Od czasu ataku na Ritę Skeeter Trójca Gryffindoru poszerzyła się o dwie osoby, dając tym samym liczbę 5.
– To absurd – kwituje z niedowierzaniem Harry, patrząc z ukosa na dwóch wysportowanych mężczyzn w eleganckich granatowych uniformach. – Jestem Chłopcem, Który Przeżył. Słyszeliście kiedyś o tym?
– A my jesteśmy tu po to, żeby dbać o ten tytuł w niezmienionej formie – odzywa się jeden z dryblasów i wyszczerza zęby w uśmiechu.
– Nie wierzę... – Bohater Magicznego Świata wydaje się być doszczętnie załamany. – Mam 18 lat, stoczyłem tysiące walk na śmierć i życie, pokonałem Voldemorta, ale i tak potrzebuję dwóch bezmózgich goryli, którzy będą osłaniali mi plecy, jak szczam?
– Ej, grzeczniej – obrusza się ten wyższy.
– Daj spokój, jesteśmy tu tylko po to, żeby chronić cię przed Sritą Rkeeter. Wiemy, że umiesz o siebie zadbać, Złotko – mityguje kolegę blondyn i mruga do Harrego pojednawczo – Um, to jest, Złoty Chłopcze – poprawia się z głupim uśmiechem na twarzy.
– Aurorzy serio nie mają co robić? – wzdycha czarnowłosy chłopak.
– Nie jesteśmy aurorami, tylko Gwardią Specjalną Konfederacji Czarodziejów Stanów Zjednoczonych, a konkretniej, Złotą Gwardią – wyjaśnia, pokazując dumnie złotą odznakę. – Kilka miesięcy temu skończyliśmy Ilvermorny w Massachusetts, no i zaraz potem rekrutowali do nowej służby, więc zgłosiliśmy się, żeby tutaj przyjechać.
– Po co? – Gryfończycy wymieniają między sobą zdumione spojrzenia.
– To chyba oczywiste. Prywatny Ochroniarz Harrego Pottera będzie fajnie wyglądać w CV, nie?
– No i fajnie zobaczyć w końcu ten osławiony Hogwart – dodaje drugi, dotykając palcem ramy obrazu w hollu.
– Łapy przy sobie, zbereźniku! – podnosi alarm Gruba Dama, a wszystkie postacie z obrazu wbijają w nich oburzone spojrzenia.
Przedstawiciel Złotej Gwardii zdaje się być niespeszony. Wyciąga dłoń do Gryfonów i odsłania rząd białych, równych zębów w czarującym uśmiechu:
– Jestem Jamie, a ten tam to Lucas.
Harry lustruje wskazanego chłopaka. Wygląda jak kapitan drużyny sportowej w collegu i zdaje się być ucieleśnieniem amerykańskości. Wysoki, atletyczny, ładnie zarysowana szczęka, modnie zaczesane brązowe włosy, bezbłędny uśmiech.
Brakuje mu tylko bluzy z napisem LA, myśli kwaśno.
Obu chłopców wyróżnia z tłumu głęboka opalenizna, która kontrastuje z odcieniem skóry statystycznie bladych Brytyjczyków. Ten, który przedstawił się jako Jamie ma do tego egzotyczne złotobrązowe loki, które odbijają świetliste refleksy za każdym razem, gdy potrząsa głową ze śmiechem. A śmieje się cały czas i całym sobą. Śmieje się jego twarz, usta i oczy. Duże brązowe oczy, które nie widziały wojny, nie widziały cierpienia, a już z pewnością nie widziały śmierci swoich przyjaciół.
Chłopcy z Vogue, american beauty, wizytówki USA przysłane w prezencie, żeby polepszyć stosunki polityczne i wzbogacić zdjęcia do gazet o nowe uśmiechy. Nie mają nic wspólnego z żołnierzami, którzy mogliby zapewnić Gryfonom jakąkolwiek opiekę.
Harry niechętnie odwzajemnia uścisk.
CZYTASZ
Sny grzesznych dusz #drarry
FanfictionTo sen, to jeden z tych snów, które ostatnio cały czas go prześladują - powtarza w myślach. - To nie jest sen - padają słowa. Chłopak rozgląda się po pomieszczeniu w panice. Spokojnie, to znowu ten sen, gdzie jesteśmy w Pokoju Życzeń, zaraz się ob...