Od tamtego czasu wszystko na pozór po dawnemu się toczyło; Andrychowicz swoją chorągiew musztrował i na podjazdy z żołnierzami wciąż się wyprawiał, a kniaziówna czas swój dzieliła pomiędzy służbę u księżnej, przygotowania do ślubu i onego chłopaczka, któremu życie w stepie uratowali.
Jednak Anna nie do końca mogła zapomnieć niedawnego upokorzenia. Na myśl o panu Wielosławskim pierś wzbierała jej uczuciami gniewu, oburzenia i... wstydu. Bowiem wstyd jej było tego, jak się przy ich pierwszym spotkaniu zachowała; wstyd jej było, że tak jej wtedy w głowie zawrócił, iż wszelki rozsądek straciła.
Zdawać jej się zaczęło, że wszyscy na dworze o zajściu na podwórcu słyszeli i od Wielosławskiego o jej dziecinnym zachowaniu się dowiedzieli. Pewna była, że się panny dworskie za jej placami podśmiewają, a rozmowy urywają się gwałtownie na jej widok.
Podwójnie ją to dręczyło, bo przecież nikomu się ze swoich obaw zwierzyć nie mogła. Jurko zdawał się nie rozpoznawać polskiego szlachcica i Anna aż drżała na myśl, co by się stało, gdyby całą prawdę przed narzeczonym wyjawiła.
Znowu więc stronić od ludzi zaczęła, często zaszywając się samotnie w ogrodzie, byle tylko nikt nie dostrzegł jej łez upokorzenia i udręki.
Jednak nie mogła się ukryć przed Jurkiem, który znał ją lepiej niż ktokolwiek inny na świecie. Znalazł on raz swoją ukochaną z twarzą w dłoniach ukrytą i łzami zroszoną. - Aniele mój, - przypadł do niej i do piersi ją przygarnął w opiekuńczym geście. – Cóż się stało? – Ale ona tylko głową potrząsnęła w milczeniu. – Przecie widzę, że cię cosik gryzie, - delikatnym gestem otarł jej łzy. – Wiesz przecie, że mnie możesz wyznać wszystko.
Chlipnęła jeszcze kilka razy i prawdę mu wreszcie wyznała, że to wspomnienie zajścia na dziedzińcu ją dręczy.
- Ach, gadzina szlachcic! – zakrzyknął, zębami w złości zgrzytając. – Kanalia podła! Jak mi Bóg na niebie, jak psa ubiję!
- Jurko, - głowę podniosła i ostatnie łzy wierzchem dłoni otarła. – Nie godzien on, byś miał dla niego szabli dobywać.
- Ale przecie tak cię obraził, że do dziś cię to boli. I to bez powodu żadnego! – dodał, nadal nie pojmując.
- Hm... - Anna poczerwieniała nieco i oczy spuściła. – Mniemam, że szlachcic do mnie z dawna urazę chowa.
Pułkownik brwi zmarszczył. – Wydał mi się zrazu znajomym, ale nijak nie mogę sobie przypomnieć, gdziem go widział, - pokręcił głową. – Czemuż to on ma do cię urazę?... Kto to jest? – powtórzył, gdy milczała.
- To pan Wielosławski... - głos zawiesiła, myśląc, że to wystarczy, jednak Jurko wciąż nie mógł skojarzyć nazwiska. – Dawno temu, - westchnęła, - jeszcze przed wojną, zajechał raz na dwór ojca, razem z posłem książęcym... - rumieńcem znowu spłonęła, zawstydzona.
Jurko zbladł gwałtownie, a potem po jego twarzy ogień przeleciał, bo teraz dobrze już sobie przypominał tamten wieczór i ból, jaki mu kniaziówna swym zachowaniem wtedy sprawiła.
– Tutaj, na dworze księcia znowu go spotkałam, gdym myślała, żeś zginął - kontynuowała po chwili. – Zamyślił, by mnie do ślubu nakłonić i... znać urazę powziął, gdym go odrzuciła... Jurko, - w oczy mu spojrzała z powagą i za dłoń pochwyciła, bo znała dobrze dziką naturę narzeczonego. – Przyrzeknij mi, że nie będziesz nań nastawał!... Wszystko to z mojej winy, bom młoda i głupia wtedy jeszcze była, - przemawiała z mocą. – Nie mogę teraz pozwolić, byś pomsty na nim szukał i przez wzgląd na moje dawne postępki zaprzepaścił wszystko, cośmy razem osiągnęli! Szlachcic przyjechał, tak i wkrótce wyjedzie, a my tu w spokoju pozostaniem!
CZYTASZ
Kozak i Panna
Ficción históricaKniaziówna Anna... Piękna i dumna dziewczyna, która mimowolnie rozbudza namiętność w Jurku, Kozaku, którego ojciec jej przed laty znalazł w stepie i przygarnął, jak syna. Jurko... Sławny i bogaty, ulubieniec całej Ukrainy. Odrzucony przez Annę, Ju...