[BONUS III] Na psa urok

343 20 45
                                    

Święta Trójca kręciła się niespokojnie po Wielkiej Sali, standardowo szukając brakującego ogniwa swojej paczki. Zauważając połyskujące na szatach złote odznaki, Hermiona ruszyła szturmem w stronę Złotej Gwardii, wlokąc za sobą Rona.

– Widzieliście Harrego? - zadała pytanie, chociaż brzmiało bardziej jak oskarżenie. Zaraz potem zreflektowała się i dołożyła kilka słów wyjaśnień już milszym głosem: - Powinien mieć zaraz prywatne lekcje z profesor Whittle, a nie ma go tutaj, pod salą, ani w dormitorium.

– Nie widzieliśmy – odpowiedział Lucas, nie podnosząc wzroku znad miski płatków. Był pochłonięty układaniem czekoladowych kulek w jakiś najwyraźniej skomplikowany wzór.

– Czy to przypadkiem nie było wasze główne i jedyne zadanie – pilnować go? Po cholerę wy tutaj w takim razie jesteście? - zirytowała się Hermiona, wyprzedzając w tym nawet Rona, który i tak już wyraźnie poczerwieniał.

Jamie zlustrował ją swoim spokojnym jak ocean wzrokiem, na którego horyzoncie czaił się zawadiacki błysk - zbłąkana iskra, która dawała ci do zrozumienia, że nic u właściciela tego spojrzenia nie jest brane na poważnie. Błysk zniknął, a Jamie spuścił wzrok na gazetę, którą trzymał w dłoniach. Lucas wciąż pracował z pietyzmem nad swoimi płatkami.

– Instrukcje nie były jasne – skwitował chłopak w lokach i zwinnym ruchem rozpostarł Proroka, zostawiając kipiących ze wściekłości Gryfonów po drugiej stronie papierowej barykady.

– To dla ciebie - brunet skończył rzeźbić swoje dzieło i popchnął miskę w kierunku towarzysza, wyraźnie zadowolony z efektu. W przeciwieństwie do obdarowanego, który zmrużył oczy i w ramach podziękowania przyłożył przyjacielowi trzymaną gazetą. Kulki w mleku układały się w bardzo dopracowany wzór męskiego członka.

- Zgłoszę was, zgłoszę! - wybuchł rozgrzany do czerwoności Ron.

– Chodź, od tych złotych błaznów niczego się nie dowiemy – zareagowała Hermiona, obrzucając Złotą Gwardię pełnym oburzenia spojrzeniem. Wzięła swojego szamoczącego się chłopaka pod pachę i wyciągnęła z Sali Jadalnej na samotne poszukiwania brakującej trójki w ich Trójcy.

Złote Błazny odetchnęły z ulgą. Skłamali – instrukcje były bardzo jasne. Chronić Harrego Pottera, nawet jeśli oznaczało to chronienie go przed jego przyjaciółmi na jego prośbę.

Rzeczony Harry Potter znajdował się bowiem w tym samym momencie setki mil na północ, w korytarzu przepastnej, londyńskiej kamienicy. Nie kłopocząc się pukaniem czy inną formą zapowiedzi, nacisnął staromodną klamkę i wszedł do środka. Omiótł wzrokiem pomieszczenie. Wyglądało dokładnie tak, jak gdy ostatnim razem je odwiedzał, jakby obecny lokator próbował zataić fakt, że ktokolwiek tutaj mieszka. Po prawej sterta starych ksiąg, która nie mieściła się już na półkach, po lewej wysłużona kanapa, którą dobrze pamiętał z czasów, gdy sam tutaj żył. Na stole leżała filiżanka po niedopitej kawie, ale generalnie w salonie panował nienaganny porządek. Ogień trzaskał cicho w kominku, tworząc iluzję domowej atmosfery.

Harry obszedł stół i przerzucił od niechcenia kilka kartek otwartej księgi, gdy usłyszał charakterystyczny szelest szat po drugiej stronie pomieszczenia. Nie podnosząc wzroku znad woluminów, przywitał mieszkańca, jakby to tamten był nieproszonym gościem:

– Dzień dobry, Sewerusie.

– Potter – poinformował głos mało przyjaźnie.

– Tak się nazywam.

Harry uśmiechnął się sztucznie i spojrzał wreszcie w pełne zimnej furii czarne oczy.

– Co ty tutaj robisz? - warknął Snape.

Sny grzesznych dusz #drarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz