Rozdział 18

3.9K 341 47
                                    


                    Już od dawna nie czułem tego co teraz. Praktycznie zapomniałem o takim uczuciu. Zapomniałem co towarzyszyło mi w takich chwilach. Zapomniałem i dopiero teraz zacząłem przywoływać każde wspomnienie z czasów ludzkiego życia, kiedy jeszcze czułem, że jestem bezsilny.

Poczucie bezradności. Moment, w którym nie wiesz nawet, co robić. Moment, w którym widzisz, jak coś co kochasz, coś co chciałeś chronić za wszelką cenę, a raczej ktoś, znika w twoich oczach. Bez słowa zostawia cię bez wyboru i karze ci patrzeć, jak tracisz go bezpowrotnie.

Oh, oby tylko nie bezpowrotnie. Muszę wypluć te słowa. Jest jeszcze nadzieja. Drion kazał mi.. uratować Kodę? Zerse, tak? O czym on mówił? Gdzie podziali się wszyscy? Gdzie jest Koda?

Powtarzałem sobie te pytania w głowie, jakbym miał wykuć to na pamięć i spytać o to kogoś, ale jak na razie byłem tylko sam. Emocje wciąż mną miotały, ale próbowałem je zdusić. Teraz musiałem myśleć rozsądnie, o ile to możliwe w miejscu i sytuacji w jakiej się znalazłem.

Naokoło pustka. Biała pustka, długa, daleka, może nawet nieskończona. No dalej, ponoć wampirze oczy widzą znacznie dalej niż ludzkie! Dlaczego więc nie mogę niczego dojrzeć? Może to dlatego się czuję się przytłoczony... Jakby zamknięty w pudełku, bez żadnego otworu, dlatego też bez dopływu i tak na szczęście bezużytecznego dla mnie powietrza.

- Koda! - zawołałem, ale czy był w tym jakiś sens? Nie ma go tu. Nawet nie wiem gdzie sam jestem. Ale muszę się tego dowiedzieć. Muszę uratować Kodę, jeśli to jeszcze w ogóle możliwe.

Nie wiem nawet czy Zerse to imię... Ale i tak wołałem a echo natychmiast odbijało się od białych "ścian" i do mnie wracało.

Podszedłem bliżej i walnąłem pięścią na oślep. Trafiłem jedną z nich. Wiedziałem, że tam są.

Uderzyłem jeszcze raz w ślad pierwszego ciosu i za drugim razem przeszkoda zawaliła się na dobre. Z mojej ręki zaczęła płynąć czarna krew przez wbite w nią  ostre kawałki byłej elewacji, zagwożdżone na dobre w mojej skórze. Zignorowałem to, i tak nic nie czułem.

Spojrzałem przed siebie. Dym i kurz już zdążył zaniknąć, a ja w końcu ujrzałem to, co znajdowało się poza moim dziwną śnieżnobiałą budowlą.

Moim oczom ukazała się duża polana. Może nie taka zwykła polana. Była to bardziej naprawdę ogromna powierzchnia pełna pięknej, zielonej trawy oraz tysiąca rodzai kwiatów. Rozpoznawałem tylko niektóre z nich, widziałem je często w moim zamku. Niektóre z nich były bardzo dziwne, jakby utworzone chwile temu przez dziecko z głową pełną wyobraźni. Pełne różnych kolorów, małe czy wielkości człowieka - wszystkie wydawały się nieprawdziwe. Tak samo skaliste wzgórza gdzieś tam daleko przede mną. Wyglądały jak tło sceny teatralnej. Może i były realistyczne, ale czułem, że coś tak pięknego na pewno nie może naprawdę istnieć. Wysokie drzewa i najbujniejsze rośliny porastały je ze wszystkich stron i w każdy możliwy sposób, tworząc coś niezwykłego i zatrzymując mnie na chwilę w miejscu, oniemiałego widokiem tego wszystkiego.

Obróciłem głowę w prawo i odkryłem kolejne cudowne miejsce. Wielkie... okrągłe... Cóż to było? Było zbudowane z białego marmuru, spoczywało na toni wielkiego stawu pełnego lilii i krystalicznej wody z barwnymi rybami. Kolumny dookoła nic nie podtrzymywały i wyglądało to jakby chroniły jedynie altankę w samym środku, mieszczącą w sobie dużą fontannę z wielkim ciągiem wody unoszącym się do góry i opadającym z powrotem do małego baseniku. I znowu mnóstwo kwiatów. Nie zliczę ich i nie mam takiego zamiaru. Muszę dowiedzieć się, gdzie jestem. Zerse, Zerse, Zerse... Gdzie mam szukać?

Do NotOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz