Rozdział XXVII

437 32 23
                                    

Odkąd nowiny przywieziono o klęsce wojsk książęcych, minęło już kilka miesięcy, a od Jurka nadal nie było ani słowa, przeto wszyscy zaczęli powoli akceptować, że jednak musiał tam zginąć i nigdy już nie powróci.

Anna całą swoją uwagę poświęcała teraz Jędrusiowi, który niedawno skończył cztery latka i do niej przywiązany był, niczym do matki rodzonej. Wciąż po głowie chodziły jej słowa męża, gdy mówił, że jeśliby Bóg nie pobłogosławił ich własnym potomstwem, mogą tedy chłopca usynowić i jak swojego wychować. Wiedziała to jednak dobrze, iż rzeczy takie załatwiać trzeba przez Sejm i nie czas na to podczas wojny, ale powzięła wnet postanowienie, że gdy tylko pokój znowu nastanie, wystara się o odpowiednie dokumenty, by sprawę przeprowadzić. Pewną była, że i Jan, i sam książę chętnie jej w tym dopomogą.

Tego dnia, jak co dzień, Anna do komnat książęcych się udała, bo zwykle o tej porze czytała z Księżną Pismo Święte, która to lektura z losem i wolą Boską pogodzić jej się pomagała. Jednak z daleka, w korytarzu jeszcze, usłyszała dziwne jakieś zamieszanie i okrzyki, znamionujące najwyższe podniecenie.

- Pod żadnym pozorem nie możem dopuścić, by Anula o tym się dowiedziała! – wykrzykiwał pan Łaski, ramionami w ożywieniu machając. – Trzeba nam kwiatuszka przygotować powoli, stopniowo oswajając ją z myślą, bo nam gotowa ducha wyzionąć... - urwał gwałtownie, przedmiot swych obaw wreszcie przy drzwiach dostrzegając.

A ona stała przez chwilę nieruchomo, nic przecież z ich rozmowy nie pojmując. Wiedziała, że coś się wydarzyć musiało, ale zrozumieć nie mogła, co takiego. Patrzyła więc to na księżnę, to na pana Jana, aż wreszcie wzrok jej spoczął na człowieku, którego dotąd pan Łaski całkowicie zasłaniał. I od pierwszego rzutu oka poznała... mężowskiego pacholika. Pobladła gwałtownie, choć nikt nie mógłby uwierzyć, iż to zgoła możliwe i drżeć zaczęła na całym ciele. Wzrok się jej zamglił i świat cały zaczął wirować, więc oczy przymknęła i o ścianę się wsparła, pozostając tak, nieruchoma jak posąg.

Wszyscy temu przytomni, podobnie zamarli. Pewnym im się zdało, że Anna za chwilę na ziemię upadnie z pękniętym sercem, ale nikt poruszyć się w stanie nie był, by jej przyjść z pomocą.

Istotnie, kobieta na nogach słaniać się zaczęła, jakby za chwilę omdleć miała. Jednak ogromnym wysiłkiem woli usiłowała nad sobą i nad swoją słabością zapanować. Tylko pot czoło jej zrosił, znamionując potężną walkę wewnętrzną. Wreszcie jednak pułkownikowa oczy otworzyła, a po policzkach dwie samotne łzy się stoczyły.

Wtedy dopiero ocknął się pan Jan; ku niej przyskoczył, objął Annę ramieniem i doprowadził, wyczerpaną i ledwie żywą do krzesła, na które osunęła się bezwładnie.

Odetchnąwszy głęboko kilka razy, kobieta w szczerą twarz pacholika spojrzała i szepnęła tak cicho, że prawie bezgłośnie: - Mów!

Chłopak sapnął, jakby dopiero teraz sprawę sobie zdał, iż oddech dotąd mimowolnie wstrzymywał. – Dobrze mi to mój jegomość mówił, żeby nie iść prosto do jejmości, jeno do pana Polańskiego, albo-li do samego Księcia Pana. Dobrze on to przewidywał, że pani może od nagłego wzruszenia zachorzeć, alem się przecie tego nie spodziewał, że w jejmości tyle mocy...

- Gadaj, kpie, boć łeb rozbiję! – wrzasnął zniecierpliwiony pan Łaski, który powodu nie widział, by sprawę nadal ukrywać. – Gadaj tu zaraz, co ci to pan pułkownik powiedzieć nakazał!

- Najpierw to pozwólcie mi waćpaństwo powiedzieć, że mój jegomość zdrów już i cały, żeby pani pułkownikowa mogła ochłonąć i spokojną już o niego być. Powiedział mi, pamiętam to jak dziś, choć to przecie dawno już było, Jejmości nie strasz, powiada, bo jeśliby jej coś się z twojej winy stało, to... - tu chłopak urwał, zmieszany i dopiero po chwili kontynuował. – Nie dokończę, czym mi tam jegomość groził, bo to przy damach niepolitycznie mówić.

Kozak i PannaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz