Pierwsze wspomnienie z dzieciństwa Draco pamięta wyraźnie. Miał wtedy nie więcej niż 3 lata i trzymał się kurczowo nogawki ojca, spoglądając nieśmiało na nieznajomego przybysza, który pojawił się w drzwiach wejściowych ich posiadłości. Zapamiętał tylko buty – czarne, lakierowane na połysk, tak, że odbijało się w nich światło żyrandola. Bał się spojrzeć wyżej. Coś podpowiadało mu, że nie powinien. Gdy tylko tajemnicza postać przekroczyła próg domu, ojciec delikatnie, acz stanowczo odsunął chłopca od siebie. Dziecko ponowiło uścisk i przywarło mocniej do taty, ale ten z cichym westchnieniem, oderwał je stanowczo i odszedł wraz z gościem w kierunku salonu.
To był ostatni raz kiedy Draco przytulił się do taty.
...
Gdy miał 9 lat, zaprzyjaźnił się z chłopcem imieniem Liam. Byli wtedy we Francji, jak mawiał ojciec „w celach biznesowych", więc Draco dostał nieme przyzwolenie na samodzielne organizowanie sobie czasu. Pod pretekstem lektury na świeżym powietrzu, wymykał się do pobliskiego portu. Liam miał kasztanowe loki, brud za paznokciami i karmelową opaleniznę od całych dni spędzanych na słońcu. Był tak inny od Draco i przez tę inność właśnie tak fascynujący. Liam mógł biegać po torach, grać w kapsle i jeść frytki brudnymi rękami. Draco mógł jedynie czytać w cieniu pomiędzy obiadem a kolacją i wyjątkowo nie musiał nosić zaprasowanych w kant spodni. Liam miał coś jeszcze, czego Draco tak bardzo mu zazdrościł. Piękny, soczyście czerwony rower z dzwonkiem i odblaskami.
– Chcesz się kopsnąć? – zapytał pewnego dnia brązowoskóry chłopiec, żując ostentacyjnie gumę.
Oczy blondyna zaświeciły się z ekscytacji. Chwycił żarliwie metalową kierownicę i pomknął przed siebie po szrucie, wzniecając chmurę pyłu.
– Tylko uważaj na niego! To mój prezent od taty – usłyszał za sobą ostrzegawczy krzyk.
Tak, pamiętał tę absurdalną historię o tym, jak Liam musiał przez 4 miesiące pomagać rodzicom na targu rybnym, żeby zarobić sobie na wymarzony pojazd. Żałosne.
Przejażdżkę na mugolskim rowerze Draco do dziś zalicza do skromnej kolekcji najszczęśliwszych wspomnień. Wiatr we włosach, ciepłe promienie zachodzącego słońca muskające skórę, zapach morza, trawy i rdzy – to dla niego definicja wolności.
Wieczorem wrócił do rezydencji spocony, z rozwichrzonymi włosami i wielkim uśmiechem na zarumienionej twarzy. Nie spotkało się to z aprobatą Lucjusza Malfoya, który zwyzywał właściciela czerwonego roweru od plugastwa, biedoty i szlamu.
Tamtego wieczoru Draco nauczył się, że ważniejszy od jego szczęścia jest wizerunek rodziny.
Następnego dnia młody Malfoy pojawił się w porcie w wyprasowanych w kant spodniach i z zaciętym wyrazem twarzy. Unikając pytającego wzroku przyjaciela, chwycił czerwoną ramę i pewnym ruchem zrzucił rower pomiędzy zacumowane łodzie. Gdy przerażony Liam rzucił się do wody, próbując uratować najcenniejszy przedmiot, jaki posiadał w swoim 10-letnim życiu, blondyn splunął mu w wykrzywioną szokiem twarz. Następnie wyrecytował nauczony na pamięć tekst pełen okrucieństw odwołujących się do statusu materialno-społecznego rodziny chłopca. W nagrodę Draco dostał od ojca najnowszą miotłę z piękną czerwoną rączką.
...
Kilka lat później spadł z tej miotły i koszmarnie pogruchotał sobie żebra. Ból był oślepiający, wyrywał mu z klatki piersiowej oddech i wkładał w płuca gwoździe. Draco zaparł się w sobie ze wszystkich sił i chwytając się rękami każdej ściany, a potem także schodów, dostał się jakoś do piwnicy swojego ojca. Tam, wśród labiryntów półek, skryptów i enigmatycznych etykiet, odnalazł odpowiednią buteleczkę i otworzył odpowiednią księgę na odpowiedniej stronie. Lucjusz Malfoy zastał go półnagiego, zgiętego w pół z różdżką przy siniejących żebrach, w trakcie inkantacji zaklęcia leczniczego. Nie zapytał, co się stało, nie zapytał, czy bardzo boli, nie ostrzegł również, że jedno źle zaakcentowane słowo może zrobić mu więcej krzywdy, niż złamana kość. Zamiast tego położył mu dłoń na głowie i prawie troskliwym gestem, odsunął z jego spoconego czoła kilka srebrnych kosmyków.
– Jestem z ciebie dumny, synu – powiedział tylko i opuścił pomieszczenie. I chociaż słowa te pozbawione były emocji, dotyk palców był zimny i nieznajomy, a cała interakcja trwała może 10 sekund, to Draco czuł się jak nowo narodzony. Ból został zepchnięty na bok przez galopujące szczęście.
Wtedy nauczył się, że ukrywanie cierpienia jest dobre, że ból może prowadzić do przyjemności.
...
Lucjusz Malfoy był jego bogiem, mentorem i największym autorytetem. Draco zawdzięcza swojemu ojcu wiele cennych lekcji życia. Bez nich nie byłby tym, kim jest teraz.
Pewnego dnia znalazł w ogrodzie, na skraju ich rezydencji, kota. Miał wtedy 5, może 6 lat, nie więcej. Kot miał nie więcej niż kilka miesięcy i mieścił się w dłoni. Draco wyciągnął niepewnie rękę i pogłaskał czarny puszek. Nigdy jeszcze nie dotykał kociego futra. W domu Malfoyów, zwierzęta inne niż sowy i węże, były poza nawiasem dyskusji.
Kocię miauknęło piskliwie i przekręciło się na bok, odsłaniając wielką, ropiejącą ranę na brzuchu. Futerko w tym miejscu było pokryte krwią i brudem, a równe odstępy wskazywały na ślad po ugryzieniu. Chłopiec, najdelikatniej jak tylko umiał, podniósł czarną kulkę i z bijącym sercem ruszył w kierunku domostwa.
– Csii, już dobrze, mój tata się tobą zaopiekuje – zapewniał zwierzę w drodze, tuląc do siebie dygoczące, bezbronne maleństwo.
– Wiem, że cię boli. Nie piszcz tak, proszę – błagał kota za każdym razem, gdy ten wydawał z siebie rozdzierający serce odgłos.
W rękach ojca Dracona kot szybko się uspokoił, gdy ten, jednym machnięciem różdżki, pozbawił zwierzę życia.
– To jest właśnie łaska, synu – wytłumaczył cierpliwie roztrzęsionemu pięciolatkowi, który wciąż trzymał w objęciach bezwładne ciałko.
Patrząc w stygnące czarne oczy, Draco nauczył się, że odruchy serca należy tłumić, bo nie są mile widziane w ich domu. Od tamtego zdarzenia bał się kotów i właściwie wszystkich zwierząt innych niż sowy i węże.
...
Jego rodzice rzadko się kłócili. Właściwie w ogóle rzadko ze sobą rozmawiali. Dom rodzinny Malfoy kojarzył głównie z dźwiękiem trzasku drew w kominku i przewracanych w ciszy kartek ksiąg. Tak mijały lata jego dzieciństwa i dorastania, z krótką odskocznią, gdy bez zapowiedzi, z dnia na dzień, pakowali się i wyjeżdżali na kilkudniowe wakacje do Francji, które czasami potrafiły trwać miesiącami. Draco podejrzewał, ale nigdy nie powiedziano mu, jaki był powód tych wyjazdów. Był jednak wdzięczny za tamte beztroskie dni nad brzegiem kanału La Manche, które wybijały ich rodzinę z grobowej rutyny. Raz do tego stopnia, że ojciec zapomniał rzucić na apartament letniskowy bariery wyciszającej.
Tym samym do uszu Dracona doszły słowa, które z pewnością nie były przeznaczone dla niego.
– Wychowujemy własnego syna na potwora – ze słów Narcyzy przebijała desperacja. Draco nigdy nie słyszał w jej głosie tylu emocji i żałował, że przez ścianę nie może zobaczyć jej twarzy.
– Dlatego, że go kochamy – odpowiedział jej męski głos, a nastolatek nie mógł wprost uwierzyć, że należy do jego ojca. – Tylko w ten sposób możemy go chronić, Narcyzo. Jeśli będzie miał uczucia, będzie miał wątpliwości, a wątpliwości zaprowadzą go do grobu.
Usłyszał, jak matka wzdycha, a ojciec wstaje od stołu. Serce zatrzymało się mu na moment, gdy myślał, że idzie w jego kierunku. Potem dobiegł go z salonu ciężki, pełen goryczy ton Lucjusza:
– Zło zawsze wygrywa, taki dominuje układ na tym świecie.
– To okrutne – stwierdziła z obrzydzeniem Narcyza.
– To najlepsze, co możemy dla niego zrobić.
CZYTASZ
Sny grzesznych dusz #drarry
FanfictionTo sen, to jeden z tych snów, które ostatnio cały czas go prześladują - powtarza w myślach. - To nie jest sen - padają słowa. Chłopak rozgląda się po pomieszczeniu w panice. Spokojnie, to znowu ten sen, gdzie jesteśmy w Pokoju Życzeń, zaraz się ob...