Pov. Hope
Nieobecnym wzrokiem wpatrywałam się w przestrzeń. Po tym, jak dotarłam do domu od razu zamknęłam się w sypialni. Siedziałam na łóżku z podkulonymi nogami, tocząc w sobie wewnętrzną walkę. Kilka minut wcześniej napisałam wiadomość do brata, w której jak najdokładniej zawarłam informacje, jak dotrzeć do głównej siedziby. Byłam tam tylko raz, na dodatek w środku nocy, dlatego musiałam się porządnie wysilić, aby przypomnieć sobie przejechaną przez nas drogę. Choć napisanie do Harrego nie zajęło mi więcej, niż dziesięć minut, to i tak po dłużej chwili, nie zdołałam nadal wysłać tej wiadomości. Tak bardzo przywiązałam się do chłopaków i James'a, że w tym momencie, no po prostu nie mogłam tego zrobić. Czułam się rozdarta. Chciałam w końcu odzyskać Mike'a oraz go mocno przytulić i nigdy nie wypuścić, ale z drugiej strony po spotkaniu James'a moje życie zaczęło znowu nabierać sensu. Po śmierci rodziców kompletnie się załamałam i jedyne, co mnie utrzymywało przy życiu była myśl, że nie mogłam zostawić Mike'a. Musiałam się zaopiekować moim małym braciszkiem i go z całych sił chronić. Po porwaniu brata znowu poczułam, że wszystko traci sens. Nie rozumiałam, czemu powinnam nadal żyć, czy w ogóle zasługiwałam na to. Życie przestało mnie cieszyć, lecz wszystko się zmieniło po poznaniu bruneta. Stał się moją oporą, kimś komu mogłam ufać i wiedziałam, że przy nim będę zawsze bezpieczna. Niestety wszystko, co dobre kiedyś musi się skończy. A szczególnie u mnie, bardzo szybko. W końcu moje życie to jeden wielki dramat.
Czując zbierające się łzy, przymknęłam oczy. Wręcz z fizycznym bólem nacisnęłam przycisk Wyślij. Zamiast w tej chwili poczuć się lepiej, czułam tylko, jak coś zaczyna rozdzierać mnie od środka. Nie, nie mogę tak.
Szybko wstałam z łóżka i zbiegłam na dół. W pośpiechu ubrałam na siebie kurtkę i buty, po czym wybiegłam z domu. Nawet nie dbałam o to, że nie zamknęłam drzwi na klucz. Teraz to dla mnie nie miało najmniejszego znaczenia. Wsiadłam do samochodu i z piskiem opon wyjechałam z posesji. Mocno wciskając pedał gazu, przyłożyłam telefon do ucha, niecierpliwie czekając, aż osoba, do której próbuje się dodzwonić, w końcu postanowi łaskawie ode mnie odebrać.
- Właśnie miałem do Ciebie dzwonić. - słysząc jego głos poczułam zarazem ulgę i strach jednocześnie. - Czemu nie zadzwoniłaś wcześn...?
- Teraz to nie jest ważne. - przerwałam jego wypowiedź. Wiem, że to było niegrzeczne z mojej strony, ale nie miałam czasu na uprzejmości. - Powiedz mi, gdzie jesteś?
- W siedzibie z chłopakami, stało się coś? - zapytał ewidentnie zmartwiony.
Kurwa, czemu? Czemu zawsze to ja muszę mieć pod górkę?! Nie mógł bezpiecznie teraz siedzieć w domu, przed telewizorem, tylko być w ich kryjówce? No ja pierdole!
- Czy ktoś oprócz was tam jest?
- Tylko jeszcze kilka osób. - zapadła chwila ciszy po drugiej stronie. - Hope mów mi, o co chodzi?
- Kurde, niedobrze. Zaraz tam będę.
- Hope, co się dzieje?
- James jesteście w poważnym niebezpieczeństwie. Musicie uciekać!
Nie usłyszałam odpowiedzi James'a, gdyż w momencie, kiedy skończyłam mówić rozładował mi się telefon.
- Cholera jasna! - warknęłam rzucając telefonem. - Czemu teraz?
Gwałtownie skręciłam w prawo, wjeżdżając na jedną z wielu wyjazdowych ulic miasta. Ze zdenerwowania, aż zaczęłam stukać palcami w kierownice. Przecież ta droga nie była taka długa! Bałam się, że nie zdążę tam przybyć na czas. Nie wyobrażałam sobie takiej możliwości, że się spóźnię i Harry przybędzie tam jako pierwszy. Muszę ich ostrzec przed atakiem! W dupie mam innych ludzi, muszę uratować James'a i naszych znajomych. Innej opcji nie ma. Nie mogę pozwolić na to, aby im się stała jakakolwiek krzywda. Nie kolejnym bliskim mi osobą.
Przez to, że było już bardzo ciemno i cholernie padało, prawie ominęłam skręt na odpowiednią polną drogę. Musiałam wyostrzyć swój wzrok, aby przez przypadek nie wjechać w jakieś drzewo albo rów. Kurwa mogli zainwestować w jakieś światło, albo w lepszą drogę. Jeszcze dobrze się nie zatrzymałam, a już wyskoczyłam z auta i zaczęłam jak najszybciej biec w stronę budynku. Choć ścieżka nie była jakaś zbytnio długa to i tak zdążyłam przemoknąć do suchej nitki. Z przyśpieszonym oddechem wpadłam do środka. Szybko zaczepiłam jakąś pierwszą lepszą osobę i spytałam się, gdzie jest szef. Z tego, co wywnioskowałam z jego słów, znajdowali się w pomieszczeniu, gdzie ostani raz widziałam ich wszystkich razem. Podziękowałam mu skinięciem głowy, po czym popędziłam do tego miejsca, prawie się wypieprzając po drodze na schodach. Gdy z hukiem otworzyłam drzwi od tego pomieszczenia, od razu zauważyłam swoich znajomych. Widząc, że nic im nie jest, westchnęłam wyraźnie z ulgą, ale w tym samym czasie, także się spięłam, uświadamiając sobie, że w każdym momencie może tu przybyć Harry.
- Co się stało? O jakie niebezpieczeństwo Ci chodziło? - spytał James skanując mnie dokładnie wzrokiem, zanim pociągnął mnie na jedno z wolnych siedzeń.
Kątem oka dostrzegłam, jak reszta mi się przygląda z zaniepokojeniem, pewnie dlatego, że w tym momencie nie byłam w najlepszym stanie psychicznym, jak i fizycznym.
- Musicie uciekać, bo oni tu jadą. Zaraz tu będą! Ja jakoś ich powstrzymam, zatrzymam na chwile, a wy musicie uciekać. Nie może wam się stać krzywda przeze mnie. - zaczęłam wyrzucać z siebie słowa z prędkością karabina maszynowego.
- Hej Hope, uspokój się, bierz głębokie wdechy, okej? - odezwał się zmartwiony Logan.
Poszłam za jego radą, przez, co mogłam przynajmniej w małym stopniu się uspokoić.
- Teraz powoli powiedz nam, o co chodzi, kto chce nas zaatakować i skąd to wiesz?
Słysząc te pytania znowu łzy pojawiły mi się w oczach. Wiedziałam, że ta chwila kiedyś będzie musiała nadejść, że w końcu będę musiała wyznać prawdę. Ale w tym momencie nie potrafiłam wydusić z siebie żadnego słowa, ani jednego wytłumaczenia tej sytuacji. Jedyne, co mogłam w tej chwili zrobić, to zacząć ich wszystkich strasznie przepraszać, zalewając się, przy tym łzami. Widziałam, jak wszyscy się nagle spięli i z niedowierzaniem wpatrywali się we mnie.
- Błagam Hope powiedz, że to nie prawda.
W tym momencie rozpłakałam się jeszcze bardziej. Uderzyło we mnie tak wielkie poczucie winy, że nawet nie mogłam spojrzeć nikomu w oczy, a dotyk James'a jakby zaczął mnie parzyć. Byłam istnym potworem. I choć niby wyglądałam na silną, tak naprawdę byłam strasznie słaba. Słaba i głupia.
W chwili, gdy usłyszałam w oddali jakieś strzały i szarpaniny, aż podskoczyłam na kanapie. Mężczyźni zaczęli kląć pod nosem i szukać jakiś broni, bo jak na nieszczęście nie posiadali teraz żadnej, przy sobie. Jestem pewna, że w tym momencie nie dowierzali, co się aktualnie wyprawia. Zanim chłopcy znaleźli jakikolwiek pistolet, czy też nóż, do pomieszczenia wbiegło kilkunastu uzbrojonych mężczyzn. A na dodatek na ich czele stał Harry. Z piskiem odsunęłam się od bijących się mężczyzn, aby przypadkiem też nie oberwać. Zakrywając sobie usta obydwoma rękami wpatrywałam się, jak moi przyjaciele są powalani na ziemie i obezwładniani. Ten widok przyprawiał mnie o gęsią skórkę i nowe łzy na policzkach. Mój starszy brat widząc, że wszystko idzie po jego myśli, zaczął się radośnie śmiać.
- Brawo siostra. - poczochrał mnie czule po głowie i w geście uznania położył mi dłoń na ramieniu.
Na te słowa James, jak i cała reszta zdębiała jeszcze bardziej. Czułam jakby z nienawiścią się we mnie wpatrywali, kiedy stałam obok prawej ręki bossa. W chwili, gdy zostali wyprowadzeni, mój wzrok spotkał się ze spojrzeniem bruneta. Przez jego zawiedziony i oszołomiony jeszcze wzrok, spuściłam głowę w dół. Nie mogłam znieść jego spojrzenia. A to wszystko nie miałoby miejsca, gdybym się jak głupia gówniara nie zakochała.
***********************************************************************************************
CZYTASZ
Gra się rozpoczęła skarbie...
Teen Fiction(Fragm.) Gdy wróciłam do domu było cicho jak makiem zasiał. Zaniepokojona zaczęłam się rozglądać po wszystkich pomieszczeniach wołając, przy tym brata. Nie mogąc go znaleźć usiadłam na kanapie czując to coraz większe przerażenie. Chciałam już dzwoni...