Gdy dwór Wiercewiczów ukończony został, para książęca wreszcie zgodziła się na wyjazd ulubienicy; podarowali kniaziom liczne dary, a wojewoda dał Annie godną eskortę, by ją bezpiecznie do domu odprowadzono.
I choć przedtem za domem kniaziówna bardzo tęskniła, nic się przecież teraz w jej życiu nie zmieniło; zarządzała dworem i służbą, a kniaziowie gospodarzyli, by majątek rodzinny z upadku podnieść. Konie na powrót hodować poczęli, bo od dziecka się na tym znali i do wierzchowców zawsze dobrą rękę mieli. I tak to się dni toczyły, monotonnie, do siebie jakby dwie krople wody podobne.
Gości, których przecież z taką niecierpliwością dawniej Anna wyglądała, niewielu teraz miewali, ale i ci zwykle ją nużyli. Nie ciekawa była nowin czy plotek o sąsiadach; kto tam kogo w pojedynku poszczerbił, czy kto córkę za mąż wydaje. Sami też rzadko sąsiadów odwiedzali, więc nowiny z głębi kraju docierały do nich ze sporym opóźnieniem. Ale to im bynajmniej nie przeszkadzało, bo od nikogo żadnych wieści się nie spodziewali.
Anna zmieniła się nie do poznania niemal. Jak dawniej była żywa i roześmiana, niczym wiatr stepowy, w miejscu długo usiedzieć niezdolna, tak teraz poważną się stała, niby niewiasta w latach podeszła, ku końcu żywota wyglądająca, niczego się już w życiu doczesnym nie spodziewając. Swe obowiązki wypełniała rzetelnie, bez słowa skargi czy niechęci, ale widać było, że serca w to nie wkłada, ani uwagi szczególnej niczemu nie poświęca.
Budziła się każdego dnia o świcie, z ciałem ociężałym i myślą leniwą, i zanim z łoża się podniosła, oczy na moment przymykała i do nieba posyłała krótką modlitwę. - Boże, daj mi siły i wytrwałość, bym obowiązki swe wypełnić godnie zdołała.
Snuła się po dworze, blada, ze smutnymi oczyma, mało się odzywając, i to tylko wtedy, gdy musiała. Nic ucieszyć jej nie mogło i zabawom czy festynom, których dawniej doczekać się nie mogła, teraz ledwie myśl poświęcała. Najszczęśliwszą była, gdy, świecę zgasiwszy, w ciemnej komnacie leżała i oczy przymknąwszy, o dawnym życiu i zaprzepaszczonym szczęściu w półśnie marzyła. Ale sny prędko się kończyły i dzień na nowo się zaczynał; dzień pełen smutku i tęsknoty, nie wiadomo za czym.
Przyjmowała to wszystko z pokorą jako karę za grzechy popełnione, czy tylko zamyślone, ale z pewnością sprawiedliwie przez Wszechmogącego na nią zesłane.
Widząc jej smutek niezwykły, bracia początkowo rozbawić ją próbowali, ale ani tańce, ani polowanie ucieszyć jej nie zdołały. A gdy im prawdę wyznała o swym postanowieniu, by w przyszłości niedalekiej do klasztoru wstąpić, nie widząc żadnego sposobu, by ją ze smutku wyrwać, samej sobie ją pozostawili, własnymi obowiązkami zajęci.
I tak dni, i miesiące upływały, bez nadziei na lepsze życie...
*
Słońce ku zachodowi powoli chylić się już zaczęło, nadając wszystkiemu nieco tajemniczej złocistej poświaty; cienie wydłużyły się stopniowo, a potem całkowicie stopiły z nadchodzącym zmierzchem. Anna siedziała nieruchomo przy oknie, na pozór spoglądając na niknące szybko słońce, ale po prawdzie niczego nie widziala; nie zwróciła nawet uwagi na służbę, która pojawiła sie w świetlicy, by wnieść światła i rozpalić ogień. Zatopiona w rozmyślaniach, wspominała dawne czasy, kiedy była tu szczęśliwa i beztroska, otoczona rodziną i przyjaciółmi...
Ale z rozmarzenia nagle się ocknęła; usłyszała z podwórza dochodzące okrzyki służby i tupot koni, jednak się ze swego miejsca przy kominie nie ruszyła. Wiedziała, że wkrótce służba gości do środka wprowadzi i zebrała się w sobie, by im jawnej niechęci przy powitaniu nie okazać. Odetchnęła głęboko kilka razy i na twarz przywołała jeden ze swych wymuszonych uśmiechów.
CZYTASZ
Kozak i Panna
Fiction HistoriqueKniaziówna Anna... Piękna i dumna dziewczyna, która mimowolnie rozbudza namiętność w Jurku, Kozaku, którego ojciec jej przed laty znalazł w stepie i przygarnął, jak syna. Jurko... Sławny i bogaty, ulubieniec całej Ukrainy. Odrzucony przez Annę, Ju...