BONUS

512 35 32
                                    

2.

Odkąd dowiedział się od żony o całej sprawie, Jurko więcej uwagi zwracał na zachowanie domowników i zaczął baczniej obserwować córkę i Andrzeja. Dotąd nie zważał na ich dziwaczne zachowanie, bowiem w głowie nawet mu nie postało, że mogliby się kochać. Jakże to? Przecie jak rodzeństwo, obok siebie się wychowywali?... Ale wtedy przypomniał, że tak samo i jego uczucie ku kniaziównie się zrodziło i wzrastało; znał ją od urodzenia i jak siostrę kochał, ale gdy dorosła, to braterskie przywiązanie przerodziło się w prawdziwe miłowanie.

I teraz widział to wyraźnie, że oni takoż się kochają. Jędrek, znać ośmielony radami Anny, postanowił zbliżyć się do swej wybranki i okazać jej swe uczucia, na co ona zareagowała z radością, niemal jak kwiat rozkwitając.

- Muszę się z nim rozmówić! – pomyślał pan Andrychowicz. Ale też wspomniał, co to mu żona prawiła, że młodzieniec boi się go panicznie. Postanowienie więc powziął, by nad sobą panować i pokazać mu tylko pogodną twarz.

*

- Jędrek, chcę z tobą pomówić, - zwrócił się doń następnego ranka. Zdawało mu się, że przemówił łagodnie, ale postrzegł, że chłopak zbladł nieco.

Ramionami jeno wzruszył, nienawykły, by się kłopotać czymś, czego nie pojmował i ruszył pieszo na tyły dworku, by w sadzie, pomiędzy drzewami swobodnie mogli się rozmówić; Andrzej, bez słowa, posłusznie za nim podążył. Gdy już znaleźli się na tyle daleko, by im na pewno nikt nie przeszkodził, pułkownik zatrzymał się nieoczekiwanie i wzrok zwracając na swego wychowanka, spytał bez ogródek. – Zali miłujesz ty Helenę?

Andrzej pobladł jeszcze bardziej i słowa nie mógł wydobyć ze ściśniętej krtani.

- Nie obawiaj się i mów śmiało, - Jurko usiłował dodać mu odwagi, ale to widać nie skutkowało, bo młodzieniec stał przed nim blady i z głową na piersi spuszczoną.

- Wasza Miłość... - tyle tylko wykrztusić zdołał i opadł nagle na kolana.

- Ależ wstań, synu! Toż znasz mnie od pacholęcia. Jam twój przyjaciel i opiekun, nie pan! Powiedz szczerze, coć na sercu leży. Może będę mógł co pomóc?

Podnosząc się z kolan, Andrzej uniósł głowę i z takim wyrazem dumy spojrzał na pułkownika, iż ten się zadziwił. – Musi to być szlacheckie dziecię, boć przecie w chłopie nie masz tyle dumy, - pomyślał. – Ale jak to być może?

A młodzieniec tak przemówił. – Skoro przyzwalacie, bych mówił... - urwał na moment i powietrza głęboko zaczerpnął, jakby w wodę głęboką miał skoczyć. – Miłuję starościankę Helenę, córkę waszą, jako jeszcze chyba nikt w świecie nie miłował! – Słysząc to Jurko uśmiechnął się tylko pod wąsem, dobrze pamiętając rozterki pierwszej miłości i gwałtowne uczucia, które nim wtedy targały, ale nie rzekł nic. – Wiem ci ja, - kontynuował tymczasem Jędrek, - żem jej może nie godzien, jeno serce o zgodę rzadko pyta.

- A ona? – wtrącił pułkownik.

To, tak proste pytanie młodzieńca nieco zbiło z tropu. – Tegom nie jest do końca pewien.

- Nie mówiłeś z nią dotąd?

- Nie śmiałem, - wyznał cicho. – Ale po tym, co mnie maty mówiła... - zamilkł gwałtownie, widać niepewny, ile może wyznać.

- Co mówiła?

- Żem źle o sobie dotąd myślał. Że wpierw muszę się ze starościanką rozmówić.

- I prawdę-ć rzekła! – zakrzyknął Jurko. – Bo jeśli-ć Helena nie zechce, tedy twoje miłowanie i funta kłaków nie warte!

- A gdyby zechciała? – na twarz Andrzeja wystąpiły rumieńce.

Kozak i PannaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz