Rozdział XXII

555 36 41
                                    

W kilka dni później, pan Jerzy Andrychowicz, Starościc Wodzisławski, otrzymał oficjalną nominację na pułkownika dragonów książęcych.

- Jedź waść obejrzeć swe wojsko, a potem mnie sprawę zdasz z tego, co o nim sądzisz, - polecił książę, pierwszy rozkaz wydając.

Kniaziówna bardzo prosiła księżną o pozwolenie, by towarzyszyć Jurkowi, bo gorąco pragnęła zażyć dawnej rozrywki; dosiąść wierzchowca i w męskich szatach w step pognać, bez żadnej troski w sercu.

- Proś waćpanna imć pana pułkownika, - odparła księżna ze śmiechem, swej zgody bez namysłu udzielając, i wiedząc, jak bardzo pannie na tym zależało.

Jurko był bardzo szczęśliwy, że Anna chce mu towarzyszyć i nie wstydzi się przed żołnierzami ukazać przy boku narzeczonego; choć senatorski syn, w duszy nadal o sobie myślał jako o kimś niższego stanu i trudno mu było się tego uczucia wyzbyć.

Książę dał im kilku oficerów dla asysty, aby kniaziówna w drodze jakichś przeszkód nie zaznała i wnet ruszyli. Anna dosiadała pięknego Araba czystej krwi, którego jej Jurko w prezencie podarował, a który aż się rwał, by w pełny galop skoczyć.

Dragoni książęcy znali Jurka z widzenia, i dla jego reputacji sprzed ostatniej wojny, i choć wiedzieli, że przecież nie jest prawdziwym Kozakiem z krwi, tylko polskim szlachcicem, kochali go po staremu. Powitali go zatem radośnie, a jego narzeczoną uczcili gromkimi okrzykami, życzeniami szczęścia i wystrzałami z rusznic.

Nowy pułkownik chorągiew trzeźwym okiem zlustrował, a potem wachmistrzowi polecił, by lepiej o konie dbali i prochów więcej nie marnowali bez okazji, po czym dał znak do powrotu, by przed nocą móc na zamek powrócić.

Anna upajała się jazdą, w myśli powracając do czasów wczesnego dzieciństwa; na twarzy czuła powiew wiatru, który niósł zapachy stepu, tak dobrze jej znane i tak dom rodzinny przypominające. Koń pod nią parskał niecierpliwie i głową podrzucał, pragnąc pełnym pędem puścić się między wonne burzany i Anna już miała na Jurka zakrzyknąć, by go do pościgu zachęcić, gdy cały pochód zatrzymał się niespodziewanie. Zdziwiona rozejrzała się wokół, ale okolica zdawała się być spokojna i panna zrozumieć nie mogła, jaka przeszkoda ich kawalkadę zatrzymała. – Stało się co? – zwróciła się do narzeczonego, który do niej podjechał.

- Coś tam jest przed nami, bo wilcy kupą podeszli. Skoczę i obaczę.

- Pojadę z tobą, - zaoferowała.

- Może tam ciała jakoweś leżą. Zostań tutaj, - poprosił, chcąc oszczędzić jej widoku śmierci.

Zrozumiała i tylko głową skinęła na zgodę.

Pułkownik, wraz z kilkoma żołnierzami z asysty podjechali do przodu. Widać ich było, kiedy do miejsca się zbliżyli i ktoś ognia z rusznicy wypalił, by wilki odstraszyć. Potem z koni zsiedli i badać zaczęli to, co tam zastali. Wtem, w podnieceniu jakimś nowym, zaczęli się krzątać wokół czegoś i wkrótce na powrót koni dosiedli. Jeden Jurko tylko coś w ramionach trzymał. Gdy bliżej się znaleźli, Anna dostrzegła, że do piersi przyciskał małe zawiniątko, a na twarzy malowało mu się niezwykłe jakieś poruszenie. Kniaziówna zeskoczyła z konia i naprzeciw mu wybiegła, ciekawości powstrzymać dłużej niezdolna.

- Obacz, comem tam nalazł, - pułkownik przemówił zdławionym głosem i delikatnie podał jej zawiniątko, po czym sam z siodła na ziemię zeskoczył.

Odchyliwszy nieco płótno, Anna ujrzała dziecię maleńkie, które najwyraźniej tak było głodne i wyczerpane, że nawet płakać sił już nie miało. Jurko płaszcz swój na ziemi rozesłał i na nim dziecko położyli.

Kozak i PannaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz