667 85 23
                                    

Puk, puk tu nowy rozdział :p

Bichen nie raz już dźwigał dwie a czasem nawet trzy osoby, więc Lan Zhan bez problemu doleciał do GusuLan, trzymając ukochanego w ramionach. Lodowatość jego ciała była na tyle straszna, że Wangji chciał mu oddać swoją szatę, ale później doszedł do wniosku że nie ma na to czasu, więc po prostu mocno go tulił do swojej piersi.

Bał się kolejnej straty tak okrutnie, że pomyślał że jeśli raz będzie musiał trzymać sztywne ciało Patriachy Yiling i bać się o jego życie to po prostu skoczy z przepaści lub przywiąże sobie kamień do szyi i się utopi. Nigdy więcej. Będzie trzymał go przy sobie i nigdy, przenigdy nie pozwoli mu opuścić Chmury. Zastanawiał się co powinien zrobić aby nikt nie ośmielił się już skrzywdzić Wei Yinga, inaczej spotka go okrutna zemsta ze strony Hanguang-Jun!

Chyba pierwszy raz w życiu czuł taką wściekłość. Nie miał pojęcia kto śmiał tknąć jego miłość...Wylądował wprost przed bramą wejściową Gusu.

- Hanguang-Jun. - strażnicy z nocnej warty od razu pokłonili się wystraszeni, ale widząc zakrwawioną postać  w jego ramionach, szybko wstali i dali mu szybko wejść. Lan Zhan prędko szedł w stronę  domu, chcąc jak najszybciej ogrzać i opatrzeć męża. Widać, w Chmurze gościł ktoś ważny, gdyż jego brat właśnie rozmawiał na zewnątrz z jakimiś ludźmi. Lan Zhana wcale to nie obeszło, prawie biegł do Jingshi.

- Wangji? - Lan Xichen spojrzał na niego a widząc kogo trzyma w ramionach jego brat, przeprosił gości i pobiegł za nim, każąc podwładnemu sprowadzić medyków. Gdy dotarli, Lan Wangji położył ukochanego na ich wspólnym łożu, zaczął rozpinać jego poszarpaną koszulę, szukając ran.

Ku swojemu przerażeni zauważył, że na brzuchu, torsie i szyi Wei Ying miał mnóstwo  płytkich, ale długich zadrapań zrobionych tępym ostrzem. Zacisnął zęby ze wściekłości, widząc że im niżej tym więcej ran. Chciał zabić osobę, która zrobiła to jego mężowi. Chyba miała za nic jego gniew, jednak Lan Zhan nie miał zamiaru tak tego zostawić, zetnie tego potwora Bichenem.

- bracie, odsuń się - powiedział Lan Xichen widząc jego stan - ręce ci drżą, zrobisz mu większą krzywdę - mężczyzna chciał odsunąć brata, jednak ten stał jak słup, nie pozwalając mu dotknąć Wei Wuxiana.

- ja sam. - oświadczył twardo, niczym małe dziecko chcące samo coś zrobić. Jak powiedział tak też zrobił, jakby cała złość z ciała wyparowała i została tylko w oczach. Z precyzją rozebrał Wei Yinga do naga (wyglądało jakby miał w tym doświadczenie, heh). Najwspanialszy Pan odwrócił wzrok i czekał aż Lan Wangji skończy oglądać i czyścić ściereczką w słonej wodzie każdą rankę i ranę męża. Gdy skończył, ubrał go w swoją czystą szatę nocną, bo nie mógł znaleźć innej. Okrył go kołdrą i zwilżył mu usta wodą. Nic, dalej nieprzytomny. Jego oddech był na tyle cichy i słaby, że będąc tak blisko Zhan słyszał świst powietrza bardzo rzadko.  Nie wiedząc co jeszcze powinien robić, zaczął przekazywać mu swoją energię duchową, której zresztą nie miał tak wiele po podróży i tylu emocjach. Leciał też na mieczu, w zupełnym deszczu przez kilka godzin.

- Pozwól, że ja to zrobię - zaproponował jego brat łagodnym, acz stanowczym tonem - Moja energia szybciej mu pomoże, bo jesteś zmęczony. - tu chodziło o dobro Wei Yinga. Dopiero ten argument przeważył w oczach Lan Zhana, który odsunął się posłusznie i usiadł od drugiej strony Wei Wuxiana, nie kłopocząc się ściąganiem butów, zwyczajnie nie miał do tego głowy. Przyglądał się mu i przeklinał to co widział, sam doprowadził męża do takiego stanu. Męża, bo choć nie mieli ślubu to ukłonili się przed sobą trzy razy i obiecali sobie, że zostaną małżeństwem.

Czy może to też była niespełniona obietnica? Wangji już sam nie wiedział w co wierzyć.

Pogłaskał bladą, wychudzoną twarz mężczyzny i braku lepszych zajęć zaczął rozplątywać palcami jego roztrzepane i brudne włosy, choć nadal były mokre. Wei Ying przestawał być aż tak zimny i sztywny, choć na twarz nie wracały mu kolory. Lan Zhan mógł tylko zgadywać co się stało. Musiał być on trzymany w zimnym i ciemnym miejscu, bez słońca. Na nadgarstkach i kostkach miał czerwone rany otarcia, więc był przywiązany liną lub łańcuchem. Wychudzony, głodzony, pełen ran więc musiał albo walczyć albo być...torturowany.

Mężczyzna westchnął i poczuł jak złość z niego ulatuje, nie było sensu się wściekać. Czuł tylko ulgę i miłość, jego ukochany był przy nim i żył, oddychał a każdy oddech dla Zhana był jak wór pełen złota.

W końcu przybył medyk, przy większych ranach zrobił opatrunek i namaścił je ziołami. Wangji zauważył, że przecięcie na szyi, które zrobił mu Lider Lanling nie znikło, poszarzało i pożókło. Lekarz wyjaśnił, że to najpewniej zakażenie i Wei Ying może od niego nawet umrzeć, jednak przy dobrej opiece i czyszczeniu wszystko powinno być dobrze. Przetarł je alkoholem i wodą i zmienił bandaż na czysty.

Lan Zhan przy tym wszystkim stał obok i przyglądał się, ciekawość aż paląca zjadała go od środka. Kto mógł to zrobić? Dlaczego to zrobił? Tyle pytań bez odpowiedzi, póki jego ukochany się nie obudzi. A miał być w śpiączce jeszcze jakiś czas.

I wszyscy w Gusu Lan wiedzieli, że nie uda im się przekonać Pana Przynoszącego Światło do odejścia od łoża Wei Yinga choćby na krok.

○•°Obietnica°•○|wangxian|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz