Rozdział XIV

589 46 36
                                    

Pomimo jej smutku i tej nadzwyczajnej powagi, która irytowała niektóre, bardziej płoche dziewczęta, księżna pani towarzystwo Anny ponad inne rozrywki przedkładała. Kniaziówna nigdy na nic się nie skarżyła, niczego dla siebie nie żądała i zawsze chętna była, by polecenia księżnej wypełniać. Straciwszy wszelką nadzieję na szczęście w życiu doczesnym, o wstąpieniu do klasztoru rozmyślać poczęła, by w zadumie i ciszy, poświęcając się modlitwie, dni swych w spokoju dożyć. Ale księżna, gdy się o tym dowiedziała, tak długo Annę przekonywała, aż ta zgodziła się na czas jakiś od swego zamiaru odstąpić.

Dnia pewnego szła kniaziówna z poleceniem od księżnej, gdy nagle swoje imię, w zaskoczeniu wypowiedziane, usłyszała. Obejrzała się i zobaczyła szlachcica jakiegoś, spiesznie ku niej zmierzającego. Ubrany był zasobnie, choć po żołniersku, ale widać było od razu, że nie z pola bitwy przybywa.

- Kniaziówna Anna, jako żywo! – zakrzyknął ponownie, przed dziewczyną się kłaniając. – Waćpanna mnie nie poznajesz?

Spojrzała na niego uważniej i dopiero po chwili poznała tę twarz. – Pan Wielosławski, - wyszeptała, rumieńcem nagłym się oblewając. Bo przypomniała sobie, jak wtedy z nim tańczyła, jak on za ręce ją ściskał i do ucha komplementy szeptał. Wstyd ją pochwycił, że tak jej wtedy w głowie zawrócić zdołał.

On najwyraźniej inaczej sobie ten rumieniec wytłumaczył i w zadowoleniu wąsa podkręcił. – Wielcem rad, żeś waćpanna niebezpieczeństwa uszła i tu znowu spotkać się mogliśmy.

- Radam waszmości, - odrzekła cicho, ale ze wstydu nie wiedziała, gdzie oczy podziać. – Jeno teraz z poleceniem od księżnej idę i nie mogę dłużej zwlekać, – dygnęła i szybko umknęła, by z nim dalszej rozmowy uniknąć.

I choć to nawet rok jeszcze nie upłynął, odkąd go po raz pierwszy spotkała, wiele się przecież od tamtej pory w jej życiu wydarzyło i Anna już nie tą samą naiwną dziewczyną była. Dorosła i doświadczenia nabrała, i sama teraz pojąć nie mogła, jak to ten człowiek zdołał ją tak zbałamucić i oczarować.

A on spoglądał w ślad za panną i z uśmiechem wąsa podkręcał, planując dawną zażyłość odnowić. Dziewczyna piękniejszą jeszcze była niż rok temu, kiedy ją po raz pierwszy spotkał, z kniaziowskiego rodu i podobno teraz sierota. Gdyby dobrze rzecz przeprowadził, wkrótce pannę do małżeństwa by nakłonić zdołał, a z nią i spory majątek w ręce by mu wpadł.

Szukał więc pan Wielosławski jej towarzystwa i próbował z nią, niby to przypadkiem, znów się gdzie spotkać, ale ona nigdy sama nie była, albo obowiązkami się tłumaczyła i umykała. Szlachcic myślał, iż to niewieście gierki, po to, by go pewniej złowić, ale wkrótce zrozumiał, że go panna jawnie unika. Pojąć tego nie mógł, aż do czasu, kiedy Polański z listami przyjechał. Szybko dostrzegł szlachcic, że porucznik za dziewczyną oczami tylko tęskno wodzi, ale choć ona była dla niego miła, z głębszymi uczuciami się przecież nie zdradziła.

Księżna także widziała zainteresowanie, jakie Anna wzbudzała w mężczyznach i pewnego razu, gdy same w komnacie były, zaczęła niby obojętnie wychwalać rycerzy księcia i swoich dworzan, i przygadywać dziewczynie, że oni wszyscy się w niej kochają. Słysząc to, Anula zapłoniła się i pani do stóp upadła, ze szlochem prawdę wyznając. I choć słowo 'miłość' ani razu nie padło, księżna jednak dobrze wiedziała, co to wszystko znaczy, bo jej przecież książę o ucieczce Kozaka i swoich podejrzeniach napisał.

*

Dnia jednego jednak szczęście się do Wielosławskiego uśmiechnęło i pannę samotnie po ogrodzie spacerującą wypatrzył. Polański, którego szlachcic za swego cichego rywala uważał, jakiś czas temu wyjechał, by na powrót do księcia dołączyć, więc się teraz spodziewał, że go panna już nie będzie unikać. Spiesznie tedy za nią podążył, by jej z oczu nie stracić.

- Witaj, waćpanna, - uśmiechnął się i przed nią pokłonił. - Piękny dziś dzień mamy. Czy do kompanii można? – Zawahała się, najwyraźniej wykrętu jakiegoś szukając, by mu znowu umknąć, ale podszedł bliżej i cichym, choć poważnym głosem mówić zaczął. – Widzę, że mnie waćpanna z jakiegoś powodu jawnie unikasz, ale pozwól, bym z tobą pomówił i wyznał, co mnie w duszy uwiera. – Na to wymówki znaleźć już nie potrafiła i tylko głową skinęła, oczu nie podnosząc, a on, dłoń jej pochwyciwszy, kontynuował, niby w uniesieniu. – Anno, od dnia, kiedym cię ujrzał po raz pierwszy, widoku twoich pięknych oczu zapomnieć nie mogłem. Jeno tamten wieczór wspominając, szczęścia nieco mogłem zaznać... Tak mi życzliwą wtedy byłaś. Przecz teraz unikasz?

- Waszmość wybacz, jeślim ci w czym uchybiła, - zaczęła poważnie, dłoń próbując oswobodzić. – Dzieckiem wtedy jeszcze byłam, - uśmiechnęła się ze smutkiem. – Inną już teraz osobą jestem...

- Wiem o twoich przeżyciach, - przerwał jej niby we wzburzeniu. – Rozumiem twój smutek i żałobę po ojcu i braciach. Ale przecie nie możesz zapominać o swym obowiązku, by tak znamienitą linię kontynuować!

Ponownie rumieńcem się oblała, bo pojęła nagle, że nie tylko uwodzić ją pan Wielosławski zamyślił, ale do małżeństwa także nakłonić. Gniew ją na to owładnął i dumnie na niego spojrzała. - Waści za troskę dziękuję i radę jego pamiętać będę, gdy czas na to przyjdzie.

- Ale przecie teraz czas na to najlepszy! – zakrzyknął. – Kto wie, co nam jutro pisane. Czasy teraz niebezpieczne, a i wojna wkrótce na nowo się rozpocznie. Wielu może nie przeżyć... - głos zawiesił znacząco.

- Modlić się będę za nasze zwycięstwo, - odparła chłodno.

- Anno, zali pamiętając jak przychylną mi byłaś i jak dobrze nam wtedy ze sobą było, nie dasz mi jakiego znaku, żeś i teraz wobec mnie nie obojętna? Że nadzieję mieć mogę?

- Znałam waści jeden dzień. Czegóż to się po mnie spodziewasz?

- Czasem jeden dzień wystarczy, - w oczy tęsknie jej spojrzał.

- Nie mnie! – odstąpiła od niego. – Jakom już rzekła, dzieckiem jeszczem była, któremu waść w tańcu i od wina w głowie na chwilę zawrócił. Nic więcej między nami nie było. I nie będzie, - oświadczyła stanowczo, by wszelkiej nadziei go pozbawić.

- To widzę, żeś się waćpanna, jako i inne dwórki stała, bawić się cudzymi sercami rada, - wycedził i oczy przymrużył w niezadowoleniu.

Spojrzała mu prosto w twarz i pojąć nie mogła, jak ten człowiek innym jej się teraz wydawał niż rok temu, kiedy go za Marsa i Apolla razem uważała. Porównując go w myśli do Jurka, czy choćby do pana Polańskiego, widziała przecież jasno, że to samochwała, karierowicz i oportunista, który ją za głupiutką gąskę wciąż uważa i słodkimi słówkami i pochlebstwami zbałamucić ją od nowa usiłuje.

- Nie jam waścinego towarzystwa szukała i nijak cię nie zachęcałam. To wiedz, że myśl mam do klasztoru wstąpić i życie na modlitwie przepędzić, więc zbądź wszelkiej nadziei na wzajemność.

- Mniszką chcesz zostać? – zaśmiał się drwiąco. – Toż to dziecinna zachcianka! Nie na mniszkę tyś rodzona.

- Nie waści to też sprawa! – odburknęła, rozgniewana, że ją jak dziecko naiwne wciąż traktuje. – Za troskę dziękuję, ale sama o sobie decydować będę!

Za rękę znowu ją pochwycił i do siebie przyciągnął z taką siłą, że mu się na piersi oprzeć musiała, by równowagę zachować. – Waćpanna zbyt urodziwą jesteś, by się w klasztorze zamykać. Pozwól, że ci prawdziwe życie pokażę i wtedy łacno zdanie zmienisz, - w ucho jej szeptał z uśmiechem.

Odepchnęła go i o krok do tyłu postąpiła, a z oczu, po dawnemu, iskry strzeliły. – Waszmość zbyt pewnym siebie jesteś. To wiedz, że gdybym za ciebie miała iść, to już do klasztoru raczej bym wolała! Znam mężów o wiele lepszych od waści i już nie dam się oczarować, jak dawniej, – na pięcie się odwróciła i odeszła, samemu sobie go pozostawiając.

A on w złości wąsy przygryzał i pojąć nie mógł, jakim cudem dziewczyna tak bardzo się mogła zmienić przez te parę miesięcy i dlaczego nagle tak pewną siebie i niedostępną była.

Wielosławski powrócił! I najwyraźniej ma plany na przyszłość!...
Czy Anna wpadnie w jego sidła?

Piszcie, co myślicie!
Dzięki za głosy wsparcia 😁

Kozak i PannaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz