Miał książę rację, bowiem dla jej urody i wdzięku w pałacu otoczyło kniaziównę wielu adoratorów. Ale choć byli między nimi zawołani rycerze, bogaci, piękni i sławni, nikt nie mógł się w jej oczach równać z Jurkiem. Owszem, była dla wszystkich miła i uprzejma, ale nigdy nie pozwoliła, by któryś choćby nadzieję na jej przychylność powziął. Jeśli zaś jej o miłości prawili, potrafiła z nich zakpić lekko, ale tak, że pan Łaski śmiał się do łez, widząc ich zaczerwienione policzki.
Większość swego czasu spędzała Anna z narzeczonym, który źle się czuł na pańskim dworze. Od młodości bowiem przywykł do otwartych przestrzeni stepu i znowu tęsknił za wolnością, którą ten ofiarowywał; jedynym domem, w którym młodzieniec trochę czasu dotąd spędził był dwór Wiercewiczów, gdzie jednak ceremonii nigdy nie czyniono. Tu, drażnił go hałas i tłumy ludzi, którzy nie mając widać nic innego do roboty, na niego niczym na dziwo zza morza przywiezione spoglądali. Znali oni wszyscy jego przeszłość i historię jego pardonu, ale za równego sobie przecież go nie mieli i czuł to, że z góry na niego patrzyli.
A że mężczyzną był pięknym, i on miał swoje wielbicielki, które tęsknie wzrokiem za nim wodziły i wzdychały głęboko, gdy w pobliżu się znalazł, choć dla niego istniała tylko ta jedyna, którą z dawna pokochał i za którą życie bez chwili wahania by oddał. Obca była mu przewrotność młodych paniczów, którzy naraz po kilka panien uwodzili, nie dla prawdziwego uczucia, ale dla rozrywki. Zwykł więc kręcić się Jurko w milczeniu wokoło kniaziówny, baczny na każde jej skinienie i szczęśliwy, jeśli zawczasu odgadł jej życzenia i mógł je spełnić zanim jeszcze poprosiła.
Anna widziała to dobrze i wdzięczna mu za to była; czuła się bezpieczna, wiedząc, że zawsze jest w pobliżu ktoś, kto w razie potrzeby z pomocą jej pośpieszy. I ona nie czuła się dobrze na pańskim dworze, i zamyślać poczęła, by wkrótce parę książęcą o pozwolenie na powrót do domu prosić; jedyną jej rozrywkę stanowiły potyczki słowne z panem Łaskim, który zawsze rozbawić ją potrafił.
Na życzenie księcia, szlachcic wkrótce zaprezentował na dworze owego Litwina, z którego tak otwarcie sobie kpił.
- Wasze Książęce Mości, oraz wy, dostojni państwo, - pan Onufry skłonił się nisko, - pozwólcie, żeć zaprezentuję i przedstawię szlachcica rodem z Litwy, który stał się moim szczerym druhem, gdy mi pierwszy garniec miodu ofiarował.
Litwin tak był przejęty audiencją u 'Strasznego Kniazia', jak księcia w jego stronach nazywano, że nie wiedział sam, w którą stronę się zwrócić, komu najpierw się pokłonić i kogo pod nogi podejmować.
- Oto on, - perorował dalej pan Łaski, - imć Ostafij Hrubajtis-Podźgałło. – Litwin kłaniał się głęboko, na prawo i lewo. – Ale jeśli wiem, od czego się waści nazwisko wywodzi, - krzyczał pan Onufry ze śmiechem, - tom kiep, bo tylko kiep znać się może na takich pogańskich imionach!
Dworował sobie pan Łaski z imć Podźgałły niemiłosiernie, ale ten nawet okiem nie mrugnął, widocznie żadnej urazy nie chowając. A przecież każdy zabijaka trzykrotnie by się zastanowił zanim by zaczepił onego wielkoluda. Bo pan Podźgałło wielkiej zaprawdę był siły i postury. Książę pan, choć sam postawny i innych wzrostem przewyższający, do połowy głowy sięgał mu jedynie. Przy tym wielkim wzroście i sile ogromnej, którą szlachcic wkrótce wszystkim zebranym zademonstrował, twarz jego wyrażała jednak wielką łagodność i dobrotliwość.
Kniaziówna Anna od pierwszego spojrzenia poczuła ku Litwinowi niezwykłą sympatię; jeden rzut oka na Jurka wystarczył jej, by odgadnąć, że i jego zainteresował imć Podźgałło. Oboje więc podeszli do niego po wieczerzy, na którą książę zaprosił Litwina.
Pan Hrubajtis stał skromnie w kącie komnaty, jakby zapomniany przez wszystkich, bowiem pan Łaski przestał się z niego naśmiewać, chwilowo na kogo innego uwagę zwracając.
CZYTASZ
Kozak i Panna
Ficción históricaKniaziówna Anna... Piękna i dumna dziewczyna, która mimowolnie rozbudza namiętność w Jurku, Kozaku, którego ojciec jej przed laty znalazł w stepie i przygarnął, jak syna. Jurko... Sławny i bogaty, ulubieniec całej Ukrainy. Odrzucony przez Annę, Ju...