Rozdział XVII

757 48 42
                                    

Wszyscy we dworze od razu poznali, że młodzi rozmówili się ze sobą, bo takie szczęście od obojga biło, iż radość była na nich patrzeć. Wielką ucztę bracia wyprawili, by zrękowiny siostry uczcić, podczas której Anna tańczyła tylko ze swoim kawalerem i tylko na niego patrzyła rozmarzonym wzrokiem.

A doprawdy było na co patrzeć, bo Jurkowe szaty od stop do głów mieniły się od drogich kamieni. Szaro-niebieski żupan i czerwony kontusz tylko podkreślały jego dziką, kozacką urodę i przydawały mu wdzięku. Nawet Maria śmiała się, że gdyby nie był jej bratem, głowę dla niego niechybnie by straciła.

Dziewczęta, które bliskie sobie były wiekiem, szybko ku sobie sympatią zapałały i dużo czasu razem spędzały, plotkując, albo z braci się podśmiewając.

- Szczęśliwa jestem, - mówiła raz Maria, - żeście się wreszcie odnaleźli. Jerzy tak był niecierpliwy, by tu jechać, żeśmy tylko z trudem go hamowali.

- Jerzy... - wyszeptała Anna, jakby na nowo swego kawalera poznając. – Jam go od dziecka wołała Jurko.

- Nie znam go długo, ale trudno mi sobie wyobrazić, że on żył tutaj jako Kozak. Jaki wtedy był?

- Jak ogień, - bez chwili namysłu odparła kniaziówna. – Jako dziki wiatr stepowy, który długo w miejscu nie zabawi, tylko dalej pogna, - zaśmiała się. – Jeno do nas zawsze wracał.

- I to cię doń skłoniło? – Maria ciekawie na kniaziównę spojrzała.

Twarz Anny nagle smutkiem się powlekła. – Nie, - odparła z bólem. – Zbyt młodą i dumną byłam, by jego zalety właściwie docenić... Nie wiedziałaś? – spytała.

- Niewiele o sobie mówił, a i to rzadko przy mnie. Jak silne uczucia nim targają domyśliłam się jedynie ze zmian na jego twarzy, kiedy o tobie mówił. Pamiętam, że zazdrosna wtedy byłam o takie miłowanie.

- Ale, - Anna zawahała się, - przecie i ty masz swojego kawalera.

- Oh, Stanisław jest dobrym człowiekiem i wiem, że mnie kocha prawdziwie. Jeno bez tej gwałtownej namiętności, jaką Jerzy żywi do ciebie. To historia jakoby z romansu, - Maria uśmiechnęła się. – Opowiesz mi?

- Opowiem, ale nie oceniaj mnie zbyt surowo...

*

Starosta z rodziną gościli w dworze Wiercewiczów przeszło dwie niedziele, ale wreszcie ruszać dalej musieli, jako że odwoził córkę do ciotki, która się nią miała zaopiekować i, w zastępstwie matki, nauczyć wszystkiego, co młoda panna przed ślubem wiedzieć powinna. Jurko zaś we dworze z ukochaną pozostał.

I żyli znów tak samo, jak przed wojną bywało; wieczorami kniaziowie zabawiali się grą w kości, lub po prostu drzemali przed kominem, a Jurko siadywał u stóp kniaziówny i śpiewał jej tęskne ukraińskie dumki lub opowiadał jakieś historie, prawdziwe czy zmyślone, nie wiadomo było, a i ona o to wcale nie dbała; szczęśliwa była, jak nigdy dotąd.

- Gdy pomyślę, na coś się ważyła, by mi ucieczkę wtedy ułatwić... - Jurko urwał, głową potrząsając. – Czy bracia nie mieli ci tego za złe?

- Nie. Nawet i książę mnie nie ukarał, choć gniew udawał. Ale to pewnikiem dlatego, że wiedział już wtedy, co ja pojęłam o wiele później.

- Cóż takiego, ptaszyno?

- Że miłuję cię z całego serca i z całej duszy.

- Ale jakże to się mogło stać? – pytał, nagłej zmiany w jej uczuciach nie pojmując.

- Nie wiem. Może ujęło mnie twoje przywiązanie? A może twój honor i odwaga? A może kochałam cię już z dawna, nawet o tym nie wiedząc? Nie ważne to już teraz. Ważne, że jesteś bezpieczny i tutaj, ze mną.

Kozak i PannaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz