Malfoy się rozpada

231 17 1
                                    

– Lucas może być, ale Jamie? Przecież gość ma  IQ ziemniaka! – wyrzuca z siebie Ron, od ostatniego incydentu niezwykle oburzony wizją spoufalania się ze Złotą Gwardią

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

– Lucas może być, ale Jamie? Przecież gość ma IQ ziemniaka! – wyrzuca z siebie Ron, od ostatniego incydentu niezwykle oburzony wizją spoufalania się ze Złotą Gwardią.

Harry wybucha śmiechem, przypominając sobie maślane oczy pełne uwielbienia, które posyłał Ron do Jamiego za każdym razem, gdy ten odpyskował coś Ślizgonom.

Chłopaki Złotej Gwardii – polubił ich. Mieli w sobie coś z Freda i Gorge'a, ten luzacki sposób bycia, który magicznie udzielał się wszystkim wokół. Ich obecność w jego życiu była na swój sposób terapeutyczna. Zaczął się przy nich częściej uśmiechać, ale nie na pokaz, tylko tak prawdziwie, szczerze śmiać. Ten zdrowy śmiech okazał się być najlepszą bronią przeciw wspomnieniom wojny, które coraz rzadziej nawiedzały go w snach. Wydawałoby się, że cały roztrzaskany niegdyś w drobny mak świat, zaczynał powoli wracać na swoje miejsce. Jednocześnie czyjś inny świat rozsypywał się na jego oczach.

– Hej, Gwiazdo – głos Lucasa wyrywa go z zamyślenia. – Poświęcasz mu ostatnio więcej uwagi, niż swojej ekipie.

Harry zdaje sobie sprawę, że gapi się beznamiętnie w stół Slytherinu. Fatalny stan Ślizgona coraz częściej nie daje mu spać po nocach. Obserwuje jak Malfoy, pod wpływem presji otoczenia, pęka i rozpada się na drobne kawałki. Dopiero teraz widzi z jak kruchej gliny ulepiony jest jego wróg.

Odrzucony przez wszystkich, wyrzucony poza margines społeczny, bez nikogo, na kim mógłby się oprzeć. Harry nie raz był w takich sytuacjach, ale zawsze miał obok siebie Rona i Hermionę. Malfoy nie miał nikogo.

Skulona sylwetka, sine usta, puste wyblakłe oczy. Coś niewygodnego uwiera go pod powierzchnią skóry, gdy na niego patrzy.

Sumienie.

Jasne, na początku sprawiało mu satysfakcję obserwowanie jak czystokrwisty książę spada ze schodków hierarchii i nikt go nie łapie. Nie będzie przecież ukrywać – to było całkiem sprawiedliwe.

Teraz, gdy patrzy na wrak człowieka, który cierpi, gnije w swojej głowie targany demonami przeszłości i zaraz rozpadnie się w proch, jeśli nikt mu nie pomoże, czuje znajomą potrzebę pomocy. Malfoy już odbył swoją karę.

Wstaje bez słowa i pewnym krokiem kieruje się w stronę stołu węży, ignorując oburzone szmery Gryfonów. Siada naprzeciwko Malfoya i natarczywym spojrzeniem zmusza go do podniesienia wzroku. W cieniu kaptura widać tylko kontur twarzy i szare oczy, które – zauważa ze zgrozą Harry – straciły cały swój blask. Po bladych rysach znowu przebiega ta nieodszyfrowana mieszanka nieudawanego zaskoczenia i czegoś ciepłego, co kruszy lód w sercu Wybrańca.

– Powinniśmy poroz... – zaczyna, bo istotnie jest kilka sytuacji z ostatniego tygodnia, które zdecydowanie wymagają wyjaśnienia, ale Ślizgon wchodzi mu bezceremonialnie w słowo. Ma już na twarzy z powrotem swoją zwyczajową, gadzią maskę.

– Nie chcę twojej litości, Potter – cedzi przez zaciśnięte zęby, patrząc mu wrogo w oczy. – Dotarło czy chcesz, żebym ci to zapisał na kartce?

Harremu musiało się przewidzieć. W tych oczach nie było żadnych ciepłych refleksów.

Sny grzesznych dusz #drarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz