Rozdział 21

3.9K 313 91
                                    


Koda

Kiedy otworzyłem wielkie, drewniane i zupełnie mi nieznane drzwi, spotkałem się z nieprzyjemnym zimnem, które owiało mi bezlitośnie twarz. Opadające płatki śniegu zaczęły kierować się prosto w moje zaszklone od łez oczy, powodując to, że co chwilę obraz rozmazywał mi się już całkowicie i nie byłem w stanie zbadać miejsca.

Dłońmi ocierałem je roztrzęsiony i rozglądałem się po miejscu wokół mnie. Byłem na dachu, najwyższym punkcie wampirzego zamku. Mogłem ujrzeć w górze ciemne chmury i pełno kłopotliwego dla mnie śniegu. Wychodząc na zewnątrz i dotykając stopami białego puchu, traciłem czucie w palcach. Zatapiałem je w śniegu grubości kilku centymetrów, co sprawiało mi okropny ból. Wciąż trwałem szoku, nie miałem zielonego pojęcia co się dzieje.

Moje serce zabiło mocno kilka razy. Zakuło to tak bardzo, że ból przeszedł przez całe moje ciało. Przez chwilę nie mogłem sobie przypomnieć jak się oddycha.

Na co czekasz? No dalej.

Wykonałem "swój" rozkaz. Zacząłem iść przez biały puch, kiedy coraz to większy ból przemykał krótko przez moje nogi z każdym pojedynczym krokiem. Dla jakiegoś rodzaju motywacji do pośpiechu moje serce zabiło jeszcze mocniej, przez co syknąłem z bólu. 

"Grzeczny chłopiec" usłyszałem w głowie, kiedy już zatrzymałem się przed niskim murem po drugiej stronie dachu. Zacząłem sapać, zmęczony, kiedy tylko poczułem, że ból w piersi ustaje i ulga w końcu nadeszła. Mimo iż wiem, że jest chwilowy, nasycam się każdą sekundą jego trwania, jakby był to ostatni raz w moim życiu. Jeśli będę dłużej odzyskiwał siły niż mi na to pozwolono, coś we mnie zniecierpliwi się i moje serce znów zacznie kołotać jak szalone. Za nic w świecie nie chce tego już czuć.

- Proszę, zostaw mnie - szepnąłem do głosu, który do tej pory wskazywał mi drogę, a raczej ją narzucał. Obawa przed tym, że była to kolejna "zmora" rosła w siłę, a ja nie byłem pewny czy dałbym radę znów zmierzyć się z taką istotą.

Marzenie ściętej głowy.

- Dlaczego? - pytam otulając się ciasno ramionami, broniąc się przed zimnem uderzającym z każdej strony. Nie wiem gdzie patrzeć, szukając odpowiedzi. - Proszę, powiedz mi. Dlaczego muszę to robić?

Siedź cicho.

Moje serce znów zabolało, tym razem ze zdwojoną siłą. Złapałem się z krzykiem za miejsce jego spoczynku. Upadłem na zimne podłoże i klęcząc, zacisnąłem zęby, byleby zapobiec moim skowytom. Moje ciało zaczęło drgać, nie wytrzymując cierpienia, jakie zadawało mi coś, co siedziało w środku mnie.

Cóż... Może trochę teraz przesadziłem, ale i tak zasłużyłeś.

- Prze...stań, błaga-am - wyszeptałem niezrozumiale.

Dlaczego miałbym to zrobić? Jesteś nieposłuszny.

- Boli...

Mnie także kraja się serce, gdy muszę nas karać, ale nie mam wyboru. Przestanę, jeśli odpowiesz mi na kilka pytań. Myślisz, że krzywdzę nas dla zabawy? To wszystko ma jakiś cel, Koda.

- Więc pytaj! Szybko - odparłem natychmiastowo. Zignorowałem to jedno dziwne słowo w jego wypowiedzi. "Nas".

Dlaczego jeszcze żyjemy?

Skąd takie pytanie? I jak okrutnym można być, by wymagać odpowiedzi na nie od osoby, która ledwo zipie przez zimno, wysiłek fizyczny i bolące serce. Dlaczego głos, który teraz mnie tak rani i pragnie odpowiedzi na trudne pytania, brzmi jak ja, a raczej jak moje myśli? Co się dzieje, do cholery?

Do NotOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz