauczać? Zajmij się.
Nie! Jedyną sprawą, jaką naprawdę powinien się zająć był Wei Wuxian i jego bezpieczeństwo. Dlaczego zaufał, że skoro Meng Yao okazał się winny wszystkich zbrodni o które ludzie oskarżali Patriachę Yiling to nagle wszyscy w to uwierzą i jego ukochany będzie bezpieczny? Nienawiść nie znika tak łatwo.
- Hanguang-Jun. - usłyszał jakiś głos obok siebie - Hanguang-Jun... - nie mógł się na tym skupić. Musiał myśleć jak znaleźć... - tato.
To wyrwało go z transu. Lan Sizhui patrzył na niego smutnymi oczami. Bał się chyba konsekwencji za nazwanie go ojcem, choć robił to parę razy w ciągu ich wspólnego życia i Wangji nigdy nie skarcił go za to. Wolał "tato" od "bogaty bracie", jak zwykł nazywać go mały A-Yuan. Nie pomyślał o tym, że ta sytuacja również może być bolesna dla niego.
- znajdę go. Obiecuję. - złapał chłopaka za ramiona i spojrzał mu w oczy dla wzmocnienia znaczenia swojej obietnicy... czy nie będzie to kolejna złamana przysięga w ostatnim czasie? Zaraz potem spakował najpotrzebniejsze rzeczy i wyruszył w podróż.
*
Jiang Cheng nie wiedział co powinien zrobić. Zawsze był ostrożny w decyzjach i myślał o dobru swoim i sekty. Nie miał pojęcia co mogło stać się jego bratu. Stosunki między nimi ocieplały się bardzo powoli. W zasadzie nigdy nie chciał jego cierpienia...znaczy chciał skopać mu dupsko, ale samodzielnie. Gdy ktoś inny go krzywdził, czuł się źle. Bał się, że XianXian powróci do demonicznej kultywacji a to przecież ściągnęłoby na niego ogromne niebezpieczeństwo. Skoro opuścił Lan Zhana, zabrał tylko i osła i flet... nie ulegało wątpliwości, że planuje coś głupiego, nierozsądnego i pewnie złego, skoro nie powiedział nic nikomu. Wei Wuxian miał tę zdolność trzymania języka za zębami, gdy chciał, mógł latami dochowywać tajemnic. Jiang Cheng był również kolejną osobą, której Ying coś przysiągł a potem o tym zapomniał lub po prostu to zignorował. Cóż, postanowił nie wtrącać się w to i nie próbować już nigdy więcej angażować się w ich stosunki. Skoro ponownie go zostawił to najwyraźniej uważał swojego brata za głupca.
Wszystko zmieniło się, gdy usłyszał o złamanym flecie Wei Wuxiana. Patriacha Yiling nigdy nie rozstawał się ze swoim instrumentem, tak jak reszta kultywatorów z mieczem. Istniały dwie opcje - albo ktoś mógł go zaatakować, jak przeczuwał Lan Zhan...albo, o czym mąż jego brata nie pomyślał Wei Ying mógł sam porzucić swój Chenqing, była taka możliwość. Ale dlaczego w samotności i tak daleko od domu? Jiang Cheng miał nadzieję, że jego brat nie zrobi nic głupiego, ale... może porzucony flet miał być symbolem porzuconego życia?
Wzdrygnął się, nie chcąc o tym myśleć więcej.
*
Lan Zhan wyruszył w podróż, prowadząc akcję podróżniczą, mimo rekomendacji brata aby po prostu komuś to zlecił. Zbyt długo zwlekał i teraz Wei Wuxian mógł być w niebezpieczeństwie - to była najgorsza opcja, jaką przyjmował do wiadomości. Nie wierzył w to, że Ying mógłby być ranny lub... martwy. To niemożliwe, przecież wreszcie przyznali się do swoich uczuć i przypieczętowali je na zawsze. Dopiero co wszystko się ułożyło, dopiero co zaczęli żyć szczęśliwie, bez walk i stresu. Nawet rozmawiali z A-Yuanem i on zaakceptował Wei Yinga ponownie, przytulali się i płakali z radości. Więc czemu teraz Wei Wuxian miałby umrzeć? To byłoby bez sensu...Więc czemu ta gula w gardle Lan Zhana zaciskała się coraz mocniej i miał w oczach łzy? Więc czemu nie mógł go znaleźć?
To niemożliwe aby jego ukochany rozpłynął się i znikł! Pytał o niego w miastach i wsiach, pytał w gospodach i pijalniach herbaty. Nawoływał w końcu w lasach i górach. Zrozpaczony brakiem odpowiedzi lub kogokolwiek kto by go widział zaczął wracać do Gusu Lan. Może Wei Ying nie chciał aby mąż go znalazł? W końcu był niespokojnym duchem, podróżnikiem i wolnym człowiekiem. Nie zniósłby zamknięcia a cóż innego mógłby oferować mu Lan Zhan? Jeśli tak myślał to Wangji zamierzał zlać mu dupsko jakąś deską. Jak śmiał odejść bez powiedzenia powodu?!
Lan Zhan już nic nie rozumiał. Opadł na kolana przy rzece, mocząc szatę i nogawki wodą z kamieni rzecznych. Zapłakał cicho z bezsilności.
Chciał XianXiana spowrotem...
* o* *. *
Witam w kolejnym rozdziale. Kto współczuje naszemu Zhanowi? Jakieś teorie dotyczące miejsca pobytu Wuxiana i powodu ucieczki? Jak się podoba?
Mam nadzieję, że dobrze odmieniam imiona. Piszcie swoje uwagi i przemyślenia, dzięki temu kolejne rozdziały będą szybciej i będą lepsze. :3
CZYTASZ
○•°Obietnica°•○|wangxian|
FanficPowietrze na szczycie góry było zimne i raniło płuca. Nie mniej jednak niż świadomość, że nie przyszedł. *** - Spotkamy się tu za pół roku? - zapytał Wei Wuxian, patrząc w oczy swojego ukochanego. Nie chciał go zostawiać, ale wiedział że musi. Miał...