Rodział 13

8K 444 120
                                    


        - Daleko jeszcze, mamusiu?- spytała szeroko uśmiechnięta Aileen. Siedziała Josephine na kolanach i grzecznie czekała na moment w którym dojedziemy. Jedyne co nam przeszkadzało, to jej energiczne machanie nogami i wpatrywanie się we mnie oraz Victora, któremu i tak zapewne to nie przeszkadzało.

Podlizywał jej się, odpowiadając równie radosnym uśmiechem a ja jak typowy brat, modliłem się aby ta podróż skończyła się szybko i Aileen przestanie nas męczyć.

-Znam te drogę na pamięć i widzę, że za kilkanaście minut już będziemy- mama powiadomiła ją i spojrzała za okno karety. Również rozpoznawałem tę prostą, ogrodzoną przez drzewa, drogę, którą kiedyś często wracaliśmy do domu gdy cały dzień spędziliśmy w zamku Laxorre.

Na wiosnę, tutejsze drzewa obrastały piękne kwiaty wiśni za to w zimie jak ta, był już pokryte szronem. Za niedługo, będą jedynie okryte białym puchem, sprawiając że będą wyglądały bardziej jak lodowe posągi niż drzewa. Tak przynajmniej pamiętałem ich wygląd, kiedy jeszcze jako dziecko wpatrywałem się w nie i ziewałem, nie racząc nawet zasłonić ust moją małą dłonią. Musiałem być bardzo zmęczony po zabawach z Victorem. I bardzo niewychowany.

-Co będziemy robić, kiedy wrócimy do domku?- spytała moja siostra i przetarła piąstką oko. Robiła tak gdy nastawała pora na drzemkę. Mimo iż było wczesne południe, Aileen już wtedy zbierało się na spanie i punkt trzynasta, zapadała w niedźwiedzi sen z którego wybudzała się dopiero o piętnastej. To był wręcz rytuał, który ułatwiał nam życie. Moja mama nie musiała się nią wtedy zajmować i mogła zasiąść do ważnych dokumentów, którymi zwykła się zajmować po śmierci mojego ojca a mi nie zawracała głowy.

To nie tak, że mama nie mogła oddać ją w opiekę służby. Po prostu lubiła mieć nad wszystkim kontrolę i uważała, że wychowywanie dziecka, to zadanie rodzica a nie obcych mu ludzi. Dlatego nigdy nas nie zaniedbywała i spędzała z nami każdą wolną chwilę. Chciała być przy każdym ważnym momencie naszego życia jak pierwsze słowo Aileen czy moja ukończona nauka, z dyplomem. Była wtedy tak szczęśliwa, że urządziła przyjęcia na które przyszła tak wielka ilość osób(w tym ciotek), że miałem wrażenie iż zgubię się we własnym domu. Od zawsze byłem mały i stawianie na palcach nie wystarczało, żeby wybić się ponad głowy szlachciców i dam, aby znaleźć drogę do mojego pokoju czy chociaż mamy. Stałem w miejscu, "pućkany"(tak mówiliśmy na dziwne szczypanie i ciągniecie mnie i Aileen za policzki) przez ciocie, przez około 2 godziny. Cholerne 2 godziny. Trauma do końca życia.

-Myślę, że ty, moja droga, pójdziesz spać. Ja zajmę się za to Kodą i naszym gościem- odparła mama i spojrzała w stronę Victora.

-Nie trzeba się mną zajmować, ciociu Josephine- machnął ręką i poczułem ją na swojej głowie- Potrzebny mi do szczęścia będzie jedynie Koda.

-Przestań żartować- fuknąłem i zrzuciłem jego rękę. Spiąłem się, czując na sobie wzrok wampira i mojej matki.

-Skąd to nastawienie?- spytała lekko zdziwiona a Victor tylko machnął znów ręką.

-Zapewne wstał dziś lewą nogą. Kiedy wszedłem do jego gościnnego pokoju, już marudził pod nosem. Raz nawet prawie dostałem butem- zaśmiał się i gestykulując, pokazał duży rozmach w powietrzu dla demonstracji. I na pewno też po to, aby rozśmieszyć moją siostrę, co mu się udało.

Spojrzałem na blondyna i rzuciłem mu zdziwiony wzrok. Dlaczego kłamał? Wiem, sam nie chciałbym aby ktoś dowiedział się że spaliśmy w tym samym łóżku (i byliśmy w tej samej łazience, podczas mojej kąpieli!) ale wszyscy chyba byli przyzwyczajeni do naszej bliskości. Nie sądziłem, że Victor będzie sam ukrywał to co się między nami dzieje.

Do NotOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz