Rozdział XXI

570 35 37
                                    

Z czasem jednak Anna spostrzegła, że Jurko coraz częściej w zadumę popadał i brała to za jego rosnące zniecierpliwienie, iż na pańskim dworze zbyt długo już spędzili, i że tęskno mu za otwartym stepem i wolnością. Więc postanowiła z księciem pomówić jak najszybciej i o pozwolenie na wyjazd prosić.

Szczęście widać jej sprzyjało, bo to już następnego dnia natknęła się na Wojewodę, który samotnie po krużgankach pałacowych się przechadzał, nad czymś w skupieniu deliberując. Przystąpiła do niego i skłoniła się z szacunkiem, ale nie pytana, nie śmiała przemówić pierwsza.

- Co się to stało? – spytał książę dobrotliwie, bowiem wiele miał w sercu życzliwości i zaiście rodzicielskiego afektu dla kniaziówny.

- Wasza Książęca Mość, - Anna znów się pokłoniła, - racz wybaczyć mi zuchwałość i, być może nawet niewdzięczność, ale... - zawahała się nieco, niepewna, jakich słów użyć, by jak najlepiej myśl swoją wyłożyć. – Bardzo mi już tęskno za domem rodzinnym i chciałabym pokornie prosić Waszą Książęcą Mość o pozwolenia na wyjazd... Jest nam tu dobrze, ale... - urwała gwałtownie, nie wiedząc, co mówić dalej, by pana nie rozgniewać.

Książę przyjrzał się jej z uwagą i dopiero po dłuższej chwili przemówił. – Czemuż to chcesz waćpanna wyjechać i pozostawić tu po sobie żałobę w wielu sercach? – uśmiechnął się nieznacznie pod wąsem, ale jego twarz pozostała poważna.

- Wasza Książęca Mość, nic tu po mnie, skoro odwzajemnić afektów owych serc nie zdolnam, - odparła, prawie ze smutkiem, jakby istotnie żal jej było owych nieszczęśników. – Moje serce nie do mnie już należy.

- Wiem to ja, że twój kawaler zazdrosny okrutnie o każdego, kto ci choćby i uśmiech pośle. A głównie o pana Jana...

- Nie o to tu chodzi! – we wzburzeniu nawet nie zauważyła, że księciu w słowo weszła. – Jurko nawet nie wie, że o to proszę. On gotów całe życie tak przeżyć, byle tylko być blisko mnie.

- A waćpannie to nie dosyć?

- Nie. Wybacz, Wasza Książęca Mość, że mówię tak śmiele, ale męczy mnie ciągła asysta ludzi mi obcych przecie.

- Skoro chcesz do domu wracać, nie będęć wstrzymywał, ani na drodze ci stawał. Ale pozostaje nam do rozstrzygnięcia inna jeszcze kwestia; gdy zginął twój ojciec, a ciebie bracia wreszcie odnaleźli, poprzysiągłem sobie, że się tobą w jego zastępstwie zaopiekuję. Zali masz wolę iść za onego dzikiego watażkę, który jeno w oczy ci zaziera i życzenia z nich zgaduje? – Książę celowo słów tak szorstkich użył, by zobaczyć, jakże to panna na nie zareaguje i jakiej odpowiedzi mu udzieli.

- Wasza Książęca Mość, - odetchnęła głęboko i prościej stanęła, z głową dumnie wzniesioną. – Nie jest ci on gołowąsem ani uwodzicielem, jeno prawym rycerzem. Gdy trzeba, pola zdoła dotrzymać i każdemu ze szablą w ręku odważnie stanie. Wiele się ostatnio zmieniło, w jego życiu... i moim, - dodała z powagą. – Oboje musim do tego przywyknąć. Pytałeś, Książę, czy go chcę za męża... - twarz rumieńcem jej spłonęła. - Tak! Miłuję go jak duszę swoją, jak słońce, niebo i gwiazdy, bom wreszcie pojęła, że to dobry człowiek, który w potrzebie zawsze poratuje, choć gwałtownik. I nie dziw się, Wasza Książęca Mość, żeć tak śmiele o kochaniu mówię, ale ty dla mnie przecie jak ojciec rodzony. A jak tu nie zwierzyć się dobremu i wyrozumiałemu ojcu, który zawsze pomoże, pocieszy i poda pomysł wyjścia z każdej opresji? – Tu na księcia spojrzała para pięknych i szczerych oczu, tak, że oprzeć by się nie mógł żadnej jej prośbie.

- No, - roześmiał się głośno, rękami po udach uderzając. – Skoroś mnie od tej strony waćpanna podeszła, to już wiedz, że niczego ci nie odmówię!

Kozak i PannaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz