Rozdział 38

1.5K 41 0
                                    

Pov. Hope

Nieobecnym wzrokiem wpatrywałam się w przestrzeń. Po tym, jak dotarłam do domu od razu zamknęłam się w sypialni. Siedziałam na łóżku z podkulonymi nogami, tocząc w sobie wewnętrzną walkę. Kilka minut wcześniej napisałam wiadomość do brata, w której jak najdokładniej zawarłam informacje, jak dotrzeć do głównej siedziby. Byłam tam tylko raz, na dodatek w środku nocy, dlatego musiałam się porządnie wysilić, aby przypomnieć sobie przejechaną przez nas drogę. Choć napisanie do Harrego nie zajęło mi więcej, niż dziesięć minut, to i tak po dłużej chwili, nie zdołałam nadal wysłać tej wiadomości. Tak bardzo przywiązałam się do chłopaków i James'a, że w tym momencie, no po prostu nie mogłam tego zrobić. Czułam się rozdarta. Chciałam w końcu odzyskać Mike'a oraz go mocno przytulić i nigdy nie wypuścić, ale z drugiej strony po spotkaniu James'a moje życie zaczęło znowu nabierać sensu. Po śmierci rodziców kompletnie się załamałam i jedyne, co mnie utrzymywało przy życiu była myśl, że nie mogłam zostawić Mike'a. Musiałam się zaopiekować moim małym braciszkiem i go z całych sił chronić. Po porwaniu brata znowu poczułam, że wszystko traci sens. Nie rozumiałam, czemu powinnam nadal żyć, czy w ogóle zasługiwałam na to. Życie przestało mnie cieszyć, lecz wszystko się zmieniło po poznaniu bruneta. Stał się moją oporą, kimś komu mogłam ufać i wiedziałam, że przy nim będę zawsze bezpieczna. Niestety wszystko, co dobre kiedyś musi się skończy. A szczególnie u mnie, bardzo szybko. W końcu moje życie to jeden wielki dramat. 

Czując zbierające się łzy, przymknęłam oczy. Wręcz z fizycznym bólem nacisnęłam przycisk Wyślij. Zamiast w tej chwili poczuć się lepiej, czułam tylko, jak coś zaczyna rozdzierać mnie od środka. Nie, nie mogę tak. 

Szybko wstałam z łóżka i zbiegłam na dół. W pośpiechu ubrałam na siebie kurtkę i buty, po czym wybiegłam z domu. Nawet nie dbałam o to, że nie zamknęłam drzwi na klucz. Teraz to dla mnie nie miało najmniejszego znaczenia. Wsiadłam do samochodu i z piskiem opon wyjechałam z posesji. Mocno wciskając pedał gazu, przyłożyłam telefon do ucha, niecierpliwie czekając, aż osoba, do której próbuje się dodzwonić, w końcu postanowi łaskawie ode mnie odebrać. 

- Właśnie miałem do Ciebie dzwonić. - słysząc jego głos poczułam zarazem ulgę i strach jednocześnie. - Czemu nie zadzwoniłaś wcześn...?

- Teraz to nie jest ważne. - przerwałam jego wypowiedź. Wiem, że to było niegrzeczne z mojej strony, ale nie miałam czasu na uprzejmości. - Powiedz mi, gdzie jesteś?

- W siedzibie z chłopakami, stało się coś? - zapytał ewidentnie zmartwiony. 

Kurwa, czemu? Czemu zawsze to ja muszę mieć pod górkę?! Nie mógł bezpiecznie teraz siedzieć w domu, przed telewizorem, tylko być w ich kryjówce? No ja pierdole! 

- Czy ktoś oprócz was tam jest?

- Tylko jeszcze kilka osób. - zapadła chwila ciszy po drugiej stronie. - Hope mów mi, o co chodzi?

- Kurde, niedobrze. Zaraz tam będę. 

- Hope, co się dzieje?

- James jesteście w poważnym niebezpieczeństwie. Musicie uciekać! 

Nie usłyszałam odpowiedzi James'a, gdyż w momencie, kiedy skończyłam mówić rozładował mi się telefon.   

- Cholera jasna! - warknęłam rzucając telefonem. - Czemu teraz?

Gwałtownie skręciłam w prawo, wjeżdżając na jedną z wielu wyjazdowych ulic miasta. Ze zdenerwowania, aż zaczęłam stukać palcami w kierownice. Przecież ta droga nie była taka długa! Bałam się, że nie zdążę tam przybyć na czas. Nie wyobrażałam sobie takiej możliwości, że się spóźnię i Harry przybędzie tam jako pierwszy. Muszę ich ostrzec przed atakiem! W dupie mam innych ludzi, muszę uratować James'a i naszych znajomych. Innej opcji nie ma. Nie mogę pozwolić na to, aby im się stała jakakolwiek krzywda. Nie kolejnym bliskim mi osobą. 

Przez to, że było już bardzo ciemno i cholernie padało, prawie ominęłam skręt na odpowiednią polną drogę. Musiałam wyostrzyć swój wzrok, aby przez przypadek nie wjechać w jakieś drzewo albo rów. Kurwa mogli zainwestować w jakieś światło, albo w lepszą drogę. Jeszcze dobrze się nie zatrzymałam, a już wyskoczyłam z auta i zaczęłam jak najszybciej biec w stronę budynku. Choć ścieżka nie była jakaś zbytnio długa to i tak zdążyłam przemoknąć do suchej nitki. Z przyśpieszonym oddechem wpadłam do środka. Szybko zaczepiłam jakąś pierwszą lepszą osobę i spytałam się, gdzie jest szef. Z tego, co wywnioskowałam z jego słów, znajdowali się w pomieszczeniu, gdzie ostani raz widziałam ich wszystkich razem. Podziękowałam mu skinięciem głowy, po czym popędziłam do tego miejsca, prawie się wypieprzając po drodze na schodach. Gdy z hukiem otworzyłam drzwi od tego pomieszczenia, od razu zauważyłam swoich znajomych. Widząc, że nic im nie jest, westchnęłam wyraźnie z ulgą, ale w tym samym czasie, także się spięłam, uświadamiając sobie, że w każdym momencie może tu przybyć Harry. 

- Co się stało? O jakie niebezpieczeństwo Ci chodziło? - spytał James skanując mnie dokładnie wzrokiem, zanim pociągnął mnie na jedno z wolnych siedzeń. 

Kątem oka dostrzegłam, jak reszta mi się przygląda z zaniepokojeniem, pewnie dlatego, że w tym momencie nie byłam w najlepszym stanie psychicznym, jak i fizycznym. 

- Musicie uciekać, bo oni tu jadą. Zaraz tu będą! Ja jakoś ich powstrzymam, zatrzymam na chwile, a wy musicie uciekać. Nie może wam się stać krzywda przeze mnie. - zaczęłam wyrzucać z siebie słowa z prędkością karabina maszynowego. 

- Hej Hope, uspokój się, bierz głębokie wdechy, okej? - odezwał się zmartwiony Logan. 

Poszłam za jego radą, przez, co mogłam przynajmniej w małym stopniu się uspokoić. 

- Teraz powoli powiedz nam, o co chodzi, kto chce nas zaatakować i skąd to wiesz?

Słysząc te pytania znowu łzy pojawiły mi się w oczach. Wiedziałam, że ta chwila kiedyś będzie musiała nadejść, że w końcu będę musiała wyznać prawdę. Ale w tym momencie nie potrafiłam wydusić z siebie żadnego słowa, ani jednego wytłumaczenia tej sytuacji. Jedyne, co mogłam w tej chwili zrobić, to zacząć ich wszystkich strasznie przepraszać, zalewając się, przy tym łzami. Widziałam, jak wszyscy się nagle spięli i z niedowierzaniem wpatrywali się we mnie. 

- Błagam Hope powiedz, że to nie prawda. 

W tym momencie rozpłakałam się jeszcze bardziej. Uderzyło we mnie tak wielkie poczucie winy, że nawet nie mogłam spojrzeć nikomu w oczy, a dotyk James'a jakby zaczął mnie parzyć. Byłam istnym potworem. I choć niby wyglądałam na silną, tak naprawdę byłam strasznie słaba. Słaba i głupia. 

W chwili, gdy usłyszałam w oddali jakieś strzały i szarpaniny, aż podskoczyłam na kanapie. Mężczyźni zaczęli kląć pod nosem i szukać jakiś broni, bo jak na nieszczęście nie posiadali teraz żadnej, przy sobie. Jestem pewna, że w tym momencie nie dowierzali, co się aktualnie wyprawia. Zanim chłopcy znaleźli jakikolwiek pistolet, czy też nóż, do pomieszczenia wbiegło kilkunastu uzbrojonych mężczyzn. A na dodatek na ich czele stał Harry. Z piskiem odsunęłam się od bijących się mężczyzn, aby przypadkiem też nie oberwać. Zakrywając sobie usta obydwoma rękami wpatrywałam się, jak moi przyjaciele są powalani na ziemie i obezwładniani. Ten widok przyprawiał mnie o gęsią skórkę i nowe łzy na policzkach. Mój starszy brat widząc, że wszystko idzie po jego myśli, zaczął się radośnie śmiać. 

- Brawo siostra. - poczochrał mnie czule po głowie i w geście uznania położył mi dłoń na ramieniu.                                

Na te słowa James, jak i cała reszta zdębiała jeszcze bardziej. Czułam jakby z nienawiścią się we mnie wpatrywali, kiedy stałam obok prawej ręki bossa. W chwili, gdy zostali wyprowadzeni, mój wzrok spotkał się ze spojrzeniem bruneta. Przez jego zawiedziony i oszołomiony jeszcze wzrok, spuściłam głowę w dół. Nie mogłam znieść jego spojrzenia. A to wszystko nie miałoby miejsca, gdybym się jak głupia gówniara nie zakochała. 

***********************************************************************************************        




Gra się rozpoczęła skarbie...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz