Rozdział 16

5.7K 392 94
                                    

        

          - Hej, zaczekaj! - zawołałem mimo braku tchu.

Kiedy tylko wyszedłem z mojego pokoju za tajemniczym światłem, zaczęło się ono szybko przemieszczać i zmusiło mnie do gonienia go. Jego kształt wciąż był mi nieznany, jednak z czasem jak coraz bardziej oddalaliśmy się od mojego pokoju, zaczęło przeistaczać się w coś większego. Kolor wciąż był niezmienny i mieszał się ze światłem pojedynczych lamp, które mijałem. Głos, który przez cały ten czas słyszałem, szeptem wciąż powtarzał to samo.

- Jeszcze trochę. Jeszcze trochę. Jeszcze trochę.

Mówił tak cicho, że nie mogłem określić do kogo należał. Do dziecka? Dorosłej osoby? Kobiety czy mężczyzny? Nie wiedziałem nic, a jednak ufałem mu. Ponieważ ciepło tego głosu dawało mi poczucie bezpieczeństwa i zaufania. Wiedziałem, że muszę go posłuchać i trwać w pościgu.

- Zatrzymaj się, proszę! - wołałem za nim. - Nie mogę oddychać...

Zadziałało. Oślepiający blask zatrzymał się, a ja wprawie w niego wpadłem. W końcu mogłem oprzeć ręce o kolana i uspokoić oddech. Zrobiło mi się duszno i spojrzałem w dół. Wdech i wydech. Wdech i wydech...

- Czy wszystko w porządku?

Zamarłem. Wyprostowałem się i, nie mogąc najpierw uwierzyć mojemu słuchowi, teraz dałbym sobie rękę uciąć, że to moje oczy chcą mnie oszukać.

Jasne włosy okalające jej twarz, idealnie proporcjonalną i nie posiadającą żadnych emocji. Jej wysoki wzrost, tak naprawdę wyższy od każdej kobiety jaką znałem, a także niebieskie oczy, duże i nieobecne, wpatrujące się we mnie. Ostre rysy twarzy i biała skromna sukienka sięgająca do ziemi. Wystające obojczyki, podkreślające jej chudy wygląd, i srebrny naszyjnik wiszący na jej bladej szyi. Kobieta z portretu. Matka Onicii!

Głos od niedawna znany i jak zwykle troskliwy.

- Czy... P-pani jest...

Zacząłem się trząść. Wygląda tak, jak na obrazie. Ale przecież ona... Ona nie żyje. Jakim cudem ktoś taki może się tak po prostu przede mną pojawić?

Uśmiechnęła się słabo i podeszła bliżej. Złapała moją rękę, a ja wzdrygnąłem się. Była zimna, jakbym dotykał lodu. Delikatność jej skóry przerażała mnie.

- Nazywam się Louise Bairre-Reamonn. Zapewne już o mnie słyszałeś. - Uścisnęła moją dłoń. Nie odezwałem się, mimo iż myśl, że właśnie rozmawiam z duchem, sprawiała, że nie wiedziałem co w tej sytuacji powinienem zrobić. Przy okazji w moich myślach pojawiały się dziwne teorie, od których kręciło mi się w głowie i traciłem pewność, że mogę jej zaufać. Co, jeśli nie jest tym, za kogo się podaje?

Królowa musiała to zauważyć, ale zamiast to ciągnąć, zachichotała i przyjaźnie dała mi znak, żebym za nią poszedł.

- Nie jestem zmorą. Wszystkie trafiły do piekła, dokładnie tam, gdzie powinny się znajdować. Bardzo dobrze się spisałeś. Uratowałeś nie tylko siebie, ale i... Victora. Wiedziałam, że dasz sobie radę. Poza tym, to jak mi nie ufasz, daje mi pewność, że jesteś naprawdę mądrym młodzieńcem. Nie można łatwo cię zmylić. Nie myśl sobie, że kiedykolwiek posądziłam cię o naiwność. Duchy po prostu czują, z jakimi osobami mają do czynienia. Od chwili mojej śmierci nie spotkałam tak czystej duszy, jak twoja.

Puszczając moją dłoń z uścisku, poczułem jakbym utracił w dotyku kawałek delikatnej chmury, którą złapałem.

Zdecydowanie nie była to zmora.

- Nazywasz się Koda van Corner. - Zaczęła przyśpieszać i okręciła się wokół własnej osi, by móc rzucić na mnie okiem. - Masz 17 lat i pochodzisz z zamożnej, lecz niepełnej rodziny. Kochasz książki i słodycze, chociaż założę się, że gdybyś musiałbyś poświęcić to drugie dla ksiąg, zrobiłbyś to nawet z myślą, że mógłbyś już nigdy nie zaznać słodyczy na swoim języku. To bardzo dobrze o tobie świadczy... I w dodatku jesteś taki uroczy.

Do NotOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz