Czas jakiś upłynął i Jurko znowu do dworu Wiercewiczów zajechał, mimo jej chłodu, dłużej rozłąki znieść nie mogąc. Witali go kniazie, jak za dawnych czasów, jak brata, który po długiej nieobecności to domu powraca. Kniaziówna, choć grzeczna, nadal mu jednak oziębłą była.
Z dala od niej przebywając, zamyślał zapomnieć, nigdy już jej nie ujrzeć, w ramionach innych kobiet ukojenie znaleźć. No, jednak nie był zdolny zapomnieć jej zielonych oczu, jej karminowych ust, ani jej cudnego uśmiechu. Walczył sam ze sobą, ale z dala od niej długo pozostać nie mógł. Ciągnęło go do dziewczyny, jakby ktoś czar na niego rzucił.
Ponurym się stał, siadując przy kominie w milczeniu i na pannę spoglądając ze zmarszczonymi brwiami. I wszyscy to już odgadli, że coś między nich wrosło i że już tak jak dawniej nigdy nie będzie. Gdy ze sobą rozmawiali, zawsze miłą mu była, jako gościa go traktując, ale pułkownikiem go nazywała i nie było już między nimi tamtej zażyłości, która tak naturalną wszystkim się zdawała; nigdy też u stóp jej już nie siadał, na lutni grając, i w oczy nie spoglądał, życzeń z nich nie czytając.
Wieści z Zadnieprza groźne szły i mężczyźni często siadywali za stołem i miodem przepijając, o wojnie rozprawiali. Anna wymykała się wtedy ze świetlicy, czego zwykle jeden tylko Jurko był świadomy, i posępniał przez to jeszcze bardziej.
*
Dnia jednego, gdy i Jurko we dworze bawił, gości przybycie służba obwieściła. Wkrótce się wszyscy zakrzątnęli i Anna ucztę przygotować kazała. A goście to znaczni byli; książęcy poseł, wraz z całą świtą, z Krymu powracający.
- Waszmość panie Namiestniku, witaj, - kniaź znajomego witał i do środka zapraszał. – Miliśmy kompanii.
- Pozwólże waszmość, żeć towarzyszów wpierw przedstawię. To imć Sławoj Podbielski, a to Krzysztof Wielosławski, - poseł na nowoprzybyłych wskazał. – Obaj do książęcej służby zaciągnąć się myślą.
- Zaszczyt to dla nas, gości tak znamienitych w progi przyjmować. Oto synowie moi, a z nimi, niby piąty nam syn przybrany, pułkownik kozacki, Jurko Sokół.
- A, toż waszmość sławnym jesteś na całej Ukrainie, - Namiestnik głową mu skinął i rękę w powitaniu wyciągnął. – Z dawnam jeszcze słyszał, jakeś to waść na Tatarów chadzał.
- Ot, żołnierska to dola, tam chodzić, gdzie mu każą, - Jurko nisko się skłonił w podziękowaniu.
Panowie wnet do stołu zasiedli i o wojnie znowu dyskusja się zaczęła, więc Anna sama na ławie przy kominie przycupnęła i w ogień się w zadumie zapatrzyła. Jurka spojrzenie paliło ją niczym żelazo, ale przecież unikać go jawnie nie mogła.
- Waćpanny, widzę, wojna nie zajmuje, - usłyszała nagle tuż obok siebie i oczy podniósłszy, pana Wielosławskiego ujrzała. – Czy do kompanii można? – spytał grzecznie, kłaniając się przed nią.
Mężczyzna to był wzrostu średniego, zasobnie odziany, choć bez przepychu, z czupryną jasną, na krótko podgoloną i wąsem obfitym, który mu po bokach ust w dół opadał, dziwnego wyrazu twarzy mu nadając, i wąskość jego ust podkreślając. Już przy powitaniu spostrzegła, że urody był nieszczególnej, a w porównaniu do Jurka wręcz przeciętnym mógłby się wydawać, ale pochlebiała jej jego uwaga, więc prędko głową skinęła.
- Proszę, - gestem go zaprosiła by usiadł i na służbę skinęła, by mu wina podano.
Szlachcic zydel przysunął sobie ku niej i usiadł. O dwór i sąsiadów wypytywać zaczął i o swoich przygodach bajał, czego tylko ona jednym uchem słuchała, bacząc czy gościom czego więcej nie potrzeba.
Wkrótce jednak mężczyzna spostrzegł, że Jurko spode łba na niego spogląda. - A cóż to ten Kozak tak na waćpannę oczyma błyska? – spytał Wielosławski głośno dosyć, by Jurko dosłyszał i wiedział, że to o nim mowa.
- Imć pułkownik często u braci gościem bywa, - odparła, tak jednak, by swych uczuć ku watażce nie zdradzić.
- A czemuż to on taki ponury? – szlachcic krzywo się uśmiechnął. – Może mu to niemiłe, że z waćpanną mówię? Czyżby sobie jakieś prawa Kozak rościć ważył?
- Dzika to natura, - powiedziała cicho, bo choć sama Jurka unikała, traktowany był przez kniaziów jak krewny i nie mogła pozwolić, by go teraz tak jawnie lekceważono. – Bacz, byś mu acan w drogę nie wchodził, bo rycerz to zawołany i do szabli skory.
- A co mi tam Kozak jakiś! – pan Wielosławski zaśmiał się głośno. Jurko dosłyszeć musiał, bo brwi zmarszczył i zęby zacisnął. – Czy nawet Sicz cała! – kontynuował szlachcic. – Jam gotów... - Ale towarzystwo nie zdołało końca przechwałki usłyszeć, bo oto nowych gości służba już prowadziła.
Zima już się ku końcowi miała i zwyczajem dawnym, goście od dworu do dworu jeździli, by w karnawale rozrywki zażyć. Zawitał do nich daleki sąsiad Wiercewiczów, Zawiejski, który z rodziną i kompanią w odwiedziny zjechał. Miał on w domu trzy córki na wydaniu i te chętnie po sąsiadach obwoził, z nadzieją, że gdzie kawalerów spotkają i, jeśli Bóg da, któryś o jedną wnet się pokłoni.
Jako że młodych w towarzystwie było dosyć, prośby się wkrótce posypały do gospodarza i czeladź co prędzej stoły uprzątnęła, by miejsce na tańce przysposobić, a muzykanci wnet grać zaczęli. Panny wszystkie za Jurkiem oczami wodzić poczęły, bo piękny przecież był tym typem dzikiej ukraińskiej urody, która niewiastom tak miła była, on jednak na to wcale nie zważał i na Annę tylko patrzył, a brwi marszczył coraz groźniej. Bo pan Wielosławski do tańca ją porwał i tak obracał, jakby jego panną już była.
Kręciło się jej w głowie; od tańca, czy to od komplementów, jakie jej szlachcic prawił, czy to od wina, które za jego namową piła. Śmiała się radośnie, gdy ją w tańcu przytulał i do ucha sekrety szeptał. Na nic więcej nie zważała. Raz tylko mignęła jej blada, gniewem i boleścią ściągnięta twarz Kozaka i jego dziko gorejące oczy. Ale nic o to nie dbała. Nawet nie dostrzegła, jak w pewnej chwili, gdy panicz w ramiona ją porwał i do góry podniósł, Jurko głownię szabli chwycił i z izby wypadł, jak szalony. Cóż jej po tym, że zagniewany był; nie jego własnością przecież była.
Gdy poseł ze świtą odjechał dnia następnego, Annie żal było z panem Wielosławskim się żegnać. Tak, jak on, nikt dotąd do niej nie mówił. Nikt tak rąk jej nie ściskał i do ucha nie szeptał ze śmiechem. Nikt jej tak w głowie nie zawrócił. Po jego wyjeździe, pannie dwór jeszcze puściejszy się wydawał i na nic już nie zważała, tylko przy oknie siadywała, tęsknie wzdychając.
Jakieś uwagi? Komentarze?
I nie zapomnijcie głosować!
CZYTASZ
Kozak i Panna
أدب تاريخيKniaziówna Anna... Piękna i dumna dziewczyna, która mimowolnie rozbudza namiętność w Jurku, Kozaku, którego ojciec jej przed laty znalazł w stepie i przygarnął, jak syna. Jurko... Sławny i bogaty, ulubieniec całej Ukrainy. Odrzucony przez Annę, Ju...