Znowu poślizgnął się w kałuży wody, która wzięła się tam niewiadomo skąd. Tym razem nie zwrócił już uwagi na niepokojący fakt, że kroki, które zostawiły te mokre ślady urywają się magicznie w połowie drogi. W jego myślach nie było żadnej logiki, tylko czysta panika i przerażenie.
Pędził na złamanie karku przez schody, wieże i korytarze, na tonący w strugach deszczu dziedziniec. Musiał upewnić się, że to nie jest jakiś szaleńczy sen, heretyczna czarna magia, która do końca jego dni każe mu żyć z poczuciem winy. Musiał upewnić się, że bezwładne ciało, które tam leży jest ciałem Draco Malfoya.
Na darmo próbował wykrzesać z niego iskrę życia, poskładać jak zbity wazon roztrzaskane elementy czaszki. Szare oczy zgasły, a Harry najbardziej na świecie pragnął wykrzesać z nich jeszcze odrobinę błysku.
Nie.. To nie może być... To nie...
Próbował wyprzeć prawdę, ale ona trwała nieruchomo, tak jak martwe ciało przed nim.
Niebo przeciął kolejny błysk i towarzyszący mu rozdzierający huk. Warunki atmosferyczne tylko dodawały grozy makabrycznemu widokowi przed nim. Strugi deszczu uderzały go w twarz, tak że już niemal nic nie widział. Trząsł się z zimna, ale i tak trwał przy zgasłym ciele chłopaka, jakby chciał mu dotrzymać towarzystwa podczas tej strasznej burzy. A może to Harry szukał pokrzepienia w lodowatych dłoniach, żeby przetrwać burzę w swoim wnętrzu?
Setki silnych emocji i myśli kotłowały się w nim, walcząc o dominację. Strach, bezradność i ból zostały zdominowane przez poczucie winy, które ciężko osiadło na dnie gryfońskiego serca i szybko wypełniło go całego. Nie tylko był tyle czasu obojętny na jego krzywdę, ale sam był jej częścią. W ostatecznym rozrachunku nic nie różniło go od ślizgońskiej natury Malfoya, ale tylko Malfoy poniósł za to karę.
Pocałunek wywrócił całą ich relację do góry nogami, stawiał wszystko w innym, rażąco ostrym świetle. Harry był zbyt roztrzęsiony, żeby ustosunkować się do tego gestu, ale gdyby tylko wiedział, patrzyłby na Ślizgona inaczej. Przynajmniej jak na człowieka zdolnego do uczuć.
Nie przewidział bowiem, że Malfoy jest w rzeczywistości niezwykle wrażliwy. Przez długi czas nie posądzał go nawet o posiadanie jakichkolwiek ludzkich odruchów empatii.
To stało się zbyt szybko, zbyt gwałtownie. Myślał, że kontrolował sytuację, że dobrze połączył puzzle. Za późno zrozumiał, że to nie była gra indywidualna. Malfoy tym nieśmiałym pocałunkiem dorzucił mu element, który nigdzie nie pasował, burząc tym samym całą układankę.
Puzzle.
Coś ożywiło się w jego wnętrzu, wysyłając małą iskierkę nadziei do przepełnionego bólem serca.
Wystarczy, że połączy dobrze puzzle..
Niczym błyski flesza pojawiały się w jego głowie sekundowe migawki. Korynckie kolumny łazienki na szóstym piętrze, bezbrzeżnie smutne oczy, miękkie wargi, korytarz, woda, pierwszy odgłos burzy...
Jak porażony prądem zerwał się na równe nogi.
– Naprawię to – złożył obietnicę martwemu chłopcu. – Naprawię cię.
Pozostawiając rozgruchotane zwłoki na środku dziedzińca, rzucił się szaleńczym biegiem w kierunku zamku. To nie uczucia pchały go do przodu – nad nimi nie miał czasu myśleć. Nie była to też żadna logika. Jedynie czysty lwi instynkt, który kazał mu uratować Malfoya kosztem własnego życia.
Wbiegł do Salonu Gryffindoru nie dbając o to, że o 1 w nocy uczniowie pogrążeni są już w głębokim śnie. Miał tylko jeden cel.
– Hermiona!
CZYTASZ
Sny grzesznych dusz #drarry
FanfictionTo sen, to jeden z tych snów, które ostatnio cały czas go prześladują - powtarza w myślach. - To nie jest sen - padają słowa. Chłopak rozgląda się po pomieszczeniu w panice. Spokojnie, to znowu ten sen, gdzie jesteśmy w Pokoju Życzeń, zaraz się ob...