Rozdział 6

4K 93 2
                                    

Pov. Hope

Przyjemne promienie słońca padały mi na twarz. Z westchnięciem otworzyłam oczy. Wpatrując się w sufit myślałam o wszystkim i o niczym. Czułam melancholię i pewną obawę. Co dziś będzie kazał mi zrobić porywacz? Powoli wstałam z łóżka i zeszłam na dół. W kuchni zrobiłam sobie płatki z mlekiem. Usiadłam przy stole i powoli zaczęłam jeść śniadanie. Gdy dochodziła godzina szesnasta mój telefon zaczął dzwonić. Niepewnie odebrałam.

-Halo? 

-Witaj skarbie, stęskniłaś się?

-No nie za bardzo.

-No cóż nic na to nie poradzę, mam dla Ciebie nowe zadanie.

-Jakie?

-Masz o dwudziestej pierwszej pojechać do clubu Next Day. Tam na Ciebie będzie czekać mój człowiek.

-A co w tym clubie mam zrobić? 

-Dowiesz się na miejscu. Ubierz się w kostium-powiedział, po czym się rozłączył.

Westchnęłam sfrustrowana, po czym poszłam do łazienki. Będąc w środku od razu się rozebrałam i weszłam do wanny. Ciepła woda zaczęła kołatać moje trochę naderwane nerwy. Po dopiero kilku długich chwilach zaczęłam się myć. Czysta i pachnąca wyszłam z łazienki. W pokoju ubrałam na siebie kostium i czarne wysokie botki. Następnie zaczęłam się malować. Zrobiłam dość mocny makijaż, niż zazwyczaj. Prawie gotowa znowu weszłam do łazienki, by wysuszyć mokre włosy. Po chwili namysłu postanowiłam związać włosy w dwa warkocze bokserskie. Patrząc w lustro, w ogóle nie widziałam osoby, która by z własnej dobrowolnej woli szła do clubu, aby się pobawić z przyjaciółmi. No, ale cóż przecież nie idę się tam bawić, tylko wykonać kolejne zadanie. Wyszłam z domu po drodze zgarniając telefon i kluczyki od auta i domu. Weszłam do BMW i pojechałam pod club. Na miejscu byłam już po dwudziestu minutach. Byłam jakieś kilka minut przed czasem. W ogóle jak wygląda ten gostek, który ma na mnie podobno czekać? Trochę zestresowana wyciągnęłam telefon.

Do: Nieznany

Jak wygląda ta osoba i gdzie mam jej szukać?

Od: Nieznany 

Powinna stać przed clubem. Nie martw się ty ją nie rozpoznasz, ale one Ciebie już tak.

-To Ci pocieszenie-parsknęłam. 

Dłużej nie czekając wyszłam z auta. Idąc pod club rozglądałam się dookoła. Nigdzie nie mogłam dostrzec, a raczej domyśleć się jaka osoba stojąca pod clubem czeka akurat na mnie.

-Hope Miller?-usłyszałam głos za sobą. 

-Ymm...tak? 

Odwróciłam się do tyłu i dostrzegłam gdzieś tak o kilka lat starszego mężczyznę.

-To dobrze, szef by mnie zajebał gdybym Cię nie znalazł.

-Co będę musiała dzisiaj zrobić?-wypaliłam nagle. 

-Trochę sobie dziś podilujesz, a ja w tym czasie załatwię kilka innych spraw. Zrozumiałaś?

-Tak-odpowiedziałam pośpiesznie. 

Mężczyzna zaczął iść w stronę wejścia, a ja posłuszna jak baranek szłam za nim. Gdy doszliśmy do drzwi czarnowłosy przywitał się z ochroniarzami. 

-To ona?-spytał jeden z nich.

-Yep.

Czy mi się wydaję, czy oni w tej chwili rozmawiali o mnie? 

-Idź cały czas za mną-powiedział gdy byliśmy już w środku.  

Gdy przedarliśmy się przez tłum tańczących ludzi doszliśmy do dużych drewnianych drzwi przy, których także stali ochroniarze. Mężczyźnie skinęli sobie głowami, po czym otworzyli nam drzwi. Nie pewnie weszłam do środka. Szybko rozglądnęłam się po pomieszczeniu, które przypominało gabinet.

-Witaj Damon-powiedział mężczyzna siedzący za biurkiem.

-No siema, masz towar?-spytał rozsiadając się na krześle.

Zdezorientowana stałam cały czas w jednym miejscu.    

-Tak mam, czemu nie usiądziesz drogie dziecko?-zwrócił się do mnie.

-Ymm...wolę postać.

-Jak chcesz-odpowiedział, po czym podał średniej wielkości torbę mojemu towarzyszowi. 

-Dobra my się będziemy już zbierać, bo mamy robotę do wykonania. 

-Spoko, na razie.

Wyszliśmy z gabinetu i oparliśmy się o byle jaką ścianę. 

-Masz-podał mi torbę za pewnie z narkotykami. 

-Skąd osoby będą wiedzieć, że ja mam przy sobie zioło?-spytałam dość ciekawa. 

-No wiesz, nie wyglądasz gdybyś przyszła się tu bawić. Ludzie się tego domyślą, a oprócz tego wiele naszych klientów widziało Cię w moim towarzystwie. 

-A za ile mam sprzedawać gram?

-Za trzynaście dolarów.

-Okej.

-Powodzenia-powiedział, po czym poszedł w nieznanym mi kierunku. 

Obserwując cały parkiet czekałam, aż ktoś do mnie nie podejdzie. Minęła może godzina lub dwie, a ja już sprzedałam ponad sto gramów tego syfu. Zmęczona ciągłym staniem usiadłam w najbliższym wolnym stoliku.   

-Ile sprzedałaś?-spytał nagle głos koło mnie.

Wystraszona odwróciłam głowę w stronę Damona. 

-Nie wiem, przestałam liczyć po stu.

-Uhuhu nieźle jak na nowicjuszkę, jestem dumny. 

Nic nie odpowiedziałam tylko podałam mu torbę, w której były pieniądze i niesprzedane woreczki z mefedronem.  

-Woo coraz bardziej się staczasz Hope-od razu rozpoznałam ten szyderczy głos. 

-No cóż od kogoś się tego nauczyłam John-uśmiechnęłam się drwiąco. 

-Dziwka-prychnął.

-Nie wiem o co tu chodzi, ale w moim kurwa towarzystwie masz nie obrażać tej dziewczyny zrozumiałeś?

-A ty kim niby jesteś, żeby mi rozkazywać?

-Na pewno kimś ważniejszym od Ciebie-zaśmiał się gorzko.

-Tak? To niby kim?

Damon trochę zbliżył się do chłopaka i wyszeptał mu coś na ucho. Wdziałam jak Johnowi trochę powiększyły się źrenice, pewnie z zdziwienia. 

-No już wiesz od kogo jestem, więc teraz lepiej znaj swoje miejsce gówniarzu. 

Chłopak nic mu nie odpowiedział tylko spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem.

-Jeszcze się spotkamy smerfetko.

-Chciałbyś-warknęłam. 

John zaśmiał się krótko, po czym od nas odszedł. 

-Jak chcesz możesz już wracać do domu-odezwał się nagle Damon. 

-Dzięki.

Szybkim krokiem wyszłam na zewnątrz, po czym oparłam się plecami o najbliższy murek. Gdyby rodzice dowiedzieli się o tym co ja teraz wyczyniam, nie byli by ze mnie dumni. No, ale cóż nic z tym faktem nie mogłam zrobić. Pozostało mi tylko czekać 

***********************************************************************************************

Gra się rozpoczęła skarbie...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz