Rodział 10

5.8K 449 44
                                    


Victor

-O cholera, ale boli.

Tak właśnie skomentowałem ból, który czułem w okolicach klatki i na całych plecach. Okropne cholerstwo... widocznie za wcześnie się "zbudziłem".

Może i nigdy nie czułem się tak wypoczęty jak teraz, ale chyba i tak za krótko to trwało, bo złamanie nie do końca się zregenerowało.

Gdy otworzyłem oczy, promienie słońca zaślepiły mi oczy i zasłoniłem je sobie ręką.

Jedno z rzeczy, które zaczęły mnie wkurzać po przemianie to właśnie słońce. Po co to komu? Jedyne co robi to oślepia i oparza skórę. Oczywiście tylko kiedy byłem człowiekiem, mogłem się o to martwić bo teraz jedyne co robiło to irytowało mnie niemiłosiernie.

Próbowałem ruszyć też drugą rękę i niechcący szturchnąłem czyjąś dłoń.

Gdy spojrzałem w stronę mojej "ofiary", zobaczyłem Kodę. Słowa nie mogły opisać jak niewinnie i uroczo wyglądał śpiąc jak zabity. I to przy mnie.

Ręce miał złączone blisko twarzy a jego czarna grzywka spadała mu na zamknięte oczy. Jego usta były lekko otwarte, przez co wyglądał tak niewinnie. Nie wydawał z siebie żadnych dźwięków, a mogłem to zauważyć dzięki wyostrzonemu zmysłowi słuchu. Jedynie cichy oddech.

Oddychał. Oddychał, znaczy żył. Żył znaczy wszystko było z nim w porządku.

Westchnąłem z ulgą i ledwo się podnosząc, ponieważ kręgosłup nadal dawał się we znaki, delikatnie odsunąłem jego włosy i pogłaskałem go tak aby się nie obudził.

Kto wie co będzie mówił a tym bardziej robił gdy zobaczy już że się przebudziłem. Dlatego postanowiłem przedłużyć tę chwilę i po prostu na niego patrzyłem. Tak jak patrzyłem na niego kiedy spał w swojej sypialni. Tak, akurat wtedy dostałem z liścia...

Nie przerywając czynności, położyłem się z powrotem na moje miejsce i okryłem przy tym kołdrą także Kodę.

Zacząłem myśleć o tym co było zanim zahibernowałem. Krzyki, ból i w końcu ciemność.

Gdy uderzyłem w ziemię, mogłem poczuć problemy z oddychaniem przez mocny upadek a do tego kamienie podrażniły mi skórę. Na pewno całe miałem teraz w szwach. Na szczęście, a może nie Koda jest strasznie chudy przez co nie musiałem na siebie przyjmować aż tak bardzo jego ciężaru. Czułem się jakbym trzymał coś co nawet nie ważyło tyle co powinien normalny człowiek.

W dodatku chwilę przed tym ja "zasnąłem" i upewniłem się że Koda jest cały, naprawdę myślałem że umarłem. Ale potem sobie przypomniałem, że jestem wampirem. Heh.

To co zrobiłem może było trochę głupie ale przynajmniej żyjemy. Koda wykazał się nieodpowiedzialnością idąc beze mnie tak po prostu, po jakimś starym spruchniałym moście. Nie jest nieśmiertelny, nie może obchodzić się swoim życiem jakby miał je w zanadrzu więcej.

-Ty głuptasie- uśmiechnąłem się, wpatrując się w jego twarz naprzeciwko. To trochę głupie mówić do niego kiedy śpi, ale on robił to samo.

Słyszałem jak prosi mnie o to żebym się obudził. Ha, wręcz wyczuwałem te błaganie w jego głosie. Całkiem urocze jak tak na to spojrzę.

-I tak będę ci to wypominać- nie mogłem się powstrzymać, to będzie idealna okazja to manipulowania nim później.

Victorze, ty geniuszu. Tak, wiem wiem. Jestem wspaniały.

Chociaż, Koda już i tak wystarczająco dużo przeszedł, żebym go teraz tym męczył. Mimo iż będzie to trudne, spróbuję. Wiem, że mam trudny charakter. Ta samotność w pałacu była nie do zniesienia i wyrobiła mi taką osobowość.

Do NotOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz