Rozdział XII

682 46 25
                                    

Następnego dnia o świtaniu ruszyli. Dla rannego Kozaka kołyskę sporządzono i pomiędzy dwoma końmi przywiązano. Z ludzi jego niewielu ocalało i tych, w łykach, pan Polański do księcia prowadził, aby ten karę im wymierzył za przystanie do buntu.

Kniaziówna za Baruchą i jej dwoma braćmi się wstawiła i pana porucznika gorąco prosiła, aby ich w spokoju w chutorze pozostawił. - Nie buntownicy to, bom z nimi całe lato tu przeżyła; wyleczyli mnie i potem strzegli. Jeno dobro mnie z ich ręki tu potkało, - przekonywała z mocą.

Więc jej prośbom pan Polański uległ, ale na odjezdnym rodzeństwo przestrzegł, by na przyszłość lepszą kompanię niż kozacki buntownik trzymali.

Kniaziówna przybrana w męskie szaty, obok rannego jechała, by się nim w drodze opiekować i choć niechętnie szlachta patrzyła na tę troskę dla wroga, nikt ani słowem nie protestował.

- Całkiem foremny z tej panny Kozaczek, - mruczał pod nosem gruby pan Łaski, ze śmiechem z bukłaczka pociągając, bo poranek był chłodny. – Foremny, a i bitny, bo oto już wziął dwa serca w jasyr. Przy czym moje jedynie z rodzicielskim afektem, ale imć pana Polańskiego z całkiem innym! – Tu stary szlachcic wąsa podkręcał z figlarnym błyskiem w oku, przyszłe afekta w myśli prorokując.

Jechali powoli, bo i z kołyską szybciej się nie dało, a i jeńców za końmi prowadzono, ale wreszcie przecież spotkali się z oddziałem, którym Andrzej dowodził. Gdy Anna padła w ramiona brata, który ją za zmarłą od dawna uważał, obopólnej radości nie było końca. Przez całą noc opowiadali sobie wszystko, co się przez te miesiące od napadu na ich dwór wydarzyło. Wkrótce dołączył do nich także i Michał, i opowieści na nowo się zaczęły.

- Jakim to cudem cię Jurko z niebezpieczeństwa wyrwał? – głowił się Andrzej. – Przecie nikt nie wiedział, gdzie się on wtedy podziewał.

- Tego nie wiem, ale to jemu zawdzięczam życie i zdrowie. Chciałam się nożem pchnąć, by hańby uniknąć, ale mnie powstrzymał, - westchnęła ciężko. – A teraz śmierć go czeka...

Opiekowano się Jurkiem, by do zdrowia powrócił, ale tylko po to, by przed księciem o własnych siłach mógł stanąć i na straszną śmierć skazanym zostać.

Anna odwiedzała go codziennie, by mu się za dotychczasową opiekę odwdzięczyć, ale z dnia na dzień smutniejsza była, bo rozumiała, że dzień każdy do egzekucji go przybliża.

- Kniaziówno, - mówił do niej, uśmiechając się smutno, ale z akceptacją swego losu. – Jednego tylko będzie mi żal; że trzeba będzie się z tobą rozstać i na zawsze zbyć twego widoku. Smert dla mene sestra. Raz maty rodiła, - ramionami wzruszał.

Gdy tylko trochę sił nabrał i z łoża podnieść się był zdolny, przyniosła mu nowe i bogate szaty, nie chcąc, aby go żołnierze jak chłopa, z pogardą traktowali. Był jej za to wdzięczny bezgranicznie, bo ta troska wiele mówiła o jej nowym do niego stosunku. Nie bała się go i już nim nie gardziła, co dla niego największą nagrodą było. I było między nimi znowu tak, jak za dawnych czasów, gdy nierozłączni się wydawali.

Jurko wciąż tylko wpatrywał się z uczuciem w jej piękną twarz, jakby chciał w wieczność unieść jej obraz. Już nie wspominał o miłości, bo rozumiał dobrze, że to na nic, a nie chciał zakłócać tego, co się między nimi zawiązało, odkąd ją ranną z domu rodzinnego uwiózł.

Ale ona wiedziała, że to co do niego czuła, to coś więcej niż litość czy współczucie. Nie potrafiła, czy też bała się tego nazwać, ale kiedy myślała, że Jurko wkrótce ma zginać, w sercu czuła niewymowny ból. Starała się też wszelkimi sposobami, by pardon dla niego wyjednać.

Kozak i PannaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz