𝓡𝓸𝔃𝓭𝔃𝓲𝓪𝓵 𝓣𝓻𝔃𝔂𝓭𝔃𝓲𝓮𝓼𝓽𝔂𝓭𝓻𝓾𝓰𝓲

122 16 14
                                    

Nate:

Jak na złość, miesiąc po mojej wizycie w areszcie mówią o Aleksie.

Nie jest to nic ważnego, tylko zaktualizowanie informacji do mediów, jak się ma jego proces i kiedy może spodziewać się rozprawy, ale mimowolnie jestem skazana tego słuchać.

Wakacje zbliżają się coraz bardziej, a moje oceny z matematyki wcale nie są takie dobre. Wręcz przeciwnie. Są dość złe, przez co całą sobotę muszę uczyć się logarytmów.

— Poważnie przerabiacie to teraz? — pyta Kai, kiedy kładę swój podręcznik, zeszyt i brudnopis na stół, kiedy ten przegląda moje ćwiczenia, które w rzeczywistości są całkiem puste i muszę je uzupełnić, żeby zdobyć jakąś ocenę, która podniesie mi średnią. — Dziwne, wydawało mi się, że to się przerabia w trzeciej klasie.

— Nie żeby coś — wtrąca blondyn. — ale system edukacji mógł się zmienić przez tyle lat, odkąd byłeś w szkole średniej.

— Nie żeby coś — prycha szatyn. — ale może sam chcesz jej to wytłumaczyć?

— Nie umiem matmy — rzuca tata. Zauważam mimo wszystko uśmiech na jego twarzy, a kiedy unosi do nas wzrok puszcza mi delikatne oczko, które ma mnie chyba pocieszyć w tym sobotnim popołudniu, który spędzę nad matmą. I nawet mu się udaje.

Siedzę przy stole w salonie, jeden mężczyzna zajmuje się swoimi sprawami, a drugi stara się wszystko wytłumaczyć mi dość powoli, a w tle lecą wiadomości, gdzie puszczony jest mini reportaż na temat Aleksa. Jak na razie nikomu nie powiedziałam, że tam byłam. Ani rodzicom, ani wujkowi Wu (do którego miałam się dzisiaj wybrać z Lloydem, ale matma powstrzymała moje plany, był też plan treningu, ale to trzeba będzie przełożyć na poniedziałek), ani Maxine, ani Harumi, z którą już nie spotkałam się od tamtego czasu. Jak na razie to naprawdę dobrze idzie mi trzymanie się swoich obietnic.

W pewnym momencie cała nasza trójka słyszy domofon do drzwi, co powoduje u mnie zaskoczenie. Tata wstaje, żeby otworzyć, podczas gdy szatyn wypisuje mi kolejne przykłady.

— Ktoś miał przyjść? — pytam zaciekawiona.

— Tylko Cole — odpowiada obojętnie. Słyszę, jak przekręca kluczyk w drzwiach, a potem wraca do pokoju i zajmuje swoje wcześniejsze miejsce.

— Znowu będziecie pracować nad jakimiś rzeczami do pracy?

— Nie — mówi tata, kierując kartkę w moją stronę. — To może poczekać. Teraz matma.

Słyszę, jak drzwi otwierają się, a zaraz zamykają, nie zwracam na to uwagi. Wujek Cole już od dawna wchodzi do nas bez pukania, jakby był u siebie. Nie przeszkadza mi to, dopóki nie wchodzi do mojego pokoju, a większość czasu i tak spędza w salonie razem z rodzicami.

— Wydaje mi się, że dobrze trafiłem — mówi na powitanie, a zaraz potem zauważam przed oczami fioletowe opakowanie od czekolady. Zaskoczona biorę je w dłoń i odwracam się do mężczyzny.

— Dla mnie? — dziwi się. Nawet siedzący koło mnie tata wydaje się zaskoczony tym miłym gestem. Nie żeby wujek Cole nie był dla mnie miły (bo pewnie jakby tak było, to nie byłby u nas tak często), wręcz przeciwnie. Bardziej chodzi o to, że nie kupował mi słodyczy z każdą wizytą odkąd skończyłam dwanaście lat.

— Tak — Tata krzyżuje ramiona, unosząc brwi. — Jakoś to dziwnie podejrzane.

— Jezu — mamrocze, siadając z niezadowoleniem na kanapę koło blondyna. — Raz od dawna chciałem być miły, a już jakieś pretensje. Tobie też Kai chciałem kupić, ale przypomniałem sobie, że nie lubisz słodyczy.

𝓒𝓱𝓲𝓵𝓭 𝓸𝓯 𝓽𝓲𝓶𝓮 |𝓖𝓻𝓮𝓮𝓷𝓯𝓵𝓪𝓶𝓮 |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz