667 83 36
                                    

Nieczęsty to widok, Hanguang-Jun roniący łzy a tym bardziej płaczący jak małe dziecko. Na szczęście, a może i nie był tu samo. Nikt nie mógł zobaczyć jego słabości i szydzić...ale nikt też nie mógł otrzeć jego łez. Tak zrobiłby Wei Ying.

- Ah, Wei Ying dlaczego znowu jestem sam? Dlaczego cię nie ma? - zapłakał gorzko. Płakał z bezsilności i wściekłości. Nie wiedział co z jego ukochanym i dlaczego nie wrócił. Minął już rok, a nawet więcej. Rozstali się wczesną wiosną, wiosna już się kończyła rok później. Mogło stać się tyle rzeczy. Przez rok narodziło się wiele nowych dzieci i zmarło wielu starców, przyroda zdążyła umrzeć i odrodzić się. Niczym Wei Wuxian niedawno. Lan Zhan nie chciał tego ponownie przeżywać.

Pomyślał nawet o utopieniu się w rzece przez chwilę, dlatego spojrzał na nią. Głębia zdawała się być przeźroczysta i świeża, lecz w nocy stawała się czarna i zdradziecka. Zachodzące słońce odbijało się pięknie w wiecznie żywej tafli, rozpływając się i drżąc. Lan Zhan zmarszczył brwii. Przez chwilę zdawało mu się, że na brzegu obok zobaczył coś również czerwonego. Wytężył swój wzrok i teraz był pewny. Na drugim brzegu widział czerwoną wstążkę.

Strapione serce ożyło na nowo, bijąc w dziki rytm, prawie wyrywając się z piersi. Złudna nadzieja pojawiła się w duszy Lan Wangjiego, znał pewną osobę, która była właścicielem takiej wstążki. Tak bardzo liczył, że zobaczy kąpiącego się w rzece Wei Yinga. Złapie go za włosy, przytuli mocno jego ciało i nakrzyczy na niego za bycie okrutnym. Nie ma innej opcji. Rozejrzał się dziko, jednak nie widział upragnionej postaci, znał jego sylwetkę i nie mógł jej nie zauważyć w wodzie.

Przeleciał na mieczu na drugi brzeg i ponownie spojrzał dookoła, podnosząc wstążkę. Przyjrzał się jej, po czym niepewnie ją powąchał. I tak, mimo spłukania wodą z rzeki, mógł wyczuć delikatny zapach tak dobrze znany jego nozdrzom, to był zapach Wei Wuxiana. Coś na wzór przedziwnej słodyczy, świeżej wody i kwiatu lotosu. I może czasem potu, gdy razem walczyli ramię w ramię, chroniąc siebie nawzajem. Skoro to jego wstążka to i on sam musi być niedaleko, prawda?

Lan Zhan szedł brzegiem rzeki i skanował wzrokiem każdy centymetr kamiennego wybrzeża i krzaczków obok. Oddychał szybko, serce oczekiwało wybranka stojącego na brzegu. Może on zostawiał mu ślady? Nie, to niedorzeczne, to...to Wei Wuxian!

Mężczyzna prawie się zachłysnął powietrzem, widząc ciało leżące na brzegu. W duszy błagał, by po prostu spał, choć wiedział że to niemożliwe.

Długie, brązowe włosy były nieco mokre, gdyż wpadały już do rzeki. Szata była inną niż ta w której pożegnał go mąż.

Podbiegł do mężczyzny na brzegu i ostrożnie przekręcił go na plecy. Nagle przed oczami przeleciały mu wszystkie ich małe codzienności zanim pozwolił mu odejść. To jak Wei Ying znajdował byle powód aby dotknąć jego opaski na czole, to jak całował go w nadgarstek. Ich krótkie, słowne sprzeczki, wspólna gra na instrumentach. Nadal pamiętał ciepło jego rąk i oddechu na swojej szyi, gdy kochali się w lesie przed rozstaniem. Liczył wtedy, że przy następnym, bliskim spotkaniu znów to poczuje, usłyszy śmiech i słodki głos ukochanego. Chciał jego ciepła i uśmiechu, głosu i irytującego podskakiwania.

Dlaczego więc otrzymał tylko zamknięte oczy, lodowate i zesztywniałe ciało na brzegu rzeki?

Bał się. Cofnął rękę, gdy tylko poczuł chłód ciała Patriachy Yiling. Bał się sprawdzić oddech, puls. Nie chciał się przekonać, że ich nie ma. To by oznaczało zgon a Wei Wuxian przecież nie może umrzeć, nie ma prawa. Przypomniał sobie jak wrócił na Kurhany, szukać ukochanego, jego rzeczy... nie chciał by ktokolwiek inny ich dotykał i liczył, że może... że może śmierć była tylko pozorna, że była sztuczką. Naraził się wujowi, opiekując się Wei Yingiem, wszyscy uważali go wtedy za potwora, ale nie on. W jaskini nie znalazł mężczyzny a małego chłopca ukrytego w dziupli. Całego w gorączce, wtedy też bał się brać A-Yuana na ręce, bał się że chłopiec wychowywany przez Xiana, niewinne dziecko mogłoby nie żyć. Ale skoro wtedy nie przeżył rozczarowania to i może teraz będzie dobrze?

W myślach zaklinał wszystkich bogów, prosząc o cud. Drżącą ręką dotknął miejsca pod dłonią ukochanego, sprawdzając puls. Nachylił się nad piękną twarzyczką i zamknął oczy. Usłyszał to i poczuł. Słaby, urywany oddech i jeszcze słabszy puls. Żył, ah żył! Radość jednak szybko zastąpiła panika i determinacja. Wei Wuxian ledwo oddychał, był wyczerpany i lodowaty, musiał jak najszybciej trafić do łóżka, dostać lecznicze zioła.

Lan Zhan chciał obejrzeć go, szukać ran ale było już za ciemno i za późno. Choć chciał tulić go do siebie i nie puszczać, wycałować każdy fragment jego twarzy, wiedział że nie może. Musiał natychmiast zabrać go do Gusu Lan. Wziął go na ręce jak niegdyś na początku ich przygód, gdy przejął klątwę Jin Linga na swoje ciało i Wangji zaniósł go jak nową żonę do gospody. Ostrożnie uniósł go. Wei Ying miał bose stopy, czarne spodnie i białą koszulę, rozdartą do połowy nie wiedzieć czemu. Był cały mokry i niestety już nawet nie drżał. Przycisnął go do swojej ciepłej piersi, otulając rękawami białej szaty. Wei Wuxian był przerażająco lekki, ale żył. Żył i tak miało pozostać.

Hanguang-Jun przysiągł sobie, że doprowadzi ukochanego do zdrowia i już nigdy nie zostawi. Czy to miała być kolejna niespełniona obietnica?





***

Zabijecie mnie, jeśli Wei Yinga zabiję, co nie?

Jak się wam podoba? Dziękuję za każdą waszą gwiazdkę i opinię, są dla mnie bardzo ważne i liczę się z nimi. Mam nadzieję, że odpowiednio oddaję charaktery postaci? No a teraz znikam spać. Piszcie co myślicie o tym :p

○•°Obietnica°•○|wangxian|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz